Latami mieliśmy tylko Marynkę i Lubelski. Gdy dobrze piwowarem zarzuciło na warzelni, to do kotła wpadła cichaczem Sybilla. Polskie chmiele były marginalizowane niczym pulchny brat przystojnego bruneta ze starszej klasy. Przy każdej okazji do podrywu na birgiku, naprzód wyskakiwał kwadratoszczęki „Chad” z ameryki, pachnący mango, papają, cytrusami i melonem. Jak to w hollywoodzkich produkcjach bywa, nieco skryty okularnik znalazł kogoś dla siebie. Może nie mógł przebierać w podniebieniach, jednak trafił na osoby, które go pokochały. Z polskim chmielem było trochę jak ze stojącą w cieniu, mało przebojową dziewczyną w za dużym swetrze i przybrudzonej spódnicy do kostek. Do czasu, gdy – trochę jak w filmie „Pamiętnik księżniczki” – przemienił się nie do poznania.
Zakładam, że nim przejdziesz do dalszej części wpisu, chętnie zerkniesz na dokładne opracowanie na temat czterech z najbardziej znanych polskich odmian chmielu: Lubelskiego, Marynki, Sybilli i Izabelli. Obiecuję Ci zero nudy, samo mięso i ciekawostki. Warto :)
Czym wyróżniają się polskie chmiele na tle innych?
To może zacznijmy od początku. Wróćmy do brzydkiego kaczątka.
„Spadek […] wynikał z hegemonii koncernów, które przejąwszy większość polskiego rynku piwa, postawiły na odmiany »supergoryczkowe« Marynka zmniejszała więc zajmowany areał, na rzecz niemieckiego chmielu Magnum.” – to informacje przekazane mi przez Pawła Piłata kilkanaście miesięcy temu. Przez wiele lat nie mieliśmy „nowofalowych” odmian chmielu. Marynka na goryczkę, Lubelski na aromat. Koncerny wolały Magnum, a jak Magnum nie chciano, to patrz punkt pierwszy – Marynka na goryczkę i tak dalej. Niewiele dało się rodzimej lupuliny wycisnąć, bo niewielu taki zabieg interesował. A te chmiele nie są przecież nudne! Wszystko zależy od ręki piwowara i wizji browarnika. „Jak jest ochota…”. Znacie to przysłowie.
Pierwsze znaczące ruchy wykonał Browar Kormoran, chmieląc mokrą szyszką piwa z serii PL ON. Zaczęło się w 2013 roku. Zrodziło się zainteresowanie, zakiełkowała myśl, że w sumie to zagrało to lepiej niż polska reprezentacja pod wodzą Wuja. Właściwie zagrało tak dobrze, że musiałem aż ręce wyjąć spod kołderki, tak się zapowietrzyłem z podniecenia. No bo jak inaczej interpretować moje peany: „kojarzy się z wylegiwaniem na gęsto porośniętej trawą polanie, w środku lasu, wśród sosen i świerków”. Winiarze w tym momencie robią głębokie „meh…” ;)
Nieco marginalizowane polskie chmiele, w końcu – za sprawą między innymi świeżej inicjatywy PolishHops – zaczęły wyłazić na powierzchnię jak farfocle w ipce z pulpą z marakui. Okazało się, że pewne odmiany wnoszą do piwa już nie tylko zioła i prostą goryczkę. Okazało się, że za ściółką leśną wpadają brzoskwinia, gruszka, jabłko, a nawet – in ya face, Sorachi Ace! – kokos. Koperek zresztą też.
Niestety, moje możliwości są ograniczone cyklicznymi resetami w tamtym okresie, toteż nie pamiętam dokładnie, jak to się rozkręcało z miesiąca na miesiąc. W 2018 roku gościłem na premierze piwa na chmielach od Pawła Piłata w gdańskiej Brovarni. Głośno o rodzimym zielonym złocie jeszcze wtedy nie było; browary robiły pierwsze ruchy ku nowofalowemu chmieleniu znad Wisły. Jak się później okazało, polskie chmiele mają swój własny zestaw aromatów i smaków. Zdarza się, że nie do podrobienia przez Amerykę, Australię, Nową Zelandię czy Anglię.
Myśląc chmiele amerykańskie, co widzicie? Cytrusy, owoce tropikalne, żywica.
