Okazało się, że w domu też można się napić. Dlatego puby będą miały problem…

Covidowy lockdown dotknął branżę piwną na tyle mocno, że wiele miejsc musiało poprosić swoich bywalców o pieniądze. Różnie sobie biznesy radziły. Niektóre wyciągały po prostu dłoń po gotówkę, inne organizowały dostawy piwa do domów, jeszcze inne otwierały sklepiki. Wyszło, kto umie w sytuacji kryzysowej postępować nieszablonowo. Niestety, nawet jeżeli wielu pubom czy browarom udało się przetrwać ten chory okres, zdjęcie restrykcji nie oznaczało pełnego egzaltacji powrotu przed kontuar. Kilka kwestii przez te dwa czy trzy miesiące lockdown wywlókł na powierzchnię.

Znacie mnie dobrze i wiecie, że żaden ze mnie zwierz mutltiapowy. Bywam od święta, Słowa te piszę z perspektywy obserwatora, który umie wyciągnąć podstawowe wnioski. Myślę, że wielu z Was przemyślało podobne kwestie już w czasie lockdownu. Lockdownu, który — tak mi się wydaje — poniekąd obnażył to, o czym właściciele pubów trąbili od dawna. My, Polacy, nie wychodzimy na miasto. A teraz zamknięto nas w domach i okazało się, że jakoś specjalnie nas odebranie możliwości siedzenia w tapie nie boli.

Oczywiście, znajdą się osoby, które dostawały białej gorączki na myśl, że jedyną opcją wypicia krafcika jest albo picie do lustra, albo inicjatywy pokroju Internetowego Festiwalu Piwa. Dolary na orzechy, że są w mniejszości, jak wielbiciele słodkich karmelowych ipek.

Okazało się, że w domu też można się napić

Zmiana nawyków (czy raczej ich nasilenie) była do przewidzenia. Dawid Kulbicki, w rozmowie na antenie Weszlo.fm, przytoczył konkretne statystyki, których ja nie przytoczę, bo nie wiem skąd je miał. Wynikało z nich, że Polacy zaczęli pić więcej piwa w domu i ogólnie, częściej się w czterech ścianach spotykać. Pewnie z nudów i stresu, co dobrze nie zwiastuje. Właściciele knajp dotychczas utyskiwali na to, że wychodzimy na miasto od święta. Teraz to zjawisko się nasiliło, przy czym o wiele smutniejsze będzie mierzenie się z alkoholizmem.

Zapytałem Adama z gdańskiego sklepu Może Piwa? o liczbę klientów, w porównaniu z analogicznym okresem w zeszłym roku. „Wzrost jest zdecydowany. Wiele osób mówi mi, że piją piwo pubach, ale przez całą tę sytuację chodzą teraz do sklepów. Od otwarcia pubów liczba klientów nie spada”.

Okazało się, że w domu też można miło spędzić czas. Można zorganizować panel, jest zawsze gdzie usiąść (pozdrawiam stołeczne knajpy!), a przy tym piwo tańsze tak ze dwa razy. W lokalnym sklepiku można pogadać ze sprzedawcą i nie blokować kolejki, a jeszcze rzuci gratisową torbę czy szkiełko, którego nie trzeba wynosić po pijaku z pubu.

Nie bez przyczyny odwołuję się do argumentu zasobności portfela

Niektóre puby, z tego co zaobserwowałem, podniosły ceny piw po otwarciu. Według moich obserwacji, skok cen to przeważnie 2 złote na litrze. Ważne są również inne czynniki, takie jak fundusze na środki do dezynfekcji czy — o czym za momencik — mniejsza liczba gości związana również z panującymi nadal obostrzeniami.

Dwa złote to niewiele, o ile nie zagląda nam w oczy widmo braku podwyżki, cięć pensji, a w najgorszym przypadku utraty pracy. Przez epidemię, pracę straciło przynajmniej 100 000 osób, a podejrzewa się, że kolejne 500 000 tego faktu nie zarejestrowało.

Pieniądze na hobby stają się pieniędzmi na życie. W gazetach straszą drugą falą zachorowań, największym kryzysem od lat, a gdy epidemia jeszcze się nie skończyła, Duda zaczyna rapować, po czym w USA wybuchają zamieszki. Przypomnę, że mamy dopiero czerwiec, nie dobiliśmy nawet do połowy roku. Szósty level Jumanji otwierają starcia między wojskami Indii i Chin.

Psychikę atakuje tuzin negatywnych informacji związanych z zasobnością portfela. Wśród nich może znaleźć się ta najmniej znacząca — podwyżka ceny Twojego ulubionego pilsika o zeta za pokal. Wielu Polaków nie ma poduszki finansowej, więc w obliczu jedzenia chleba z pasztetem ze szczurów, odpuszcza po prostu płacenie dwukrotności ceny sklepowej za piwo w knajpie. Co taka osoba wybierze, jak już będzie miała dość lagerów z Fresha?

Połasi się na promkę w Lidlu. Zresztą nie stać nas mentalnie na dobre piwo.

Niektórzy utracili część zarobków, a ich płynność finansowa zachwiała się jak piwny bloger na festiwalu w Warszawie. Stanęli przed ważnymi pytaniami. Czy stać mnie na wywalenie stówy w pubie, gdy przyszłość maluje się niezbyt pewnie? Może trochę ograniczę wydatki i poczekam obserwując, jak post-lockdown się rozwinie? Może ten Bojan Tradycyjne da się wypić w większej ilości do Śląskiej? Może tym razem grill na tarasie domku typu Brda pod Starogardem Gdańskim, zamiast gofrów na deptaku w Międzyzdrojach?

To wszystko prowadzi do smutnej sytuacji, kiedy gdańska Pułapka najpierw hucznie się otwiera, by po chwili skonstatować, że w sumie to słabo z obłożeniem i ludzie zamawiajcie od nas piwo w dostawie, bo jest lipa z miodem. Pub Spółdzielczy ma jakieś 30% obłożenia i brak tendencji wzrostowej. Przypuszczenia Agi są nieciekawe – „ludzie wybiorą otwarte przestrzenie, pójdą na 100cznię albo na plażę”.

Niepewność jutra, ewentualne kłopoty finansowe, niechęć do przebywania w skupiskach i jeszcze te podbite ceny tak na dojebkę — nawet, jeżeli jest to złotówka na szklance. Efekt psychologiczny będzie tym silniejszy, im mniej znajomych będzie chciało wybrać się na wspólne lumpienie.

I w ogóle jakoś tak smutno, jak na wesołe wyjście do knajpy.

Koło się zatoczy. Puby i browary, w obliczu braku klienteli być może znów podniosą ceny. Birgicy przywykną do zakupów w sklepie i picia kraftu poza takimi miejscami. Zasiedzą się. Gdy już zechcą odwiedzić multitap, pustki, atmosfera i ewentualne wyższe ceny skutecznie ich przyhamują, więc wyjdą wypić piwo do lasu na pieńku.

Tym bardziej że pogoda sprzyja, a w mediach każą wietrzyć głowę.

No i zapasy same się nie wypiją…

Nie prowadzę lokalu, ale mam dwie dobre rady dla tych, co prowadzą

Z perspektywy klienta, potrafię wyobrazić sobie działania multitapów, które skutecznie zachęciłyby mnie do wynurzenia się z chaty. Obserwuję komunikację kilkunastu miejsc, w szczególności z Trójmiasta. Po lockdownie wróciły w zasadzie do utartej narracji. O ile (relatywnie) dobrze radziły sobie w obliczu koronawirusa, o tyle po otwarciu wrót nie robią więcej niż zazwyczaj, aby wyciągnąć „piwosza” z domu.

Parę ładnych lat temu organizowałem imprezy z muzyką hardstyle/hardcore w Gdańsku. W dwa lata udało nam się zebrać grono DJ-ów i stałych imprezowiczów, na których zawsze mogliśmy liczyć. 20% ludzi przyciągało na imprezę 80% tłumu. To oni stanowili trzon i bez nich to mógłbym grać co najwyżej do kebaba.

Kiedy Ci ludzie porozjeżdżali się po świecie, cykl zamknęliśmy. Na ostatnią edycję przyszło może dwóch wyjadaczy, pamiętających pierwsze nieśmiałe edycje. Zebraliśmy wtedy mniej osób niż na pierwszej lupaninie w budynku banku przechodzącym właśnie remont. Tego wieczora dotarło do mnie, że inicjatywa to ludzie i bez zaangażowanej społeczności można robić najbardziej fantastyczne rzeczy, o których wszyscy za chwilę zapomną.

Lockdown trochę zabetonował relacje z klientelą. Warto byłoby zastanowić się, jak przywrócić te relacje z poziomu „taaa, musimy się w końcu ustawić na piwo” do poziomu „dzisiaj o 19:00 walimy w opór i śpimy w nocnym, shotgun nadkole!”. Trzy miesiące to na tyle długo, aby więzy ponacinać, a niektóre praktycznie zerwać. Rozmawiałem z kilkoma osobami, które mówiły mi wprost – „nie ciągnie mnie do pubów”. Widzicie, nowe nawyki i brak wyraźnego bodźca, aby ruszyć cztery litery do ulubionej knajpy.

Ludzie reagują różnie. Większość z nas ekstremalnie szybko przywykła do zamknięcia w domu. Równie szybko może się przyzwyczaić do ponownego picia piwa lanego. Warto o tym pamiętać. Kluczowym wydaje mi się przyciągnięcie stałych bywalców i ich przyjaciół. Oni przyciągną kolejnych. Takie kluczowe persony mogą zrobić wiele dobrego.

Druga kwestia to ceny. Nie da się ich zmienić, tak jak nie da się wypuścić świetnego RIS-a w cenie Tyskiego. Można jednak zadbać o to, aby atmosfera miejsca tłumaczyła poniekąd te kwoty. Mówić: „Okej, u nas jest drożej, ale czuj się [lepiej] jak w domu. Zadbamy o to, abyś spędził czas w przyjemniej atmosferze. Jesteś częścią nas, bez Ciebie ta społeczność nie istnieje. Czy poczęstują się Panowie się kanapką ze smalcem?”.

Z tym smalcem to nie przesada, Pub Spółdzielczy częstuje chlebem z dżemem ze świni. Nie pójdę do nich tylko dla takiego rarytasu, jednak przyznajcie — to miłe. W gestii zarządców multitapów leży takie zaaranżowanie otoczki, abym nie chciał opuszczać danego miejsca. Te dodatkowe ceny to nie tylko środki do dezynfekcji, pensja barmanki i ucieczka od żony. Myślę, że doskonale czujecie, o co mi chodzi. Większość z nas chce mieć powód, aby iść do pubu.

Tym powodem nie jest samo istnienie takiego miejsca, kiedy nie ma tam Twoich przyjaciół. Nie jest nim wybór piwa czy turbosztos na kranie. Co jest więc tym powodem?

Właściciele takich miejsc muszą to wiedzieć lepiej ode mnie. A jeżeli nie wiedzą, to dobrze to takim miejscom nie wróży.


Zdaję sobie sprawę z melancholijnego wydźwięku tych kilkunastu akapitów. Ja również nie mogę zmusić się do wypadu do pubu. Nie pomaga fakt, że niewielu jest chętnych, aby wspólnie napić się dobrego piwa. Fejsa nie zalewa już mozaika ze znanych wnętrz.

Przekaz moich słów to konkrety. Idźcie do multitapu. Jutro, w ten weekend, w tym miesiącu. Nawet raz, nawet trochę od niechcenia, nawet na jedno małe. Te miejsca kształtowały piwną kulturę w Polsce. Wiele osób właśnie w mutltiapie doznało pierwszego szoku, gdy turbogorzkie IPA rozrywało im krtań i chcieli więcej.

Wspólnie, ponownie, zapełnijmy te miejsca po brzegi.

Przeżyję nawet to, że nie będzie gdzie usiąść ;)

„We just got to hold on hope,
Out of the dark, we’re heading home […]”.
~The Enemy (You Cannot See)

6 Komentarzy

  1. Ceny generalnie poszły w górę i to sporo. Być może faktycznie jest to ok. 2 zł na litrze w przypadku pubów, ale w sklepach ceny za 0,5 l butelkę/puszkę wrosły nawet o 3-4 złote, a to już dużo. Przykład – butelki Funky Fluid kosztowały ok. 11-13 zł, w zależności od marki, po przejściu na puszki ceny przekraczają 15-16 zł…. To chyba najbardziej widoczna ostatnio podwyżka, ale inne browary też nie próżnują w tym zakresie… Mam wrażenie, że jednak to 15 PLN to jednak swego rodzaju psychologiczna bariera, zobaczymy co przyniesie czas.

    • U mnie ceny nadal normalne, nie sztosy kosztują 7-11, jakby w sklepie kosztowały grubo ponad 10 to nie wróżę nic dobrego kraftowi.

  2. Też nie widzę jakiegoś mega wzrostu cen w sklepach, wczoraj bylem w jednym z warszawskich sklepów z dobrym piwem, kupiłem 10 butelek, zapłaciłem ok. 107 zł, czyli tyle co zwykle za taką ilość.

    • W sklepach też nie zauważyłem za bardzo.

      • To może Warszawa tylko tak ostatnimi czasy poszalała… Bo stąd też pochodzi moja obserwacja. Okazyjnie robię zakupy w Łodzi i tam ceny kraftów zawsze były znacznie niższe, a z tego co sprawdziłem właśnie na FB nowe dostawy przychodzą faktycznie w tych samych lub tylko lekko podniesionych cenach.

  3. Ja tam byłem na krafcie w pubie drugiego dnia gdy oficjalnie można już było. Tęskniłem bardzo ;)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *