Wymrażanka 21% alkoholu, styl w Polsce niespotykany, ohydny pastry stout i inne takie piwa…

Nazbierało mi się sporo dziwactw w piwnicy. Odkąd sięgam pamięcią, namawiałem do tego, aby dobrym piwem dzielić się z bliskimi. Hołdując tej zasadzie, zaprosiłem dziewczynę i przyjaciół na niewielki panel degustacyjny. Warunek był prosty — każdy ma dokupić 2-3 piwa, które go zaciekawią. Trafiły się mocarne skurczybyki. Ekipa lubi takie klimaty. Pomyślałem, że podzielę się z Wami wrażeniami i zachęcę do zaaranżowania takiego spotkania.

Organizacja panelu piwnego, o ile przeprowadzana bez niepotrzebnej napinki, to bułka z Lubuskim Jasnym. Centralnym punktem będzie oczywiście zestaw potencjalnych sztosów. Warto jednak zadbać o to, aby spotkanie odbyło się w nieformalnej atmosferze. Wiadomo, po co wydaliśmy trochę kasy, jednak nie widzę sensu w wynoszeniu takiej posiadówki do rangi ceremonii. A słyszałem o zasłanianiu okien, przyciemnianiu światła i innych zabiegach, które mają ukierunkować zmysły na piwo.

To nie dla nas.

Trzy proste zabiegi warto jednak rozważyć:

  • piwo kalibracyjne na start (po małym dla każdego albo rozlanie eurolagera do kieliszków),
  • szklanki z czystą wodą do przepłukiwania ust,
  • zmielona kawa na spodku, do „oczyszczania” węchu — sztuczka z drogerii,

Niektórzy unikają zastawiania stołu przekąskami o intensywnym smaku. O ile nie miesza się ich bezpośrednio z pitym piwem, to nie powinny przeszkadzać w kulturalnej konsumpcji.

Nasz zestaw prezentował się następująco. Rozstrzał od 2 do ponad 60 złotych za butelkę.


Perła oczywiście w roli benchmarku-kalibracji. Po szybkim przepłukaniu mord chlubą Lubelszczyzny, przystąpiliśmy do głównych dań wieczoru.

Szkockie (Brovarnia Gdańsk)

Scottish Export 80/-

Piłem je przedpremierowo prosto z tanku. Do picia na szklanki, znikające w okamgnieniu. Przepełnione diacetylem, który pcha aromat w kierunku Werther’s Original. Nie wyobrażam sobie, aby w tym piwie masełka miało zabraknąć. Piwowarów podzieliło, ja głosowałem za nim jak wieś za Dudą.

„To właśnie pracując w browarze restauracyjnym miewam czasem okazje by warzyć piwa, których nie warzy nikt inny w tym kraju. Co do najnowszego, nie jestem pewien nawet czy kiedykolwiek wcześniej uwarzył”. – Bartek Nowak, piwowar w gdańskiej Brovarni, obawiał się odbioru tego piwa. – „Nie byłem pewien czy polskie podniebienia są gotowe na tak ortodoksyjnie wyspiarskie smaki”. – pisał niedawno na fanpage’u.

Degustujący ze mną przyjaciele nie docenili niestety tego stylu.

To absolutnie nie jest piwo degustacyjne. Przy takim podejściu traci cały urok, który tkwi w jego sesyjności i przyzwyczajaniu podniebienia do gromadzenia się smaków. Szkockie jest zbyt lekkie na jeden kieliszek, a przy piciu małymi łyczkami wręcz mdłe i bezsmakowe. Swoją naturę pokazuje dopiero po kilku sążnistych łykach.

Z butelki o wiele bardziej owocowe niż pite w browarze. Aromat wędruje od delikatnie winnego, rodzynkowego, przez wiśniowy, po wyraźne toffi. Smak to wyłącznie słodowość, ale nie karmelkowość. Bardziej wytrawny karmel przechodzący w przypieczoną skórkę z razowca. Może wydawać się mdłe, bo praktycznie nie ma goryczki. Jest również minimalnie cierpkie.