Australia i Nowa Zelandia? Białe owoce, winogrona, nafta, czasami mniej oczywiste „tropiki” pokroju smoczego owocu.
Niemcy? Zioła, trawa, ogólnie klimaty „zielone”.
Anglia? Kwiaty, zioła, tytoń, przyprawy (korzenne).
Absolutnie nie jest tak, że wyłącznie powyższe deskryptory opisują chmiele pochodzące z danego zakątka świata. Jednak dla ułatwienia, często grupuje się je w podobny sposób. To daleko idące uproszczenie, bazujące na tym, że pierwsze warzone w Polsce IPA na odmianach na przykład nowozelandzkich, wyróżniały się właśnie naftą czy białym gronem. Co więcej, browary umieszczają często dany region w nazwie stylu, chcąc zakomunikować pijącemu: „po tym piwie będzie odbijało Ci się stacją benzynową przy Carrefourze i białą Mołdawską Winnicą”.
Nie każdy zna się na chmielach tak dobrze, jak sam piwowar czy osoba, która w krafcie zapuściła korzenie na głębokość leżakowni.
Polskie chmiele także mają pewne wspólne cechy. Niemniej, wszystko zależy od tego, w jaki sposób zostaną użyte. Lubelski był uznawany za odmianę wnoszącą klimaty ziołowe. Okazuje się, że potrafi dorzucić do gotowego piwa kwiaty i cytrusy. Sprawdźcie Miłosław IPA, tam wspomniana odmiana pomaga amerykańskim wujaszkom „na zimno”.
Można więc przyjąć uproszczony podział na polskie chmiele klasyczne i nowofalowe. Mam nadzieję, że nikogo w ten sposób nie skrzywdzę.
Chmiele klasyczne to przeważnie nuty idące w zioła, ściółkę leśną, mokry las, kwiaty, czasami przyprawy (na przykład cynamon). Znamy temat, więc nie będę go rozwijał. Piękna sprawa, jednak dzisiaj chciałbym pochylić się bardziej nad kuflem z chmieleniem „nowofalowym”.
Chmiele nowofalowe (czy też wyciąganie aromatów nowofalowych z rodzimych nazw) to zupełnie inna para kaloszy Pilsnera. Tu zaczynają się rejony, które dotychczas nie były przez birgików penetrowane. Moje doświadczenia z takimi odmianami jak Oktawia, Zula czy Amora Preta to przede wszystkim buszowanie po owocowym sadzie. Skojarzenia wędrują od czerwonych jabłek, przez gruszki i kwiaty, po – tu już bardziej po amerykańsku – pomarańcze i ananasa. Często pojawia się kokos, koperek i brzoskwinia. Gruszki, jabłka, kwiaty i elementy cytrusowe – oczywiście nie w każdym piwie – są według mnie takim wyznacznikiem chmielenia po polsku na nową modłę.
W ogóle ta słodka gruszka (Konferencja) w piwie rewelacyjnie oddaje charakter „Polish IPA”. Zaskakujący zapach.
Skoro zajawiłem podstawy teoretyczne, przejdźmy do tego, co piwni blogerzy lubią najbardziej. Do degustacji i pokazania wam kilku piw chmielonych wyłącznie polskimi odmianami. Zobaczymy, czy moje przekonania o naszym „zielonym złocie” pokrywają się z rzeczywistością.
Złoto Brovarni, Brovarnia Gdańsk
Pils na polskich chmielach. Iunga na goryczkę, Lubelski+Sybilla na flameout i Lubelski+Marynka na zimno.
Pilsik trafił w moje łapska świeżutki, a że napięcia budować nie umiem, to od razu napiszę w tym samym zdaniu, że w wersji butelkowej nie zagrała mi w nim jedna rzecz. Na psiarni pewnie wysypałbym się, idąc zbadać się alkomatem.
Nie no, bez przesady. Prawilna ze mnie morda z Przymorza ;)
Zacznijmy od rzeczy niemalże wybitnych, czyli od aromatu. Łączy on w sobie nuty jasnego pieczywa, czy wręcz ciasta drożdżowego, z mieszanką ziół, siana i czymś, co przypomina wodę mineralną z dużą zawartością wodorowęglanów. Mineralny, „słony” zapach. O ile piwo nie przypomina Staropolanki 2000 czy innego Zubera, podobny aromat wadzi mi nie bardziej niż pobudka o 10:00 w sobotę.
Lubię i cenię klasyczne piwa duetu Bartosz & Emil za to, że chłopaki na dobrym słodzie nie oszczędzają. Słowo klucz: Bestmalz. Nie sztuka pyknąć byle jakiego pilsa na kacu i byle jak zawalić go chmielem. Tutaj nikt nie kryje braków w operowaniu podstawowym składnikiem, a wręcz – takie odniosłem wrażenie – stara się ten składnik wyeksponować niczym laktozę w pastry stoucie.
Złoto Brovarni to pilsiwko szczodrze chmielone. Owy chmiel pływa zatopiony w chrupiącej stronie słodowej, zamanifestowanej pod postacią mieszanki jasnego pieczywa i ciasta drożdżowego. Takiego, w którym tych drożdży prawie nie czuć, ale nadal wiesz, że babcia wrzuciła ich tam tyle, co do polskiej pizzy w kwadratowej blasze. Circa kostkę.
Natomiast jedna rzecz mi w tym piwie przeszkadza i wyczułem ją wyłącznie w wersji butelkowej. Mianowicie połączenie wspomnianej mineralności z goryczką, która nieco psuła mi odbiór piwa. W marcu uwarzyłem APA, w którym zrypałem goryczkę i nie za bardzo wiem, co też się zadziało. Pierwszy łyk spływa po gardle jak seta krajówy, więc goryczka wypadła „chemicznie” jak odklejony ziomek eksperymentujący z farmaceutykami. Tabletkowa, „paracetamolowa”, w miksie z łodygą i tytoniem, które pogarszają sprawę.
Wracając do piwa z tego akapitu, pilsik od Bartka i Emila troszeczkę zahacza o te klimaty łodygowo-ziemisto-tytoniowe, z posmakiem „lekarstwa”. Tego połączenia po prostu nie lubię, w pewien sposób przypomina mi Specjala*. Nie jest to jakiś wielki zarzut, aczkolwiek troszeczkę ujmuje to pijalności tego zacnego piwka.
Aby się upewnić, zajrzałem jeszcze na „przegląd tanków” do Bartka i Emila. Pils prosto z tanku dostaje o dwa oczka wyżej. Mocno ziołowy, z trawiastą nutą i goryczką w punkt, bez nieprzyjemnych klimatów. Podstawa słodowa, ponownie, najwyższe noty od sędziów i wejście do finału. Od razu wiadomo, że w kotle wylądował porządny słód, a chmiel był zwieńczeniem dzieła; szyszką na szczycie tortu. Tak więc raczej polecałbym zajechać do Brovarni i brać piwo z wyszynku, chociaż butelka też będzie trafionym wyborem.
Gdybyście wizytowali Trójmiasto, to budynek przy marinie powinien być punktem obowiązkowym na waszej piwnej mapie. Być może kiedyś ceny były typowo – jak to się w Tricity mówi – „skandynawskie”. Obecnie, niemalże zrównały się z okolicznymi multitapami. Tutaj zawsze macie pewność, że będzie przynajmniej bardzo dobrze.
Zaprzyjaźnieni blogerzy także lukrują Brovarni. Żeby nie było, że chwalę Bartka i Emila, bo się kumplujemy czy znamy, tutaj możecie poczytać o innych piwach z Gdańska, u innych blogerów nie z Gdańska:
* – jeśli Panowie to czytają, to coś czuję, że to zdanie skwitują słowami podobnymi do „to wcale nie obelga!”
Dwie puchy, ReCraft & PolishHops
Książęcy & Zula
Hazy IPA na chmielach Książęcy i Zula.
ReCraft zastosował zgoła inne podejście. Browar ze Świętochłowic postanowił pokazać nowofalową naturę polskich odmian. Czy jest bardziej wdzięczny styl do zabawy z chmieleniem, niż Hazy IPA? Dobrze wy wiecie, że nie ma.
Chcesz wycisnąć maksimum owocków z chmielu? Warzysz soczek i niech wali się świat (kraftu), a grupki płoną pod naporem utyskiwań, że kiedyś, zamiast słać syna na wycinanie migdałków, lałeś mu naparstek IIPA i kładłeś spać. Rano migdałków nie było, a syn przy okazji przechodził mutację i oznajmiał Ci, że w nocy dostał awans na temleadera i kupił apartament w Pruszczu Gdańskim, zaraz koło Abelarda Gizy.
