Rowerowe lato (prawie) bez kraftu, czyli dlaczego tak rzadko pisałem

Pchałem rower pod górę, przez zarośnięte pole. Na plecach kilkunastokilogramowy górski plecak, na nogach skarpetki, które przemokły po minucie marszu. Plecak ni w ząb nie pasował do roweru. Nie powinien być taki duży i tak wypchany. „Mogłem ogarnąć te sakwy” – pomyślałem, kiedy zdyszany niczym beergeek w kolejce po ostatnie krople Samca Alfa, doczłapałem się do krzyża przy kamienistej szosie.  Czekało mnie jeszcze 60 kilometrów na siodełku, z plecakiem ważącym prawie tyle, co mój rower. Co gorsza, nie przestawało padać…

Kiedy tak sobie pomyślę o tegorocznym lecie, to na myśl przychodzą mi właściwie tylko 3 słowa: gorąco, namiot, rower. To były niesamowite 4 miesiące. Musiałem odpocząć od pisania na blogu. Musiałem się wyluzować, wyciszyć, wyszaleć na rowerze i nie myśleć za wiele.

Rok temu założyliśmy sobie z ekipą kilka planów. Miały być wyjazdy rowerowe, wycieczki piesze, zwiedzanie miast i tak dalej. Nic się nie udało. Poza jedną czy dwoma sześciogodzinnymi wycieczkami rowerowymi, dniem na Twierdzy Modlin i tygodniem na domku, kiedy przez 5 dni padało. Kompletnie mnie to nie satysfakcjonowało, a wręcz pod koniec sierpnia byłem z tego powodu trochę podłamany. Zmarnowane lato 2015.

Postanowiłem, że w 2016 roku odbębnię sobie wszystko. Wszelkie nieudane plany. Każdy pomysł z 2015 roku upchnę na liście i dodam 300%. Tak powstała lista tripów. Wypchana po brzegi. Realizacja wszystkich pomysłów to jak nic weekendy zajęte do października, kilkanaście dni urlopu, stalowa wątroba i pożyczka na nerkę, u jakiegoś szemranego typa w ciemnym tunelu.

Do tego oczywiście 3 treningi siłowe w tygodniu, obowiązkowo piłeczka w sobotę (jak da radę) i siatkówka plażowa w tygodniu, wieczorami.

pkm-roweryPomorska Kolej Metropolitalna to największe love tego lata. Dowoziła nas do Kartuz i Kościerzyny, skąd zaczynaliśmy wypady.

Mamy październik, a ja mogę napisać wprost: miałem jedne z najlepszych „wakacji” w życiu. Zrobiłem masę rzeczy, zobaczyłem masę miejsc, wyciszyłem się, wyszalałem na rowerze. Mógłbym napisać może nie książkę, ale tomik opowiadań już na pewno. Nagrań na kamerce mam na roczny program podróżniczo-alkoholowy (momentami z przewagą tego drugiego). Zastanawiam się, czy czegoś Wam nie wrzucić.

Moim celem było nie tylko uspokojenie umysłu. Chciałem na jakiś czas odciąć się od świata kraftu. Spojrzeć na ten świat z nieco innej strony. Myślę, że to się udało. Odciąłem się na tyle, że w pewnym momencie byłem mocno do tyłu z nowościami. Ominęły mnie wszelkie aferki, które jak się okazało, osobę nie siedzącą mocno w kraftach niespecjalnie interesowały (odkrywcze jak cholera!).

pas-startowy-lotniska-w-borsku

Po tym czasie znów mam ochotę próbować nowych piw. Pisać o piwie, dyskutować, edukować. Taka przerwa dobrze mi zrobiła. Nie miałem czasu na piwo, nie miałem czasu na czytanie. Wypchałem kalendarz po brzegi i realizowałem kolejne plany, ciesząc się życiem, widokami, noclegami pod namiotem i piciem taniej Kadarki przy nocnym ognisku.

Każdemu z Was polecam takie kraftowe odcięcie się, jeśli zbyt mocno siedzicie w tym klimacie. Letnich weekendów nie warto spędzać za każdym razem wracając nad ranem z pubu. Jest masa pięknych miejsc do zobaczenia i masa przygód do przeżycia.

Żeby nie być gołosłownym, poniżej kilkanaście zdjęć z wycieczek, okraszonych krótkimi opowieściami. Jakość typowo smartfonowa.

stacja-pkm-osowa

To był nasz pierwszy wypad rowerowy. Wysiedliśmy w Somoninie i jechaliśmy w kierunku Wdzydz Kiszewskich. Było zimno, na początku ostro pod górę do Egiertowa, wszystko pozamykane (Boże Ciało), a na dodatek gubiliśmy trasę, bo szukaliśmy bezsensownych skrótów. 40 km, z przerwami, zajęło nam — o zgrozo — 6 godzin! 3-dniowy wypad zmienił się w wypad 4-dniowy. Szkoda nam było wracać do Gdańska. 80 kilometrów. W 30 C skwarze, ciągle pod wiatr, góra-dół-góra-dół. Zrekompensowaliśmy sobie wysiłek, wypijając po małym piwie w Pułapce.

Ja wiem, że 80 km to wydaje się niewiele. Nie po 3 dniach jazdy po Kaszubskich terenach, leśnych drogach i dziurawych asfaltówkach.

borsk-las-roweryLasy w okolicach Wdzydz przypominają bardziej te znane z Półwyspu Helskiego. Wszędzie iglaki i sucha ściółka.

rowery

lotnisko-wojskowe-w-borsku

Nie do końca opuszczone lądowisko w Borsku. Długi betonowy pas startowy, na który po cichu zakradają się drifterzy, ma około 1,5 km długości. Niby nie można po nim jeździć autami. Lotnisko prywatne, chociaż nic tam za bardzo nie ląduje. Jedno z ciekawszych miejsc na Pomorzu. W okolicy pozostałości jednostki wojskowej, o których przeczytaliśmy dopiero po powrocie. Jeszcze tutaj zajrzymy.

ambona-w-lesie-borskKosmiczna ambona przed lotniskiem w Borsku. Nawet nie wiecie, jak dziwnie wygląda taki twór w skraju lasu. Odjazd!

ambona-borsk

jezioro-kolo-stawisk

Któryś z jednodniowych wypadów. Godzina 10:00, siedzimy nad małym bajorkiem koło Stawisk i jemy śniadanie. Naprzeciwko trwa wesele. Pytanie: dopiero się zaczyna, czy już kończy? Tego się nie dowiedzieliśmy. Podjedliśmy trochę jagód.

cieszonko-kolo-sianowa-pomorskie

Kiedy śpisz w TAKICH okolicznościach przyrody, nic nie może popsuć Ci humoru. Domek, którego fragment widać na zdjęciu to miejsce, w które udawałem się na wakacje od 18 lat. Co roku, aż do 2014 (z jedną przerwą). W tym roku Sianowo/Cieszonko odwiedziłem trzykrotnie. Na rowerach. Na tej wycieczce spaliśmy w namiocie w „ogródku” widocznym na zdjęciu.

Czy coś popsuło nam humor? Tak. Zapomniałem, że miejsce leży w niecce i nawet latem temperatura spada tutaj w nocy do kilku stopni. Szykowaliśmy się na wypad letni, nie braliśmy nawet śpiworów. Bogu dzięki, kolega miał jeden, a brat, gdy kończyliśmy wieczorny grill, w przypływie ostatnich trzeźwych odruchów pożyczył z domku koc. Gdyby nie to, na 100% byśmy tam zamarzli. Nie przesadzam.

Obudziliśmy się około 4 nad ranem, telepiąc się z zimna jak ćpun na głodzie. W głowie kłębiła mi się tylko jedna myśl: przetrwać!. Zastanawiałem się, czy po prostu nie wyważyć drzwi do domku i tam się nie ukryć. Przed oczami stawały mi fragmenty filmów katastroficznych, z „Alive! Dramat w Andach” na czele. Jakoś udało nam się ponownie zasnąć, nikt nikogo jeść nie musiał, a o 7 słońce zrobiło nam w namiocie saunę. Klimat pustynny to jest przy tym pikuś.

park-gigantow-strysza-buda-samolot

Oczy wychodzą z orbit, kiedy jedziesz przez Kaszubskie wsie i dostrzegasz Tupolewa. Zaparkowanego na górce. Przez 15 minut zadawaliśmy sobie tylko jedno pytanie: „Co za chory pojeb stawia sobie samolot na podwórku?!„. 3 kilometry dalej zagadka się wyjaśniła. Kaszubski Park Gigantów. Głowna atrakcja: pełnowymiarowy Tupolew. Czar prysł.

jezioro-sianowskie-rowery-sierpien

W międzyczasie w lipcu pęka mi rama w rowerze. Mam 5 dni na zamówienie nowej i przełożenie roweru, bo szykuje się kolejny wyjazd. Rower składam na raty przez 3 dni. Koszty są dwukrotnie wyższe niż zakładane. Masa stresu, nerwów, pieniędzy i niepewny wypad na dwa dni, na nieprzetestowanym w boju rowerze. Widzicie go na dole, ten bliżej, po prawej. Później wrzucam w niego kolejne pieniądze…

jezioro-sianowskie-na-rowerachPiwo i rowery! Hurr durr! Nie ważne, że siedzieliśmy tak chyba z półtorej godziny.

garcz-sklepik-jezioro-lapalickie

Piwo i rowery! Hurr durr! Korpolagery! Nie ważne, że deszcz nas zatrzymał na blisko 2 godziny pod małym daszkiem nad jeziorem. Swoją drogą jedna z najcięższych tras tego lata. 6 godzin w ciągłym deszczu, momentami po błotnistych drogach. Koledze z rowerem trekingowym na cienkich oponach nie zazdrościłem i dziękowałem bogu za moje typowe MTB.

Do celu dojechaliśmy przemoczeni do suchej nitki. Kolega proponuje Amarenę z Biedronki na rozgrzewkę. Pijemy na ławce pod sklepem, telepiąc się z zimna i przyjmując litosne spojrzenia autochtonów. Można się śmiać, że żule, że Amarena. W tym momencie było nam wszystko jedno.

cypel-jezioro-gowidlinskie-namioty

Zdjęcie z ostatniego wypadu, niespełna miesiąc temu. Godzina 16:30, a my nie mamy noclegu dnia pierwszego. Plan był taki, aby rozwalić się gdzieś na dziko. Telefon do kolegi, że ponoć tutaj domek w okolicy wynajmował, że może kogoś zna. Zna. Właściciela ziemi. Lubi wypić, weźcie mu 4-paka. Jak przykazał, tak robimy. Dostajemy dla siebie CAŁY CYPEL nad j. Gowidlińskim i chrust na opał.

Za 4 piwa. Żaden ośrodek wypoczynkowy nie zapewni Wam takiego klimatu w tej cenie. Nocnej kąpieli w jeziorze nie da się podrobić. Picia wiśniowej Soplicy z gwinta przy ognisku również. Akurat miałem imieniny, więc przy okazji zaśpiewaliśmy :)

Tak nam się podoba, że niemalże zostajemy i drugiego dnia.

cypel-jezioro-gowidlinskie-namioty-poranek

Poranek wyglądał zaś tak. Puszki ze szprotami i makrelą w sosie pomidorowym są na co drugim zdjęciu z wyjazdów. Mój brat oczywiście Czarna Szmata, no bo jakżeby inaczej. Dzień wcześniej testowałem nowe siodełko i w tym momencie za nie podziękowałem, oddając je koledze. Przekonałem się też, że wożenie namiotu w plecaku to umieranie na najmniejszym nawet podjeździe. 60 kilometrów tego dnia odczułem jak 200.

szproty-w-sosie

Jeździliśmy od 45 do 70 km dziennie, raczej zwiedzając, niż kręcąc kilosy.

wieza-widokowa-wdzydze-kiszewskieWieża widokowa we Wdzydzach Kiszewskich. Jednym z planów był spływ kajakowy, który przełożyliśmy na 2017 rok.

bartoszylas

wdzydze-tucholskie-jezioro-widokWdzydze Tucholskie

jezioro

prokowo-linia-kolejowaZamknięty odcinek linii kolejowej w Prokowie.

szproty-i-amberKolaż konkursowy: „Szproty i Amber”

gowidlinkoZnajdź ciekawy szczegół…

dieta-podróżnikaRowerowa dieta podróżnicza

zamek-w-lapalicach-widok-2

zamek-w-lapalicach-widok

zamek-w-lapalicach-2016-rowery

zamek-w-lapalicach-2016

To co widzicie powyżej, to Zamek w Łapalicach. Nie wiem po raz który go zwiedziłem. Historia skrócona: koleś z Gdańska chciał wybudować w tym miejscu dom. Zakręcił urzędników i pierdolnął sobie zamek. Bo tak.