Obawiam się, że mógłbym spędzić cały wieczór tylko przy tym tytule. Niestety, jak wspomniałem, moim kompanom kompletnie nie podeszło. Więcej dla mnie.

Dopiłem z gwinta i było mi z tym dobrze.

Baltic Porter Palo Santo Coconut NITRO (Browar Stu Mostów)

Z Palo Santo, znanego doskonale fanom yerba mate, wykonuje się naczynia do yerby (matero). Wytwarza się z niego także kadzidła i olejki eteryczne. Nie miałem bladego pojęcia, jak pachnie i smakuje. Parowanie takiej ciekawostki z kokosem to moim zdaniem nieprzemyślana praktyka; chciałbym sprawdzić wpływ wyłącznie „Świętego Drzewa” na efekt finalny.

Przepięknie się przedstawiło tutaj przed pięcioma degustującymi. Mieszanką czekolady deserowej, świeżego kokosa i liofilizowanych poziomek. Kolega określił ten zapach jako „wyjęte z zamrażarki truskawki”. W tle nutka dymna, drewniana, może minimalnie w typie kadzidła. Kokos i czekolada szczelnie ją jednak zakrywają. A szkoda.

Gęste, oleiste, kokosowo-czekoladowe. Smak utrzymuje się długo na podniebieniu, przechodząc w długi, lekko popiołowy finisz z elementem drewnianym. Co wniosło Palo Santo? Być może ten drewniano-perfumowy niuans.

Przepyszne piwo, choć życzyłbym sobie wersji bez kokosa.

Imperial Pastry Sour Ale Lychee Mango (Browar Stu Mostów)

Na temat tego piwa wydaliśmy podczas walentynkowego „Lekko pod Wpływem” jednogłośny werdykt — to pulpa mango rozcieńczona wodą gazowaną. Werdykt ten podtrzymuję i uważam, że wydawanie kilkunastu złotych za tę buteleczkę 0,33 l to fanaberia. Lepiej kupić puszkę Mango Alphonso i zrobić taki napój samemu. Lepiej! Zrobić sobie mango lassi!

Intensywny zapach atakuje mieszanką liczi i pulpy mango. Przy czym liczi z zalewy  tym razem wychodzi przed mango, choć na livestreamie było na odwrót. Smak, jak już pisałem, to bardzo słodka woda gazowana z mango. Soczek. Do tego prosta, dość wyraźna goryczka, która jest jedynym elementem piwnym w tym… piwie?

Kompletnie bez sensu, ale jak ktoś lubi, to przecież nie bronię.

Barley Wine Hibiscus (Manufaktura Piwna)

Okazuje się, że Manufaktura Piwna vel Jabłonowo, jeśli chce, potrafi zrobić dobre tęgie piwo. I jeśli nie pcha pseudo-kraftu do Biedronki. Swoje umiejętności udowodnili przy okazji porteru Podbitego Śliwką, który stawał w szranki z Imperium Prunum. Tym razem zabrali się za barley wine, choć słyszałem pozytywne opinie również o ichnim imperial stoucie.

Aromat przywodzi na myśl herbatę różaną z cukrem Muscovado i poza tym nie oferuje znacznie więcej. Za to smak… coś fantastycznego. Piwo gęste, mocarnie karmelowo-chlebowe z ziołową chmielową kontrą. Drugi akord to nieprzesadzony posmak dzikiej róży w typie herbatki (moim zdaniem to łatwiejszy deskryptor hibiskusa). Wkomponowuje się elegancko w potężną słodowość. Ułożone, bez alkoholu w posmaku, przy czym nieprzesadnie słodkie.

Czapki z głów. Świetne połączenie, doskonałe wykonanie.

Lódożerca (Browar Spółdzielczy & Funky Fluid)

Ice Quadruple IPA Pinot Noir BA

Drugie najmocniejsze piwo uwarzone w Polsce w 2019 roku. 21% alkoholu, leżakowanie w beczce po Pinot Noir. Czy mogło się nie udać?

Troszku się nie udało, choć nie wyszło tragicznie.

Największym plusem tej wymrażanki jest jej poziom skomplikowania. Dostarcza wrażeń sensorycznych na kilkanaście minut. Tak naprawdę trudno od czegoś zacząć. Pierwszym, co rzuca się w nos i usta, jest wyraźny smak otoczki z orzechów włoskich. Tej gorzkiej ich części, zwanej bodajże skórką.

Poza orzechami, w różnych proporcjach i w zmiennym udziale, wraz z ogrzewaniem dochodzą: zioła (klimaty Jägermeistera), ciemne oraz suszone owoce, nutka wina, karmel i chleb razowy. W zależności od doświadczenia w wyłapywaniu poszczególnych elementów, dla każdego mieszanka ta miała inny skład. Alkohol mrowi w usta, a całość sprawia wrażenie likieru nadającego się do picia w szotach.

Poza orzechem czuć wyraźnie pomarańczową landrynkę i gałązkowo-piołunową goryczkę. Każdy łyk zdradza, że gdzieś tam pod spodem siedzi IPA, choć równie dobrze może to być nalewka ziołowa w typie Aperolu.

Pokręcone. Czy smaczne?

Mnie podpasowało, choć mała butelka na 5 osób to pojemność idealna.

Mango Rising (Browar Kingpin & La Débauche)

Hoppy Sour Ale z mango i tabasco

Jest taki mało znany owoc rosnący w Polsce. Nazywa się Miechunka Jadalna i chyba poza jakimś specjalnym czasem w roku, trzeba zapłacić za niego chore pieniądze. To piwo pachnie właśnie przekrojoną Miechunką (zwaną Physalis), czyli pograniczem pomarańczy, agrestu, pomidora i świeżej truskawki. Do tego miksu wpada jeszcze nutka octu.

Trafił nam się egzemplarz nieco przegazowany. Nie ujęło mu to niczego. Niby piwo nieskomplikowane, a jakże pyszne. Trochę octowe, trochę kwaśne, minimalnie dzikie. Tabasco delikatnie gryzie w przełyk i zgrabnie łączy się z kwaskowym, niedojrzałym mango.

Nietuzinkowa rzecz. Szkoda, że w tak małej pojemności. Czuć, że piwo stworzone z precyzją, bo kilka kropel Tabasco więcej popsułoby efekt.

Dark Strong Wild Ale Bowmore BA (Browar Piwojad)

Browar podesłał mi tę butelkę już jakiś czas temu. Nie określę więc, czy piwo uda Wam się teraz zakupić.

Absolutnie zdominowane przez dzikość, wpadającą w nuty wiśniowo-śliwkowe. Poza rzeczonymi owocami, przebija się delikatna wędzonka i torfowe muśnięcie beczką. Podstawa karmelowa.

Dość proste, bez wielu wymiarów, a i beczka nie wybrzmiała w nim jakoś mocno. Dziwne, choć nie napisałbym, że niesmaczne. Po prostu… wydaje się chwilami niezbyt poukładane. Niemniej, nawet mi smakowało. Reszcie ekipy również.

Dział Testowy #10 (Browar Zakładowy)

Barley Wine z wiśniami, leżakowane w beczce po czerwonym winie

Efektem mariażu wiśniowej Jogobelli z czerwonym wytrawnym winem byłby zapach Działu Testowego #10. Ktoś z pijących pokusił się o odważną tezę, że piwo z Poniatowej pachnie Amareną. Co się komu w duszy gra… :)

Część smakowa to gęsty, tęgi, gładki „sok z ciemnego pieczywa”. Wyraźnie czuć smak wiśni, ale nie czuć kwaśności przez nie wprowadzanej. Co było dla mnie zaskoczeniem, a efekt ten uznaję za plus. Strona chlebowa świetnie łączy się z karmelem i owocami. Piwo słodkawe, ale nie słodkie. Gładziutkie, choć wpływu beczki trzeba się doszukiwać.

Najchętniej nikomu bym go nie polewał i wypił całe. Pycha.

Galaktyczny Rejs (Browar Kazimierz)

Galaxy Single Hop Rice IPA

Z piwami chmielonymi nowozelandzkimi odmianami mam tak, że rzadko kiedy robią na mnie dobre wrażenie. Miesiąc temu chwaliłem żytniego single hopa z gdańskiej Brovarni na Galaxy, więc oczekiwania wobec ryżowego single hopa z Browaru Kazimierz miałem rozdmuchane.

Aromat zdominowało — choć zdominowało to chyba za duże słowo — słodkie białe grono wspierane przez mandarynkę. Przy czym ta strona intensywnością nie grzeszy i poza dwoma owocami trudno napisać coś więcej o zapachu.

Największy problem z tym piwem to dziwny posmak, jaki pozostawia. Po kilku piwach z trudnością przychodziło mi jego nazwanie. Pogranicze masła, łuski ziarna i mokrego zboża, wspierane wyraźną nutą świeżej cebuli. Czuć oczywiście owoce (winogrona i mandarynki), kręcą się przy tym elementy ziołowe, jednak ten posmak po każdym łyku skutecznie je maskuje.

Czuć solidną dawkę chmielu. Tylko że nie wyszły z tego za bardzo owoce, a raczej prosta goryczka. Jak na tę moc, pochwalić należy świetnie ukryty alkohol.

Nie smakowało mi. Tutaj pudło :(

Le Petite Prince Chateu Fombrauge BA (Browar Komitet)

Wheat Wine leżakowane w beczkach po Chateu Fombrauge

Browar Komitet ucichł na Facebooku ponad pół roku temu. A szkoda, bo mieli kilka smacznych piw i mam nadzieję, że nadal warzą. Małego Księcia widywałem na półce w Leclercu od kilku miesięcy. Nie sprzedaje się? Etykieta faktycznie tłumiona jest skutecznie przez inne pstrokate kartoniki.

Jedyny zgrzyt stanowi brak aromatu. Poza delikatnym trąceniem nomen omen przyjemnym alkoholem po nosie, niewiele więcej zanotowałem.

Smak ratuje mu ocenę, choć trzeba zaznaczyć, że Le Petite Prince to piwo jednowymiarowe i nieskomplikowane. Smak to wyłącznie sękacz, czy też ciasto-rolada z konfiturą. Posmak winny, wyczuwalny po kilku łykach, pozostawia cierpką warstwę na końcu języka. Goryczka nie pozwala na to, aby strona słodowa zamuliła pijącego — krótka, ziołowa. Warto dać mu się ogrzać, gdy zapach przechodzi w mieszankę sękacza, marmolady i czerwonego wina.

Przyjemne piwko na wieczór.

Igrok (Browar Trzech Kumpli)

RIS Bourbon BA

Dawno nie uświadczyłem tak zharmonizowanego piwa. Za pomocą Igroka, Trzech Kumpli udowadnia, że należy do czołówki polskich browarów rzemieślniczych. Nic się tu nie zmieniło.

Nic nie zapowiadało, aby ten imperial stout miał wyrwać nas z butów. Aromat subtelny, czekoladowo-wanilinowy z nutką gorzkiego kakao. Smak to inna para kaloszy. Po pierwszym łyku chyba wszyscy oniemieliśmy i od razu okrzyknęliśmy to piwo trunkiem wieczoru.

Gęste, potężne, zaklejające i nisko wysycone. Zakleja usta, ale nie jest przesadnie słodkie, choć kieruje się w stronę tych lżejszy w odbiorze stoutów. Nieco kwaskowe od paloności, jednak pierwsze skrzypce to syrop czekoladowy, czekolada deserowa, roztopiona tabliczka czekolady, pralinki… wyobraźcie sobie po prostu czekoladową bombę. Dodajcie do tego subtelne nuty wanilinowe i drewniane od beczki oraz muśnięcie kawy. Beczka dopełnia tutaj podstawy, a nie przykrywa całe piwo.

I ten długi, czekoladowy, deserowy finisz. To wszystko w idealnej równowadze.

O-BŁĘD-NE!

Imperial Pastry Stout Banana Split (Browar Stu Mostów)

Imperial Stout o smaku bananów

Pośród tych wszystkich smakołyków z oceną powyżej „niezłe”, odpalone od razu po zniewalającym Igroku, trafiło się nam niestety piwo paskudne. I piszę to z całą świadomością znaczenia tego słowa. Albo nasza butelka była felerna, albo oceniającym na Untappd cena i hype zakręciły w głowie. Nie chcę wyrokować. Pięć osób ledwo wypiło małą buteleczkę, uznając Banana Split za jedno z najgorszych piw, jakie pili.

Wyobraźcie sobie mieszankę wody z kukurydzy konserwowej z czekoladkami Shoko Bananen. Tylko niech aromat banana będzie maksymalnie sztuczny i odpychający. Do tego okropnie słodka tania czekolada i nieprzyjemne szczypanie w usta od alkoholu, choć zastanawiałem się, czy nie od aromatów. Jak można tak popsuć piwo w tym segmencie? Jak można zrobić to mojemu ulubionemu stylowi piwnemu?!

Browarze Stu Mostów, za to piwo powinniście nas chyba przeprosić. Na samo wspomnienie mnie wzdryga. Tania czekolada, woda z puszki z kukurydzą, sztuczny aromat bananowy i masa cukru.

Ohyda.

Martian (Browar Raduga)

Russian Imperial Stout 30 Blg

Aby nie kończyć panelu powyższym okropieństwem, odpaliłem dwunastoprocentowy imperial stout z Browaru Raduga. Poczekał chwilę w piwnicy. Przypomniał mi moje pierwsze spotkanie z tym stylem. Pamiętacie Old World RIS z BrewDoga?

Takich RIS-ów na naszym rynku ze świecą szukać. Intensywnie palony, popiołowy, wchodzący w czekoladę 95% kakao. Agresywny, ale nie alkoholowy. Gęsty i wytrawny. Typowy oldschool. Pamiętasz to birgiku? Cudeńko i odskocznia od słodkich imperial stoutów, których niby każdy szuka, a jak dostaje plombę z popiołu z czekoladą, to się cieszy.

I nawet ten posmak Marmite nie przeszkadza. Agresja i spopielenie. Gęste jak smoła, mocarne i delikatnie wanilinowe.

Mój kolega Patryk tak je podsumował: „Igrok jest wyważony, a ten włazi agresywnie, jak najebany żul o 6 rano do sklepu”.


Przynajmniej trzy z powyższych piw wypiłbym ponownie w pełnej pojemności. Igrok zgarnął głębokie ukłony od całego towarzystwa. Na podium postawiłbym również Baltic Porter Palo Santo Coconut i — co jest pewnie sporym zaskoczeniem — Barley Wine HBC od Manufaktury Piwnej. Muszę koniecznie sprawdzić ich imperial stout.

Piwami wartymi wydania pieniędzy są także Mango Rising, Dział Testowy #10 i ewentualnie dzikus z Piwojada. Największy okrutnik to Banana Split od Stu Mostów.

A Perełka jak to Perełka. Ostatnia nie była ;)

2 Komentarzy

  1. O gusta się nie ma co spierać, nie zamierzam też podważać możliwości sensorycznych, ale „kalibrować się” perłą w 2020 roku, kiedy od przynajmniej kilku lat (3-4?) to co kiedyś było poprawnym jasnym piwem to fałszowany paskudny i trujący ściek?!
    Jezus, Maria i wszyscy święci…
    Kilka ciekawych rzeczy na tej stronie przeczytałem, sporo szkodliwych uproszczeń, trochę totalnych bzdur, ale to… wow!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *