Gdyby ktoś kilkadziesiąt miesięcy temu powiedział mi, że w przyszłości w hipermarketach i marketach zagoszczą piwa lepsze od Specjala czy Żywca – parsknąłbym śmiechem. Jeszcze dwa lata temu, w takim Realu, mogłem co najwyżej kupić Gniewosza, albo importowane siki pokroju Krombachera. Nie chodzi nawet o hipermarkety. A teraz? Wystarczy spojrzeć na to, co dzieje się chociażby we Fresh Markecie, a i sklepy osiedlowe dają czasem radę. Czyżby rynek dorósł i ludzie chcieli spoglądać w górę półek, szukając odskoczni od dobrze znanych koncerniaków?
Czy rynek dorasta?
Patrząc na to, co dzieje się w ostatnich kilkunastu miesiącach na piwnym rynku, moja odpowiedź brzmi: TAK. A nawet trzy razy „tak”. To już nie chodzi o piwne premiery, na których pojawiają się nowe osoby. Nawet nie chodzi o cykliczne spotkania, gdzie znajomi zawsze zabiorą kogoś nowego. Wystarczy wejść do multitapu i zobaczyć kto tam siedzi i co zamawia. Jasne, zdarza się grupa studentów pijących Łomżę, bo mają ją w promocji. Nierzadko jednak widziałem gromadkę licealistów, która zachwycała się nowym piwem z Pracowni Piwa.
Ostatnio, będąc na pizzy z pobliskiej pizzerii wraz z Bartkiem z Malepiwko.pl, podsłuchiwaliśmy rozmowę trzech licealistów, dyskutujących o IPA i stoutach. Aż się ciepło na sercu robi. Zastanawiałem się, czy nie dołączyć do rozmowy. No ale skoro nas nie poznali (a powinni!), to nie będziemy się wtrącać. Niech szerzą dobre słowo.
Innym razem do pubu przyszedł mąż z żoną. Niezbyt ogarnięci w sprawach piwnych, toteż barman zrobił szybki wywiad środowiskowy i zapytał o preferencje smakowe. Poszedł jakiś Pale Ale. Małżonkowie usiedli nieopodal mnie i… zachwycili się piwem. Kiedy wychodziłem, zamawiali kolejne.
Czyli coś jest na rzeczy, skoro co rusz spotkać się można z przejawem dojrzewania rynku do dobrego piwa. To już nie tylko zabawa dla hipsterów (to już niemodne, chłopaki!) albo pokręconych piwowarów, których jedynym tematem do rozmowy jest fermentacja i filtrowanie. Tak było jakiś czas temu. Wchodząc w to środowisko czułem się nieco dziwnie, bo ani piwa nie warzyłem, ani też specjalnie nie interesowały mnie malutkie niuanse. Środowisko zrobiło się przyjazne i nieco „rozcieńczone”, do pubów przychodzą różni ludzie w różnym wieku. I to jest piękne.
Zresztą sami wiecie najlepiej, jak to wygląda. Zakładam że Wasi znajomi nierzadko dają się skusić na coś dobrego. Cholera! To nawet mój brat, zapalony Specjalopijca, którego ulubionym piwem jest Książęce Ciemne, potrafi zrobić ze mną ściepę na wszystkie wyspiarskie piwa z Lidla. Można? Można! Coś jest na rzeczy.
A skoro rynek dorasta, to dorasta z nim strefa usługowa
Gdybym miał sklep z koszulkami ze zdjęciami kotów i zauważył, że ludzie zaczynają nosić koszulki ze zdjęciami żyraf – do swojej oferty dorzuciłbym kilka. Aby sprawdzić, czy się sprzedają. Gdyby się sprzedawały, sukcesywnie wchodziłbym w niszę „koszulek z żyrafami”. Dzięki temu wiedziałbym, jak duży jest popyt na ten towar.
Podobnie jest z marketami.
