Przepiły wam się owocowe, soczkowate, mętne jak woda po praniu gaci ipki? Ciocia Mariola coraz chętniej wychyla z wami krafcika, pod warunkiem, że będzie smakował kwaśnymi żelkami o smaku papai, gujawy, banana i marcepanu? Każdorazowe otwarcie imperial stoutu powoduje, że w kolejce do waszych drzwi ustawiają się dzieci z drobnymi na bajaderki? Żarty na bok, chociaż ze sceny piwnej łatwo i przyjemnie drzeć łacha, sypiąc memami z czeluści dysku twardego. Jeżeli obecna sytuacja na półkach z kraftem komuś nie odpowiada, to takiego stanu rzeczy doszukiwać należy się przede wszystkim w nas samych.
Gdzie podziały się te wszystkie Black IPA?
Wypiłem niedawno przepyszne CDA spod ręki Bartka Nowaka z gdańskiej Brovarni. I tak pomyślałem sobie, czy skrót CDA osobom świeżym w krafcie cokolwiek mówi? A jeszcze kilka lat temu były spory, czy Black IPA, czy Cascadian Dark Ale, czy w ogóle można takie piwo mianować India Pale Ale?
Black IPA i Grodziskie to style niemalże wymarłe, na półkach widziane rzadziej niż przebłyski geniuszu premiera Morawieckiego. Do panteonu zakopanych w pogorzeliskach rewolucji dołączy także Dry Stout. O takiego klasycznego, czarnego, palonego stoucika może być trudno. Podobnie jak o klasyczną, żywiczną, sosnową, albedową ipkę.
Skąd ten problem? Czy to nie jest tak, że rynek weryfikuje? Przecież tak głośno mówiło się o magicznej ręce rynku, która za jednym zamachem położy wszystkich partaczy w branży, a pozostawi jedynie utalentowane jednostki. Rozejrzyjcie się po półkach i sami sobie odpowiedzcie na pytanie: czy ta dłoń rynkowa wyjęta została w ogóle z kieszeni, czy może siedzi tam kurczowo trzymając portfel z drobnymi i drapiąc się przez kieszeń po kroczu?
Klasyka się nie sprzedaje. Słyszeliśmy te słowa od wieeeeelu miesięcy. Najpierw nie sprzedawało się Grodziskie, później Black IPA, później klasyczne IPA. Bo każdy wolał bardziej przystępną, naładowaną cytrusami, słodką jak Zozole bombę, niż wariant oldschoolowy. Rynek zasypały Hazy/Juicy/DDH IPA. Zasypały tak skutecznie, że wydobycie żywicznej IPA spod tej sterty graniczyło chwilami z cudem. Dało się znaleźć pojedyncze east czy west coasty. Kiedy ktoś nie był za bardzo za soczkami, to mógł poczuć się jak na stacji benzynowej pod Otwockiem. Dwa krafty na krzyż, a reszta lagery.
O tyle dobrze, że od pewnego czasu rynek zaczął nieco głośniej mówić i pisać: „Oddajcie nam chociaż trochę klasyki! Przesłodziliśmy się, a podczas Świąt nie mogliśmy patrzeć na murzynka, babkę cytrynową i szarlotkę!”. Było to głos na tyle wyraźnie rezonujący, że na rynek faktycznie trafiło sporo klasyki, a nawet kilka Black IPA. Prowadzi to do zasadniczego pytania…
Kto jest winny temu, że na półce brakuje klasyki?
No bo co? Browar jest winny? Browar odpowiada na żywotne potrzeby rynku. Browar jak piwa nie sprzeda, to spuści je w kanał i wtopi kupę kasy. Browar tworzy piwa, których chce rynek i które ludzie kupują. Na ten temat wypowiedział się niedawno Janek Gadomski z Browaru Monsters. Zacytuję jego wypowiedź z Facebooka (pisownia oryginalna, zachęcam do przeczytania komentarzy):
„Jak zakładaliśmy z Aleksandrem Browar Monsters to wydawało nam się, że będziemy częścią nie wiadomo jakiej rewolucji, że będziemy warzyć jak w domu… wszystkie style świata. Podejrzewam, że większość piwowarów domowych wciąż tak postrzega przejście na zawodostwo. W rzeczywistości, jeżeli nie jesteś Pitną, każde odstępstwo od warzenia jakiejś ipki, sprawia mniejsze lub większe problemy ze sprzedażą. Obecnie Browar Monsters na 3ech zbiornikach warzy… dwie ipki+. Ten „+” to zazwyczaj owocowy kwas, stout od wielkiego dzwona, który jest zdecydowanie trudniej sprzedać. Już jakiś rok temu spostrzegłem, że nie jesteśmy częścią żadnej rewolucji, a rynek zmienił się tak, że właściwie każdy kolejny wypust to walka o przetrwanie. Jeżeli chcecie się zajmować piwowarstwem zawodowo i chcecie to robić dobrze, to… odradzam Większość stanu emocjonalnego piwowara małego browaru rzemieślniczego to… stres. Czy piwo jest ok, a jak już jest ok, to czy się nie zepsuje, a jak sie zepsuje to żeby się zepsuło jak najpóźniej, a jak jest nie takie jak sobie wymarzyliśmy, to żeby jak najszybciej zniknęło z rynku zanim ktoś spostrzeże, że rzeczywiście nie jest wcale takie dobre Ciężki kawałek chleba… rili. Nie ma w tym wszystkim nawet ułamka procenta tej niewinności towarzyszącej domowemu warzeniu, ciągłego poszukiwania nowego smaku, nowych receptur, odkrywania świata. Jest za to szukanie tego jednego szczepu drożdży, który przysporzy jak najmniej potencjalnych problemów, sypanie Citry i Mosaica na potęge”.
Pochłonęły nas mody, które sami tworzymy. To my, jako piwna scena i konsumenci, nakierowujemy browary na konkretny kierunek. Nasze wybory to manifestacja naszych oczekiwań. Mówimy: „ależ zajebisty ten pastry, niech robią tego więcej”, kupując kolejne premierowe piwa i jarając się w komentarzach, na każdą wieść o wrzuceniu do kwasika pulpy z mango czy innego kiwi.
Oczywiście, są takie podmioty, które mają w pompie chwilowe mody. Jednak kiedy pali Ci się pod dupą, bo twój kolejny dry stout czy klasyczny kwasik trafiają pod koniec terminu na promocje w sklepach specjalistycznych, zapala się lampka. A może robić to, co inni? Skoro to, co robią inni, się sprzedaje…
Gdybyśmy nie rzucali się niczym Janda na szczepionkę na każdego pastry, na każdą mętną ipkę bez goryczki (za to z hopburnem, o zgrozo) i nie mówili głośno, że to jest coś, czego oczekujemy, rewolucja toczyłaby się nieco innym torem. A tak, mamy to, czego chciała większość rynku.
Żeby więc odczarować to smęcenie i pokazać wam, że warto sięgać po klasykę, postanowiłem przybliżyć trzy klasyczne IPA. Wybrałem je nieprzypadkowo. W ostatnich tygodniach pojawiło się sporo amerykańców w wariancie west coast – mocno chmielowym, wytrawnym, z wycofaną słodowością. Wybór browarów również nieprzypadkowy.
Piwne Podziemie umie w klasykę jak mało który krafcik i od dawna udowadnia, że świetnie operuje chmielem. Darek, właściciel browaru, spędził sporo czasu w USA, pracując w tamtejszych browarach.