Takie to były kiedyś ipki, moi mili. Obydwie piękne puszki dostałem od ReCraftu, za co serdeczne za kuriera zapłać. Obydwie też mają za zadanie uświadomić niewiernym Tomaszom (xD), że jak się chce z polskich odmian wycisnąć owoce, to proszę bardzo, można, a nawet należy wyhodować jądra i przestać się bać.
Zula to raczej odmiana goryczkowa, chociaż nadaje się również do chmielenia uniwersalnego. Wnosi do piwa nuty owocowe, szczególnie brzoskwinie, morelę czy pomarańczę. Chmiel Książęcy to przede wszystkim cytrusy.
Pierwsza odpalona pucha od ReCraftu to piwo bardzo gładkie, atakujące feerią żółtych owoców. Kojarzy się z przecierem z melona, do którego komuś, przez przypadek, wpadło źdźbło szczypiorku. Zatem oscyluje w klimatach melonowo-szczypiorkowych, z ziołowym tłem, przywodzącym na myśl oregano. Przez słodycz, po ogrzaniu, przebija się słodka gruszka. W miarę picia, gruszka zaczyna nadawać ton całemu piwu, spychając nuty melonowo-szczypiorkowe na dalszy plan. Gdyby to piwo miało barwę, to byłaby to barwa żółta, wpadająca nieznacznie w zieloną.
Goryczka? Jak to w soczku – aby była i aby za bardzo birgiki nie łamali rąk, dokąd ten rynek zmierza. Albedowa, przez co wprowadza element cytrusowy. Wypiłem to piwo z przyjemnością nad pięknym kaszubskim Jeziorem Chądzie. ReCraft w zgrabny sposób wyciągnął z polskich odmian żółto-sadownicze klimaty. Jest nawet ciut… kwiatowe, tak więc polski sarmacki sad pełnym orzełkiem na bluzie z Piłsudzkim.
Bardzo fajne. Tylko następnym razem dajcie więcej goryczki, błagam…
Zula & EXP2/20
Hazy IPA na chmielach Zula i eksperymentalnym EXP2/20.
Na tym piwie zetrę nieco mniej klawiszy na klawiaturze, bo zrobiło na mnie – wbrew opiniom na Untappd – mniejsze wrażenie. Nie oznacza to oczywiście, że puszka mi nie podeszła. Wręcz przeciwnie! Wyszła jak pizza ze zdjęcia, tak dobra, że w razie czego zrobiłem zdjęcie piwa i pizzy jeszcze przed zabraniem się do nich na serio. Miałem rację, bo piwo zniknęło, nim pizza wjechała na stół.
Po pierwszym tytule jestem chyba w stanie stwierdzić, jakie klimaty wniosły tutaj osobno Zula i odmiana eksperymentalna. Zula wjechała ze słodką mandarynką, którą przedtem mogłem odbierać jako melona (sam w to nie wierzę, ale niech będzie to melon bez ogórka). Na szczęście, tym razem, bez szczypiorku, za to z miksem koperku z kokosem. Obstawiam, że odmiana eksperymentalna dorzuciła od siebie pomarańczę i dość nieoczywisty element, który zdiagnozowałem jako śliwkę węgierkę. Tego jeszcze żaden chmiel do piwa raczej nie wnosił, toteż bądźcie wyrozumiali, jeśli coś mi się przewąchało.
Czy jednak śliwka węgierka oraz gruszka, wraz z elementami kwiatowym z poprzedniej puszeczki, nie są prawdziwą definicją polskich odmian? Zabrakło tylko czerwonego jabłka i mamy komplet.
Wracając do tego tytułu, brakuje mi w nim goryczki. To największy problem. Nie ma kontry, przez co długi finisz składający się z kokosa, koperku i sorbetu pomarańczowego skłania do zadumy nad tym, w jakim to dziwnym kierunku te wszystkie IPA zaczęły podążać. Styl, który miał być odpowiedzią na picie słabej jakości piwa „ze sokem”, zbliżył się do takich koktajli na odległość szyjki z krótkim kołnierzykiem.
Nie, że niesmaczne. Po prostu brakuje mu IBU.
Tak ze czterdzieści.
Ciekawostka. Hop Sasa od AleBrowaru było bodaj pierwszym rzemieślniczym/sklepowym single hopem na polskim chmielu – w tym przypadku na Iundze. Nie liczę koncerniaków, mówimy o pełnoprawnym single hopie.
Hop Feast Zula Single Hop, Browar Lubrow
Quad Hazy IPA chmielone wyłącznie Zulą.
Skoro już przy Zuli jesteśmy, to sprawdźmy, czy dobrze wytypowałem klimaty, które wnosi do piwa. Tak więc na przepitkę wjeżdża puszka, która skrywa woltaż większy od niejednego wina czy miodu pitnego. Quad Hazy IPA o anormalnej zawartości alkoholu 12,7%.
Mała pucha jest więc ekwiwalentem dużego porteru, a to może skończyć się przybiciem gwoździa podczas koszenia trawnika w pełnym słońcu. Wyobraźcie sobie, że dajecie kumplowi takie piwo prosto z lodówki, po driftowaniu pełną taczką po ogrodzie. Ten wali je na raz, siada i przez godzinę zastyga w bezruchu. Nie poczuje jego mocy, gdyż alkohol ukrył się w nim lepiej niż tytani w murach Trostu.
Odpaliłem je w temperaturze około 20°C. Co ja wam mogę napisać? Grzeje w przełyk dość hardo, jednak nie śmierdzi wódą, bimbrem, zmywaczem do paznokci czy benzyną ekstrakcyjną. W zasadzie pachnie na jedno kopyto i wiadomo, że jest to piwo eksperymentalne. Czuć wyłącznie przejrzałe owoce tropikalne, wspomagane przez pomarańczę oraz element z pogranicza szałwii i skoszonej, pozostawionej na słońcu przez pół dnia trawy. Czyli jak skosicie trawę, machniecie je na szybko, zmiecie was z planszy i się ockniecie na leżaku, to tak będzie wokół was zawiewać. Dobra, może nie na jedno kopyto, ale polotu w tym tyle, co w sparingu dziesięciolatków na orliku.
Największy problem z tym piwem to potężne palenie od chmielu (hopburn) i wyraźne alkoholowe grzanie. Pije się je ciężko, sączy też ciężko, więc nie wiadomo jak się zabrać do tematu. Nie pomagają malutkie łyczki. Każde przełknięcie jest jak niewielka kara dla gardła. W zasadzie styl zmienić można na „hop tincture” i nikt się nie skapnie.
Mocna rzecz. Dziwna rzecz. Można rozcieńczyć wodą gazowaną i wyjdzie lekki drink owocowy. Tylko dla ludzi lubujących się w zawiesinie z chmielu. Fajnie, że udało się pokazać Zulę w takiej odsłonie, bo wiadomo, że potencjał drzemie w niej dość spory.
Browar Lubrow ustosunkował się do mojej krytyki na FB:
„Cześć! Obserwując opinie, zwróciliśmy uwagę, że niektóre z puszek mogą posiadać trochę więcej drożdży, które mogły się odlepić od ścianek zbiornika podczas rozlewu. Razem z tymi drożdżami, pozostały polifenole, które wpływają na to, że niektóre puszki mają duży hop burn
. Jeśli chcesz, w wolnej chwili, to zapraszam do nas, mamy jeszcze Zule na zbiorniku, można spróbować bez
Pozdrawiamy
„
Wioskę Borcz na Kaszubach, gdzie stacjonuje browar, mijam kilkanaście razy w roku. Na pewno skorzystam z zaproszenia i napiszę coś o piwach. Natomiast faktem jest, że język od tego tytułu drętwieje nieziemsko. Uczucie, jakby przed chwilą pochłonęło się całego ananasa i zagryziono siateczką kiwi.
Eagle Owl DDH Polish DIPA, Nepomucen
DDH DIPA chmielone Książęcym, Vermelho i Amora Preta.
Lanie takiego piwa do plastiku i zwilżanie nim migdałków w upalne działkowe popołudnie, szybko wyciąga z hipokampu imprezowe wspomnienia. Nie mam nic przeciwko plastikowym kubkom na festiwalach piwnych, a tym bardziej nie mam nic przeciwko nim, im więcej etanolu rozrzedza moją krew i im bardziej oscylujemy w okolicach północy.
Tutaj oscylowałem w okolicach działki znajomych na popołudniowym odklejeniu po imprezie hardstyle/hardcore/uptempo/GPF w garażu kolegi. Underground udany na tyle, że drugi dzień wystartował z kilkugodzinnym przesunięciem czasowym i Eagle Owl masował mi układ nerwowy, a zieleń synchronizowała gałki oczne po ledowo-stroboskopowej ekstazie. Tu kadr z filmiku, nim impreza wystartowała. Zdjęć i nagrań z samej imprezy lepiej nie pokazywać ;)
To piękne piwo da się w zasadzie streścić słowami poniedziałkowe śniadanie. A była niedziela, więc przesunięcie zaliczyłem znaczące, niczym inflacja Polski na tle innych państwu UE. W niedzielę nie je się takich przysmaków jak owsianka z gruszkami, mandarynką, ananasem i wiórkami kokosowymi. A tak smakuje piwo od Nepomucena. Turbo gładkie, owsiano-owocowe i nieco zbyt mdłe. Słodkie, zaś po ogrzaniu wkracza w rejony piñacolady. Kokos z gruszką i ananasem na pierwszym planie, a w tle mandarynka – w nowofalowych polskich odmianach element bodaj obowiązkowy. I na co wam to Sabro?
Ponownie, gdyby tylko podbić goryczkę…
Pierwszym większym browarem, który bawił się chmieleniem klasycznymi polskimi odmianami, był Browar Kormoran. W 2015 roku wypuścił na przykład piwo Warmińskie Rewolucje, w którym odwrócił chmielenie. Chmiel goryczkowy (Marynka) na aromat, aromatyczny (Sybilla) na goryczkę. Wciąż je warzą, nie porywa, ale znać warto jak datę urodzin partnerki.
Experimental APA (PŁ-01),
Na Wyżynie – Lubelski Browar Domowy
American Pale Ale chmielone eksperymentalną odmianą o nazwie kodowej PŁ-01.
Ciekawostka, którą otrzymałem od domowego browaru „Na Wyżynie”. APA 13 Blg na eksperymentalnej odmianie polskiego chmielu PŁ-01. Jak pisze o niej PolishHops jest to „chmiel o tajemniczym pochodzeniu, aromat niezwykle intensywny i specyficzny, krótko można go opisać jako pomelo, skórki cytrusów, nafta”. Według mnie wartym odnotowania jest również użycie drożdży BRY-97, a nie – raczej klasycznie – US-05.
Niektórzy z was mogą pamiętać, że to samo piwo umieściłem na Facebooku, pisząc o nim, że jest osobliwe. Otrzymałem drugą butelkę, gdyż z pierwszą były pewne problemy i piwo nie w takiej kondycji miało do mnie trafić.
Nie przedłużając, w moim odczuciu odmiana ta ma przed sobą świetlaną drogę. Jak na single hopa, udało się wyciągnąć z niej naprawdę sporo. Nie wiedząc, co trafiło do kotła, obstawiałbym miks Ameryki z Australią. Mieszanka pomarańczy, zestu z cytrusów, rejonu brzoskwini i elementu ziołowego z kapką nafty. Nafty w piwie nie lubię, a tutaj nawet przyjemnie odświeżała. Goryczka stonowana, ziołowo-zestowa, krótka. Wykonanie bez zarzutów, chmiel mocno owocowy.
Ciekaw jestem, kiedy PŁ-01 wyjdzie z fazy eksperymentalnej i trafi do browarów, które wycisną z niego, ile tylko się da. Liczę na połączenie z innymi chmielami. Wydaje się pasować doskonale do Amora Prety.
Sprawdzajcie piwa chmielone rodzimym chmielem. Warto zapoznawać się z każdą nowością w tym temacie i wspomagać polskich dostawców. Nuty wnoszone przez polskie odmiany to zupełnie inne klimaty niż wałkowane w kółko ananas, pomelo i grejpfrut. Słodka gruszka, jabłko, brzoskwinia czy kwiaty. To wszystko czeka na was i warto sprawdzić, jak wam podejdzie :)
A jeżeli podszedł wam ten tekst, podzielcie się nim na Fejsie. Zdrówko!
PS > Gdyby interesowała was tematyka polskich chmielu, zachęcam do obejrzenia marcowego Lekko Pod Wpływem. Sprawdziliśmy na żywo wyłącznie piwa na rodzimych odmianach.
8 lip 2021 at 10:24
O, kilku z opisanych piw jeszcze nie próbowałem. Muszę zapolować :)