Nieśmiało wpuszczały na półki piwa, które być może wyżynami piwowarstwa nie były, ale znacząco odbiegały od utartych schematów. E. Leclerc pojechał z grubej rury i stworzył całą półkę z piwami regionalnymi. Real sukcesywnie dokładał polskie piwa do importowanych smakołyków, takich jak Leffe czy Schofferhofer. W ślady większych sieci poszły Żabka i Fresh Market, które jeszcze do niedawna pochwalić się mogły co najwyżej London Pride, ewentualnie sikowatym Fostersem. I w końcu osiedlowe sklepy monopolowe. Jakież było moje zaskoczenie, gdy obok lodówki z Żubrami stanęła chłodziarka dla Ciechanów, Lwówków, Bojanów, Miłosławów i Manufaktury Piwnej. Nie żeby piwa z tych browarów były czymś szczególnym, ale przynajmniej mogłem napić się Miłosława Pilznera, gdy wszystkie sklepy były już pozamykane.
I to jest świetne.
Zobaczcie co robi Lidl. Oni tam w swoich kwaterach dowodzenia rozumieją, że coś jest na rzeczy. Nie próbują udawać, że najlepiej zrobić n-tą wariację Argusa Gold, tylko dolać do niego syropu z borówek amerykańskich i imbiru z prowincji Syczuan. Kombinują i czasem wychodzi im to lepiej (kiedy importują), a czasem gorzej (kiedy zlecają).
Lidl robi to dobrze. Po prostu. Robi to dobrze. Nie dość, że możemy napić się niezłego piwa w przystępnej cenie (Argus Porter za 2,99zł), to jeszcze kupić możemy piwa z innych browarów, ze zmienioną etykietką. Zawartość pozostaje ta sama, a oszczędzić można jakieś 50%. Tak jest w przypadku nowych Argusów Łowczych, które na 99% są Komesami Potrójnym i Poczwórnym. Tylko Komesy kosztują 6-7 złotych, a Argusy 4 złote.
Nie trzeba chyba wspominać, że piwami importowanymi z wysp wygrali wszystko? W Lidlu, do którego zaglądam, wykupiono te piwa w ciągu doby. Dla porównania piwa tajlandzkie i japońskie ostały się do końca tygodnia. Można więc wysnuć teorię, że ludzie rozumieją co jest lepsze. Bo przecież takie Sapporo czy Asahi to jeden sik, nieróżniący się od Harnasia.
Żabka zresztą też wygrywa. Jak już zrobią promocję na Bojany, to nawet osiedlowe żule pewnie kupują po dwa na spróbowanie, Zresztą widziałem kiedyś w kupie puszek po Romperze (ichni Mocarz) Bojana Toporka. Moje dywagacje nie są chyba więc pozbawione sensu :)
Do czego prowadzi marketowa rewolucja?
Mam nadzieję, że w przyszłości będę mógł zaopatrzyć się tanio w piwa z browarów rzemieślniczych w pobliskim Fresh Markecie czy Tesco. Serio!
Nie uważam, że wrzucenie do hipermarketu dobrego piwa spowoduje nieodwracalne w skutkach zmiany w jego smaku. O ile rozumiem zniesmaczenie eksponowaniem butelek na mocne światło, o tyle nie rozumiem dlaczego promocja na piwa z AleBrowaru w Żabce miałaby być czymś złym. Ja bym bardzo się z tego ucieszył, bo zawsze to oszczędzone pieniądze, a po drugie nie muszę pruć na drugi koniec dzielnicy.
Ponadto wsadzenie do marketów piw dobrych to także potencjalni nowi klienci dla browarów. Nawet jeśli 1 na 10 osób polubi grodzisza czy NZPA, warto zachęcać. W tym łańcuchu wygrywa każdy: klient, sklep i browar. Wszyscy są zadowoleni.
Bonus: Argus Łowczy Quadrupel
Wszyscy mi tutaj ględzą, że to nic innego jak Komes Quadrupel. Spoko, sam do tego doszedłem. Nie zmienia to faktu, że cena 3,99zł jest niesamowicie atrakcyjna. Smaku Komesa Poczwórnego już nie pamiętam, ale majaczy mi wspomnienie mocnego zapachu siarki. Ponownie po to piwo nie sięgnąłem. Aż do dzisiaj.
9% to niezły przeciwnik, więc wypiłem je na pół z bratem. Niespecjalnie lubię szum w głowie po południu.
Jest okej. Nie wiem wprawdzie, jak daleko od quadrupla stało to piwo, ale powiedzmy sobie szczerze – coś tam z belga ma. W zapachu nuta owocowa i delikatnie karmelowa. Smak moim zdaniem jest za słodki, jednocześnie karmelowy i delikatnie owocowy, jakby jabłkowy. Można wypić, ale polecam szukać gdzie indziej przedstawiciela gatunku. Najlepiej kupić LaTrappe Quadrupel, o którym już pisałem i które gorąco polecam.
2 lip 2014 at 18:45
Co blog to inna opinia o tych piwach widzę :P Wracając jednak do tematu głównego, viva la revolucion! Mi osobiście brakuje tylko jakiegoś pomieszania w marketach. Np w Tesco mogliby robić takie akcje jak w Lidlu właśnie. Według mnie mają o wiele większe możliwości do tego.
2 lip 2014 at 19:09
Komesy w PiP kosztują 4,99zł, zatem te argusy nie zachęcają mnie do siebie :]
2 lip 2014 at 20:24
Przez ten artykuł (czytany na przystanku) zwiał mi bus. A rewolucja bardzo cieszy. Tylko czy nie doprowadzi do „ukażualowienia” dobrego piwa (chodzi mi o to, o czym kiedyś pisałeś, że nam się w dupach przewraca i nasze wymagania lecą w kosmos)? Taka wyprawa na sam koniec miasta po jakieś nowe piwo (często połączona z lękem, czy jeszcze jest) też ma swój urok. Choć sto razy bardziej wolę mieć wszystko pod ręką i cieszy mnie coraz kepsze zaopatrzenie sklepów, to wiem, że będzie mi brakować takich eskapad.
2 lip 2014 at 23:18
Trochę przesadzasz Kolego. Komesy zazwyczaj kosztują 5-5.50zł, a druga rzecz: kilkanaście miesięcy temu prawie w każdym markecie można już było kupić piwa lepsze od Specjala i Żywca. Z powodzeniem od kilku lat w Tesco, Auchan, Realu, E.Leclercu, Almie jest Kormoran, Fortuna, Manufaktura Piwna z Jabłonowa, Amber, Konstancin (był), Namysłów, Cornelius, Witnica, Racibórz, niekiedy bywał Krajan, Browar Na Jurze, Ciechan i Lwówek.
To tyle w temacie. Pozdrawiam
3 lip 2014 at 00:20
Uwielbiam ludzi, którzy wyjmują jedno słowo i z niego tworzą takie komentarze. Dobrze, specjalnie dla Ciebie: kilkadziesiąt.
3 lip 2014 at 16:49
No i gitara ;> Dzięki!
3 lip 2014 at 00:25
Dla maciupkich rzemieślników ciężko będzie wejść do wielkich sieci z powodu skali produkcji i krótkich terminów ważności.
3 lip 2014 at 07:51
Marketowa rewolucja się rozpoczeła i to jest fakt. Pewnie znalazł sie, w którymś z nich w dziale zaopatrzenia jakiś fanatyk piwa i zaryzykował i wyszł, a że konkurencja nie śpi sama musiała uzupełnić lukę w asortymencie aby przyciągnąć klienta, ale dzięki temu my (konsumenci) faktycznie jesteśmy na pozycji wygrany/wygrany. Z resztą coraz częściej idzie zaóważyć, że nie tylko osoby młode (uznawane powszechmke za te eksperymentujące) ale również starsze ciałem (bo nie duchem:)) spędzają przy regale z piwem coraz więcej czasu szukając smaku, którego jeszcze nie znają, a który mógł by ich zaintrygować (sam kiedy widze taką akcje staram się doradzić coś co może pchnąć takie osoby w dobrą strone cboć nie zawsze wychodzi jeśli piwko, które polecam kosztuje w okolicach 6-7 zł). Wracając do rewolucji to dzieje się, oj dzieje:) ostatnio z wyprawy do Careffura przywiozłem Chimaya tripla oraz Westmale dubla, oprócz tego dla mojej drugiej połówki Lindrmansa Krieka, którego uwielbia i piwa o nazwie Konsul, po których nie spodziewam się wiele ale może mnie miło zaskoczą, kto wie. Trzeba przyznać, że we wspomnianym hipermarkecie zaopatrzenie działu z piwem jest imponujące dorównując powoli chyba tym z winem. Póły są pełne piw niemieckich, belgijskich, rosyjskich, ukraińskich a nawet udało mi sie dostrzec jakiegoś London Ale. Troche długi mi ten komentarz wyszedł ale w podsumowaniu trzeba przyznać, że pomimo tego, że faktycznie niektóre piwa oferowane przez lidla na kimś kto niejedną wannę dobrego piwa już w swoim życiu wypił szału nie zrobią, nie można zapomnieć o tym, że są jeszcze rzesze ludzi do uświadomienia w tej kwesti, które dzięki takim akcjom kiedyś zaczną czytać trafią na bloga, jak nje tevo to gdzieś indziej i być może, któregoś dnia zbiorą się w sobie i pojadą do sklepu specjalistycznego po atak chmielu czy rowing jacka po czym zakochają się w tych piwach i oczy im się otworzą:)
3 lip 2014 at 16:10
Przeczytałem z zainteresowanie i Twój post i komentarze. Generalnie jak najbardziej się ze wszystkim zgadzam (no może oprócz nastawienia Patryka do ejli z Lidla;)) Fajnie reasumujesz naszą piwną rzeczywistość. I w związku z tym „naszła” mnie refleksja. Mówimy o rewolucji, zmianach i cieszymy się, że dostępne są klasyki stylu jak bitter, pale ale IPA. Ja bardzo przepraszam, ale to jest chyba wychodzenie z ciemnoty i niewolnictwa. Emancypacja piwoszy po prostu. Dlaczego miłośnik wina od 25 lat ma wybór trunków z całego świata, róznych szczepów, apelacji i innych wywołujących u mnie zgagę wariacji sfermentowanego soku gronowego?! Whisky w każdym większym monopolowym – do wyboru – blended, malt, Islay, Jura, Szkocja, Irlandia, Ketucky itd. Ostatnio nocowałem w b. eleganckim hotelu, gdzie karta alkoholi miała grubość książki telefonicznej, a z „piw” mieli Tyskie I Lecha. Ja rozumiem, że popyt określa podaż, ale może jakiś „trendsetter” by pomógł i przyspieszył sprawę :)?
3 lip 2014 at 16:57
Problem chyba polega w tym, że o ile rozpatrując sprawę smaku wina czy whisky ludzie wiedzą czego się spodziewać, umówmy się, że przeciętny zjadacz chleba nie zauważy pewnie jakiejś wielkiej różnicy pomiędzy Carlo Rossi a innym powiedzmy droższym (lepszym? nie wiem ja też się nie znam) winem, bo jedno i drugie będzie smakowało mniej więcej tak samo. Jeśli chodzi o piwo sprawa wygląda już inaczej bo jak wiadomo pomiędzy eurolagerem a taką IPA jest przepaść, wiele ludzi nawet waizeny uważa za wynalazki, nie mówiąc już o bardziej wymyślnych stylach jak lambic. Wg. tych osób piwo smakuje jak lager bo nic innego nie znają, a natura ludzka jest taka, że jeśli coś komuś pasuje raczej rzadko wychodzi poza swoją strefę komfortu.
3 lip 2014 at 19:10
Tym ludziom, którym „piwo smakuje jak lager’ dedykowany jest taki Carlo Rossi, który „smakuje jak wino”. Umówmy się więc, że spijacze CR to ludzie, którzy nie znają się na winie, ale je piją, bo taki styl. Podobnie z łyskaczem – żlopca Johny Walkera (z Colą – shame!) po wypiciu single malta pobiegnie do zlewu (płukać usta). Nie zmienia to faktu, że poza tą grupą (oni jedzą gotowe sałatki z Lisnera, wędliny z Sokołowa i generalnie stosują zasadę „kit czy wełna, byle dupa pełna”) jest znaczna grupa lubiących wino/ whisky/brandy itp, której nie jest wszystko jedno. Potrzeby tej grupy są przez rynek w znacznym stopniu (zależnym od portfeli Polaków) zaspokajane. Piwożłop ma na razie pod górkę, i każdą jaskółkę obwołuje rewolucją. I o to mi głównie chodziło. Chciałem sprowokować Łukasza dom podjęcia tematu – czy piwopijca należy do niższej kasty? I dlaczego!?
4 lip 2014 at 09:37
Muszę się z Tobą kiedyś piwa napić :)
Niższa kasta? To jest chyba temat na osobny wpis. Wybór piwa mamy, ale ludzie nie sięgają po różne wynalazki tak chętnie, jak po wino. Myślę, że z whisky jest podobnie – i tak 99% społeczeństwa pije z colą (należę do nich, bo czyste, mocne alkohole mi nie smakują). No… single malta colą nie zaleję, dlatego do drinków wybieram najtańszą rudą, bo przykro byłoby coś dobrego rozcieńczać.
Wybór piwa jest ograniczony, bo przez lata w Polsce w sklepach stało to samo. Wybór wina był ogromny, wystarczyło iść do Festusa czy Vinifery, tam nawet whisky mieli. A sklepów z piwem – takich specjalistycznych – praktycznie nie było. W mojej okolicy był jeden, który dość szybko zamknięto. To były czasy PINTY w starych etykietkach, a nawet i wcześniej.
To nie jest niższa kasta, a dopiero postępująca ewolucja i rewolucja. Konsumenci muszą dorosnąć i uświadomić sobie, że istnieją pewne style. Wiedzą, że są wina takie a takie, być może coś ogarniają z whisky. Kumają wódki smakowe i nalewki. Ale piwo dopiero wchodzi „na salony” i dlatego jeszcze przez jakiś czas będzie olewane.
4 lip 2014 at 20:42
Niestety, ale osoby pijące piwo (czy to amatorscy piwosze, czy jacyś znawcy) są przez niekumatą gawiedź i tak postrzegani jako żule. Bo piwo to napitek tani (mowa o ściekach pokroju tatry za 2 zł) i służy do nawalenia się przez żuli. Nawet po mojej matce to widzę, która praktycznie nie używa określenia piwo, tylko „piwsko” które przecież ma wydźwięk jednoznacznie pejoratywny. Nie potrafi też pojąć jak mogę np. na jakiegoś portera wydać kilka złotych. Piwo jest niestety uważane za napój alkoholowy dla plebsu, stojący bardzo nisko w kategorii napojów alkoholowych (chyba tylko jabole stoją niżej, chociaż czasami nawet co do tego mam wątpliwości). I zapewne prędko się to nie zmieni.
5 lip 2014 at 07:31
Wydaje mi się, że chyba aż takndrastycznie nie jest w końcu w przeciętne spożycie piwa na głowe mieszkańca waha się w okolicach 100l rocznie jest to w dodatku trzeci po wodzie i herbacie najczęściej spożywany napój w Polsce i na świecie. Gdyby znaczna większość społeczeństwa postrzegała by piwo za choćby równoważne z jabolem nie mówiąc już o tym że w hierarchii miałoby stać niżej nikt normalny bo po nie nie sięgnął. Ludzie zdają sobie sprawe że jest piwo oraz piwo. Pan żul weźmie jakiś najtańszy pomyj za 1-1.5 zł byle by sponiewierał, ale przeciętny Kowalski o ile zdecyduje się na taki krok to raczej raz i po tym jak poczuje całą ferię aromatów spirytusowo-rozpuszczalnikowych z puchy, wróci do tyskiego czy lecha w zależności co tam lubi. Ludzie traktują poprostu piwo jako napój codzienny a nie materiał do degustacji bo nawet nie wiedzą, że piwo można rozkaładać na czynniki pierwsze i analizować poszczególne składowe.
11 lip 2014 at 12:08
Coś w tym jest! Abstrahując od tego co jest lepsze, to wódki, whisky i wina są spójne. Te na półkach. Napisane czysta – smakuje jak czysta, jest różnica między Finlandią a Soplicą, ale ogólnie czysta. Ja się na winach nie znam, ale rodzice tak i jak się spotykamy to zawsze coś zamawiają – dyskutują zawzięcie o różnicach a dla mnie to tylko wino, mniej cierpkie, bardziej owocowe, cokolwiek, ale nadal wino. W drugą stronę, dziewczyna lubi APA i belgi, choć dla niej to „takie gorzkie a kwiatkami pachnie” – spróbowała RISa i panika, żeby nie wypluć. Kumpel fan weizenów, witów i porterów – skapitulował jak kiedyś sobie kupił któregoś tradycyjnego anglika.
Piwa różnią się między sobą na tyle, że niektóre są niedobre (subiektywnie). Stąd dużo osób się zniechęciło z czasów gdy zagraniczne piwa były poza lagerami losowe a terminologia nieznana. Na „polskich” doklejanych etykietach też guzik napisane. To ja się nie dziwię, że w tych Almach i Piotrach i Pawłach za bardzo nie schodziło nic poza Heinekenm i Budweisserem. Dopiero jak człowiek spróbuje kilku, które mu podejdą to po jakimś czasie może dyskutować czy wyczuwa amerykański chmiel albo belgijski słód, jednocześnie uważając na style, które nam nie pasują. W wypadku wina jest inaczej, jeśli pierwsze weszło w gardło to można bez ryzyka się dokształcać by w końcu rozróżniać apelacje.
10 lip 2014 at 13:09
Zgadzam się z Twoim wpisem. We Wrocławiu byłem świadkiem ewolucji małego osiedlowego sklepiku z alkoholem (wina do 20zł, wódka, walker, koncerniaki) w sklep gdzie można kupić rzemieślników. Zaczęło się od BRJ, pojedynczych Pint, później przyszedł czas na AleBrowar, Ursę, Doctorów, Olimp i SzałPiw. Właściciele nie są znawcami, dlatego nie użyłem zwrotu „sklep specjalistyczny” ale ich nieśmiałe próby eksperymentowania z egzotyką w postaci piw powyżej 5zł spowodowały, że w ich sklepie zaczęli się pojawiać piwosze, którzy ich edukują. Wg mnie o to chodzi, żeby piwosze przychodzili bez uprzedzeń, że sprzedawca nie kuma procesu produkcyjnego i nie wie o istnieniu DMSu. ;) Dowie się z czasem, dzięki rozmowom ze świadomymi klientami. Należy tworzyć społeczność między innymi poprzez edukację tych sprzedawców, którzy decydują się na wprowadzanie piwa rzemieślniczego do oferty wiedząc o piwie tyle co „koncernowy Kowalski”. W jednej z rozmów o Pincie i AleBrowarze z właścicielem usłyszałem „Proszę Pana, kiedyś brałem mało, bo nie wiedziałem czy to się w ogóle sprzeda za taką cenę, ale teraz biorę z hurtowni ile mogę, bo jak wezmę jeden karton to sprzedaje go w jeden dzień”. Zwieńczenie tego nastąpiło kiedy na wyeksponowanym miejscu w sklepie pojawił się refermentowany Szczun. Dzisiaj na półki wykładają Hopsasa. Można? Można! :) Uroku całej sytuacji dodaje fakt, że sklep jest bardzo mały i często jest tak, że jeden klient kupuję zestaw Pint a klient za nim ćwiartkę i Wojaka na zapitę. ;)
5 paź 2014 at 03:24
Skoro Asahi i Sapporo to siki…to polecam wybrac sie do Japonii i tam sprobowac. Jedne z lepszych piw, jakie bedac w Japonii, pilem…pewnie do polski wysylaja to co zostalo z plukania kotla…polecam Kirin beer.