Golem postanowił po prostu wypuścić klasykę, bo klasykę lubi. Do sięgnięcia po ich konkretne piwo zachęcił mnie Bartek Nowak. PINTA, wiadomo, czego się nie dotkną, to raczej im wychodzi. Jeden ze stabilniejszych browarów rzemieślniczych w Polsce, a jednocześnie pionierzy, którzy wnosili na rynek amerykańskie chmiele. Muszą kumać, o co w zabawie chodzi.
Do dzieła!
California Banger #03, Piwne Podziemie
California IPA
Z okna przywiało owocowy aromat. Koszyk tropików, za to praktycznie bez cytrusów. Kiepsko mi idzie wyszczególnianie konkretnych owoców, napiszę więc ogólnie – tropiki w kierunku mango i trochę granulatu wąchanego zaraz po otwarciu worka, nutka iglaka. W tle majaczy cebulka.
Nieco zdziwiłem się, że chmiel Falconer’s Flight wnosi do piwa również kwiaty. Klimaty lekko perfumowe wychodzą po ogrzaniu, a wraz ze wzrostem temperatury, te kwiaty zaczynają przysłaniać owoce, przez co piwo zbacza nieznacznie w kierunku angielskich reprezentantów stylu.
W smaku to rześkie IPA z konkret goryczką – tak jednym zdaniem. Ponownie tropiki, na gładziutkiej słodowej podbudowie, która nie wchodzi chmielowi w paradę. Gładkością dorównuje niejednej soczkowej ipce ze słodem owsianym w składzie, a tu zaskoczenie – w tym piwie go nie ma. Goryczka atakuje wespół z kwiatowymi wtrąceniami. Mocna, albedowa i dość długa. Mnie tam się podoba – wszystko, co ma goryczkę wyższą niż mrożona herbata, witam z otwartymi ramionami.
Bardzo smaczny westkołścik, z grubą goryczką. Może nawet ciut przesadzoną. A może za dużo ostatnio soczków się piło i człowiek się odzwyczaił, więc reaguje jak nabombiony wujas na pierwszego rzemieślniczego pilsa w życiu?
Przypodoba się osobom, które mają ochotę na klasykę, ale w słodszym wydaniu.
Silver December, Browar PINTA
DDH West Coast IPA
Zapach totalnie oldschoolowy, niczym ipki z dawnych lat. Przejrzyste, a nie żaden tam mętny soczek. Pierwsze co wpada do nosa to miks cebulki, żywicy i cytrusa w oddali. Przy czym zapach nie jest wybitnie intensywny czy lotny. Jak ktoś pisze, że są w tym aromacie cytrusy albo tropiki, to po prostu ściemnia, bo tego tu nie ma; myślenie życzeniowe.
Pierwszy cios wyprowadza piołunowo-żywiczna goryczka. Całe to piwo stoi smakami zielonymi, iglasto-żywicznymi, cebulo-dymkowymi, spychając owoce na margines. Wytrawne na maksa, nieco nawet ściągające w ustach. Kręci się w nim jakiś siarkowy zapaszek. Gdybym tak bardzo nie tęsknił za takimi klimatami, powiedziałbym, że ta puszka jest średnio udana. Ma przecież nieprzyjemne wtrącenia, cebulkę, a może i lekkie warzywa, w dodatku odbija się naftą, której w piwie nie lubię.
Pomimo tych mankamentów, Silver November ma taki sentymentalny wydźwięk. Agresywne, trochę szorstkie, lekko grzejące w przełyku. Niczym pierwsze nie zawsze udane ipki z dawnych lat. Obiektywnie – bardzo takie sobie. Subiektywnie – zajebiste, bo uruchamia wspomnienia w głowie.
Czasami ocena nie może być suchą listą zalet i wad. A nawet nie powinna.
Tak pisałem o tym piwie na Facebooku:
„Pamiętacie, jak w 2013 czy 2014 wbijaliśmy do multitapu skuć ryje z klasą ipkami tak hardo, że przez tydzień odbijało się żywicą, cebulą i naftą? Jak ktoś chce sobie przypomnieć te długie noce, kiedy przysypiał dziabnięty nad shakerem, to tutaj ma przepustkę w płynie. To piwo ma SPORO mankamentów i gdyby nie sentyment, a także tęsknota za tamtymi latami, nikt tak bardzo by się nim nie jarał. To piwo może dzielić na dwa obozy. Odróżniać mężczyzn biegających na ostatni nocny zakosami, od chłopców szukających w piwie wspomnień z dni, kiedy mama kupowała Bobofruta w Maćkowym.
Dla tych pierwszych to szybka podróż do 'back in the days’. Dla drugich, w granicach 3.0 na Untappdzie. Choose wisely”.
Pipelines of Purity, Browar Golem
Double IPA
Zależało mi na pokazaniu wam również klasycznego do bólu Imperial IPA. Nie słodkiego soczku, nie mętności, nie DDH, nie ulepku, ani grzecznego „Tak jest, proszę Pana. Oczywiście, proszę Pana”. Tylko porządnej dawki owoców, żywicy i kopiącej w migdałki goryczki. Te wszystkie aspekty Golemom się udały.
Już nie rozbierając piwa na poszczególne elementy – Pipelines of Purity łączy w sobie wszystkie najlepsze cechy DIPA w rozumieniu oldschoolowym. Herbaciana barwa, sporo nut karmelowych (bez landryny), wyraźny ciężar i lepkość. Piwo słodkawe, owocowe, jednocześnie intensywnie żywiczne. Na to wszystko cień rzuca mocarna, żywiczna, nieco sucha goryczka.
Jeżeli ktoś lubi soczki i boi się takiego ortodoksyjnego podejścia, gdzie gorzkość idzie na przedzie, a owoce są nieco wycofane, no to sorry – musi poczekać, aż mu jajka obrosną. Klasyk dla twardzieli, niewiele takich na rynku.
Szanuję mocno.
Browary powinny iść w takie piwa, przy głośnej aprobacie ze strony kupujących. Nie chodzi o poklepywanie po plecach, a wyraźne zagłosowanie portfelem. Kiedy następnym razem kupisz oldschoolowe IPA, Black IPA, dobrego klasycznego stouta czy porter bałtycki bez udziwnień, puść opinię i zdjęcie w eter. Niech reszta widzi, że warto.
Scena piwna byłaby smutna, gdyby stała setkami wariacji podobnych do siebie soczków, ulepków, pastry, owocowych kwasików i grzecznych ciemniaków. Nie dopuśćmy do tego.
Proszę…
8 sty 2021 at 20:34
Smutna prawda,
Wincyj Klasyki dawać … do chuja śmierci!!! i niech te pastry już zdechnie
Goryczki też wincyj a najlepiej wuchte, jak w Śnupie w Chynchach chociażby
Zdrowie autora kalifornijskim bangerem
10 sty 2021 at 03:59
Jak ja bym se jakiegoś komercyjnego bittera wypił….
11 sty 2021 at 13:37
Ja przez to, że nie byłem stanie znaleźć w sklepach swoich ulubionych stylów (west coast IPA, stouty, kwasy, wędzonki) wróciłem w tamtym roku, po paru latach przerwy, do warzenia w domu. Czyli można powiedzieć rewolucja zatoczyła koło, zaczynałem warzyć, bo ciężko było znaleźć w sklepach piwa jakie lubię, później przestałem bo było tego dużo, dziś znów wróciłem do warzenia, żeby pić to co lubię. Nie pamiętam kiedy ostatni raz kupiłem w sklepie jakieś piwo, za wyjątkiem bezalkoholowych i 1 na 100 oraz ewentualnie porterów do leżakowania jak trafię do dobrej cenie.
11 sty 2021 at 13:55
A ja jak zatęsknię za West Coastem to udaję się do Carrefour i nabywam butelkę Califii z 3K i puszkę Holy Moly z Benny Hills…