Miał rozmach, trzeba mu to przyznać…

zamek-w-lapalicach-przerwa-na-piwo

Picie kraftu w takim miejscu to niezapomniane przeżycie. Buraczana Piana za słodka, Pop Up Gose za mało wyraziste i nudne. Dzielę się z towarzyszami i idziemy zwiedzać obiekt. Wszędzie masa syfu. A szkoda. Postanawiam zrobić słowianski przykuc. On mógł zbudować tu zamek, to ja mogę zrobić przykuc.

slav

Nie będę Wam opisywał innych przygód, bo jest tego po prostu za dużo. Wymyśliliśmy na przykład „Polski Bar”, czyli picie wódki z pomostu, stojąc w wodzie, zagryzając oczywiście koreczkami śledziowymi i marynowanymi pieczarkami. Brat dwa takie „Polskie Bary” relacjonował na żywo na Facebooku. Lepiej tego nie linkuję.

Przepływaliśmy w 4 osoby, z jednym kołem, jezioro. Łowiliśmy ryby, zbieraliśmy grzyby, piłem tanie wino na rowerze wodnym na środku jeziora, zrobiłem degustację RIS-ów na pomoście, na którym rano sobie przykimałem. Nagrałem tę reklamę Żubra, gubiłem wielokrotnie drogę do celu i narzekałem na komary w lesie, gdy Mugga nie dawała rady.

Możesz pomyśleć: „pisze o dobrym piwie, a trzepie wódę z pomostu„. Widzisz, czasami chodzi o to, aby się wyluzować i zrobić coś dziwnego. Mieć co wspominać, o czym opowiadać. Nasze życie składa się ze wspomnień. Nie będę wspominał tego, że w piątkowy wieczór byłem po raz n-ty w multitapie. Za to miło wspominam upał, pomost i chłodzenie wódki w jeziorze. Na żyłce. Wódki, do której dostała się woda z jeziora i smakowała ohydnie. Można się dziwić, ale będziemy to wspominać do końca życia. Nie samą wódkę, ale sytuację.

To było chyba najlepsze lato w moim życiu. Każdemu z Was polecam odciąć się na jakiś czas od problemów i świata piwnego, na rzecz spokoju umysłu. Po takim wypadzie wracam do pisania pełen energii, z nieco innym spojrzeniem na to, co dotychczas robiłem i na to, co w polskim piwnym świecie się dzieje.

W przyszłym roku zamierzam nagrywać Wam krótkie filmy z takich wypadów, okraszone oczywiście dobrymi kraftami. Nowy format. Połączenie dwóch rzeczy, które kocham.

Już wróciłem. Bierzmy się do roboty! :)

5 Komentarzy

  1. papamobilista

    5 paź 2016 at 16:56

    Też nie widzę żadnego problemu w wypiciu taniego wina! Przecież 15 lat temu nie było piw kraftowych/rzemieśliczych, a doznania sensoryczne były w kliku przypadkach zdecydowanie lepsze niż w niektórych nowofalowych piwach!

  2. Z Żoną od trzech lat spędzamy trzy tygodnie urlopu pedałując przed siebie z sakwami i (czasem) namiotem przez Polskę. Chyba inaczej już sobie nie wyobrażamy spędzenia tego czasu.
    Odpoczynek dla głowy, który daje taka forma urlopu jest nie do przecenienia. Zmęczenie + satysfakcja + obcowanie z przyrodą to jest takie kombo, że wieczorem nawet najpodlejsze piwo smakuje lepiej :)

  3. Hej! Zamiast wozić namiot, karimatę i śpiwór, lepiej wziąć 2 śpiwory i spać w nich na ziemi. W razie deszczu łatwo znaleźć jakieś „zadaszenie”. ; ) Namiot jest zbędny!

    Pzdr!

    • Taki jest plan na przyszły rok, aby chociaż raz jechać bez namiotu. Generalnie bywało tak, że mieliśmy gdzie zostawić namiot, robiliśmy rundę i wracaliśmy po namiot aby spać w tym miejscu lub kawałek dalej. Jest też opcja, aby kupić 2x2os namioty, jakieś ultra lekkie ;)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *