Miniony rok, z racji wprowadzanych ograniczeń i okresowego zamykania nas w czterech kątach, spowodował zwiększenie spożycia alkoholu w Polsce. Od stycznia do listopada 2020 r. sprzedaż mocnych trunków w litrach, w porównaniu rokiem poprzedzającym, wzrosła o 3,8%. Pod względem wartości sprzedaży odnotowano wzrost aż o 10,8% – tak wynika z danych Nielsena. Kiedy więc wielu z nas umilało sobie minione miesiące czymś mocniejszym i powolutku wpadało w objęcia alkoholizmu, niektóre osoby postanowiły realizować plany i pomysły kiełkujące w nich od dawna. Mojego Fejsa zasypały zdjęcia pieczonych chlebów, bułek, pizzy, egzotycznych potraw, kiszonych warzyw i owoców – ogółem, handmade’u. Bo zamiast chlać co wieczór, można nabyć praktyczne umiejętności, podszlifować się w kuchni, doedukować i finalnie zeżreć coś dobrego, domowego.

Podczas pierwszego lockdownu nauczyłem się robić włoską pizzę. Jadłem ją na obiad (czasem również na kolację) przez dwa miesiące. Nie przejadła mi się. Nie mam piecyka do pizzy, po prostu ogarnąłem proces wyrabiania ciasta. Następnie obserwowałem, jaka piccuszka wychodzi w piekarniku gazowym na konkretnych wysokościach. Złapałem flow, ogarnąłem sprzęt, pizzę zrobię Ci zaspany o 3:00 nad ranem i będzie lepsza niż w 99% osiedlowych pizzerii. Nic trudnego, każdy może się tego nauczyć.

W głowie miałem wiele innych pomysłów. Kilka zrealizowałem (wegańska shoarma, tofu curry, zupa tom kha), reszta czeka na swoją kolej. Jednak do zupy pho (i ramenu) zbierałem się najdłużej, bo od 2019 roku. Ramenu nie zrobiłem do dzisiaj. Wiadomo, jak to bywa. Im dłużej coś odkładasz, tym później bardziej zadziwia Cię, jak proste to było. Tak jest też i w tym przypadku.

Zupa Pho okazała się nie taka trudna w przygotowaniu, jak sobie to wyobrażałem. Postanowiłem podzielić się z wami przepisem. Najbardziej problematycznym zasobem może być w niej czas gotowania wywaru. Reszta to pikuś.

Zupa Pho by Piwolucja

Od razu zaznaczam, że nie była to moja pierwsza zupa pho. Mam porównanie z kilkoma jedzonymi w knajpach i domowa wersja w niczym im nie ustępuje. Wyszła o wiele lepsza, niż się spodziewałem. Natomiast jedna istotna sprawa – każdy lubi nieco inne smaki. Moja pho ma dość intensywny zapach mięsno-rybno-anyżowy. Mnie to pasuje, mojej partnerce element rybny zupełnie nie podchodzi. Więcej dla mnie ;)

Inspirowałem się przepisem z Kwestii Smaku.

Orientacyjna lista składników na około 4 litry bulionu

  • Mięso wołowe z kością – u mnie szponder (~1,2 kg)
  • pół główki czosnku
  • 4 średniej wielkości żółte cebule (te bez łupinki)
  • 60-70 g obranego korzenia imbiru
  • 50-70 ml sosu rybnego (dla tych z was, którzy nie chcą tyle rybnego posmaku – dajcie chociaż te 20 ml).
  • 2 łyżeczki cukru
  • 1-1,5 łyżeczki soli (sos rybny jest słony, więc uważajcie!)
  • woreczek z przyprawami: 8 goździków, 4 gwizdki anyżu, 5-7 cm kory cynamonu, 1 łyżeczka czarnego pieprzu w ziarnach

Składniki do podania

  • Mięso wołowe do podania na wierzch – najlepiej stek z udźca. U mnie tego elementu nie ma, skorzystałem z mięsa po gotowaniu.
  • Makaron ryżowy typu wstążki
  • Szczypiorek / cebula dymka
  • Kolendra / pietruszka
  • Kiełki fasoli mung
  • Limonka
  • Opcjonalnie: papryczka chilli

Przygotowanie bulionu i podanie

Czy raczej wywaru. Bulion pho jest gęsty od kolagenu. Niektóre wersje zakładają gotowanie na kościach i dodatkowym mięsie z kością. Moja pho miała być jak najłatwiejsza, użyłem żeber wołowych.

  1. Mięso zalewamy wodą, doprowadzamy do zagotowania i zbieramy szum.
  2. W tym czasie miażdżymy przyprawy w moździerzu lub radzimy sobie w inny sposób (wałek plus szmatka). Przyprawy do woreczka mają być pokruszone, a nie zmielone.
  3. Cebulę i czosnek opalamy nad kuchenką i kroimy w kostkę.
  4. Po zebraniu szumu, do gotującego się mięsa wrzucamy przyprawy w woreczku z gazy lub pończochy. Dorzucamy cebulę, czosnek, pokrojony na kawałki korzeń imbiru, 2 łyżeczki cukru i minimum 20 ml sosu rybnego. Bez niego to nie będzie to samo. Dodajemy łyżeczkę soli.
  5. Gotujemy pod przykryciem, na malutkim ogniu, przez 4-5 godzin.
  6. Po tym czasie sprawdzamy, czy wywar jest odpowiednio słony. W razie potrzeby dosalamy (lub dolewamy wody, jeśli będzie zbyt intensywny), a następnie przecedzamy przez sitko.
  7. Mięso można oddzielić od kości i dodawać do zupy lub wykorzystać w innym celu. Ja dodałem do zupy.
  8. Makaron ryżowy przygotowujemy według przepisu na opakowaniu. Gdyby napisali tam, że wymaga zalania wrzątkiem – nie wierzcie w to. Wrzućcie do gotującej się wody i zagotujcie do stanu „al dente”, a następnie przełóżcie do miski.
  9. Na makaronie możecie ułożyć cienkie plastry surowej wołowiny, która zalana wrzącym bulionem zetnie się i w nim ugotuje. Ja ten krok pominąłem, ale obiecuję poprawę.
  10. Kiedy już zalejecie makaron bulionem, na wierzch wrzućcie garść posiekanego szczypiorku/dymki, kiełki fasoli mung, posiekane kolendrę/pietruszkę oraz (u mnie bez) papryczkę chili. Na wierzchu kładziecie limonkę, wyciskacie ją do zupy wedle uznania.

Zupa pho gotowa!

Jak smakuje pho?

Ten rodzaj zupy, pochodzącej z Wietnamu, najłatwiej byłoby porównywać z polskim rosołem. Proces gotowania wygląda bardzo podobnie, makaron także zalewa się wywarem. Smak to zupełnie inna bajka.

Pho jest gęsta (od wygotowanego z kości kolagenu), słono-słodka, z wyczuwalnymi przyprawami – przede wszystkim anyżem. W zależności od dozowania sosu rybnego pachnie mniej lub bardziej tym elementem. W mojej wersji zapach rybny jest wyczuwalny, co bardzo mi odpowiada. Nie każdemu taka wersja podejdzie, stąd na pierwszy raz ograniczcie się do 20-30 mililitrów sosu rybnego. Zawsze można dodać więcej już na talerzu. Jak Maggi do rosołu w niedzielę (chociaż ja wolę sos sojowy).

Prosta i pyszna rzecz. Mam nadzieję, że zachęciłem do ugotowania własnej wariacji któregoś popołudnia.

Lepsze to niż chlanie piwska przed Netflixem :)