Przez ostatni rok nawrzucałem do skrzyni w piwnicy sporo ciekawych piwek. Wyłącznie mocarzy, których nie ruszałem ze względu na wysoki woltaż lub zawartość papryczek chilli. Picie dobrego piwa w samotności czy w parze z żoną, która za takimi piwami raczej nie przepada, to smutna rzecz. Toteż trzymam perełki na panele degustacyjne i dzielę się nimi z przyjaciółmi. Tym razem padło na męski wypad na działkę kumpla na Kaszubach. Każdy miał dokupić 3 piwa od siebie. Wszystkie nie weszły do panelu; postanowiłem opisać najciekawsze z nich.

Bo przecież nie będę do wpisu wrzucać prostego witbiera czy Bestbira. Co ważne, Bestbir okazał się ZBRODNIARZEM. Browar EDI ma poważnego konkurenta. Piwo o smaku czekolady z pomarańczą każdy wylał po jednym łyku i uznał za jedno z najgorszych, jakich w życiu próbował. Najniższe noty. To już Edi Miodowe dało się jakoś dopić…

Uważajcie na ten tytuł. Paskudztwo straszliwe.

No… to lecimy z czymś smaczniejszym ;)

El Fruto, AleBrowar

Hazy Juicy Double IPA

Do AleBrowaru nie mam ostatnio zaufania. Na piwa z Lęborka zaskórniaków raczej nie przeznaczam, toteż kolega mnie wyręczył i chwycił kolorową puszkę. Coś tam od chłopaków w tym roku przechyliłem i absolutnie nic nie zapadło mi w pamięci. Poza lekko dzikim Rowing Jackiem. Panowie, jak można mieć problemy z utrzymaniem jakości swojego sztandarowego piwa?

Dobra, ale my tu o El Fruto, a nie Rowing Jacku.

Tak więc El Fruto jest bardzo słodziutkie. Podejdzie tym, którzy lubią, jak do piwa wrzuci się kosz owoców, podkręci to sporą gęstością i wysokim woltażem, przy czym zapomni się o chmielu na goryczkę. Niemal zupełny brak tej ostatniej składowej najbardziej mnie uderzył.

Aromat wita miksem marakui i mango. Przy czym w smaku, ta mieszanka – nie wsparta goryczką, cytrusami czy choćby iglakami – daje bardzo mdły wydźwięk. Nie pomaga duża słodycz, w efekcie czego bardziej przypomina to sok multiwitamina niż pełnoprawne piwo. Alkoholu nie czuć za to wcale.

Z puchy, na dwie osoby, zrobiłbym takie piwo na ładnym pomoście. Dodajcie goryczki i dostanie dwa punkty więcej. Na tę chwilę mdłe i jednowymiarowe. Inni robią to lepiej, choć problem leży chyba w tej słodyczy i braku goryczki. Poza tym całkiem spoko.

Ebono, Browar NOOK

Russian Imperial Stout leżakowany w beczce po ciemnym rumie z nieczynnej już destylarni CARONI S.B.S Trinidad 1993.

Browar NOOK (czyt. nok) pościągał sporo ciekawych beczek. Widać, że w segmencie ciemnych mocuchów, idą w kierunku rozpoznawalności poprzez maczanie w piwach klepki po mało znanych rumach. Każdy z tych destylatów to osobna historia. Jeżeli znudziły się wam Jacki Danielsy, szkockie czy bourbony bez historii – tutaj warto uderzać ze swoimi kubkami smakowymi wystawionymi na wierzch.

Ebono wlatuje do nosa pod postacią skóry, tytoniu, wanilii i echa ciemnych owoców. Próbowaliśmy te owoce jakoś sensownie nazwać. Najbliżej były kandyzowane wiśnie, być może suszona cukrowana żurawina. Przy tym piwie można się zasiedzieć i pomyśleć nad tym, czym właściwie beczka je wzbogaciła. Skóra i tytoń są w imperial stoutach rzadko spotykane i już takie aromaty dają do myślenia.

Smak nakłada na to wszystko wieko z ciemnej czekolady. Oleiste, z bardzo wyraźnym czekoladowo-wiśniowym finiszem. Bardzo przyjemna rzecz, jednak odejmuję punkcik za wyraźne alkoholowe grzanie w przełyku.

Podstawką do obydwu piw jest nitro RIS Tajemniczy Ogród. Dopiero kolejnego dnia zorientowałem się, że miałem go w piwnicy i mogłem zrobić szybkie zestawienie na panelu…

Cidonio, Browar NOOK

Russian Imperial Stout leżakowany w beczce po rumie S.B.S. Belize 2005

No to na drugą nóżkę. Tym razem beczułka po rumie rozlanym w zaledwie 315 butelek. Trzymałem te dwa piwa specjalnie dla kolegi, który tego dnia zdegustował się z nami (rano bardzo cierpiał). Przepada za rumami, więc zrobiłem ukłon w jego stronę i piwa kitrałem w piwnicy przez kilka miesięcy.

Cidonio to już bardziej mokre drewno, klepka, wanilina i szlachetny alkohol. W smaku dzieje się o wiele więcej, bo wanilina zaczyna wchodzić w rejony kokosa, a ten łącząc się z syropem czekoladowym, daje w rezultacie czerwone Bounty. Mokre drewno i wanilina grają wspólnie na finiszu, a ziołowa goryczka dodaje od siebie przyjemny wkład w całość.

Niesamowita beczka. Po ogrzaniu i kilku kolejnych łyczkach czuć również cukier muscovado, a za nim – już na ciepło – dżem z czarnej porzeczki. Coś fantastycznego. Piwo złożone, wielowymiarowe i, ponownie, z nutami rzadkimi w imperial stoutach, zawalonymi często po prostu waniliną czy kokosem.

Według mnie niekwestionowany zwycięzca wieczoru. Cieszyłem się jak dziecko, gdy kolega oddał mi swoją porcję.

Ten kolega, dla którego właśnie te piwa trzymałem… :(

Voice in my head, Piwne Podziemie

Double New England IPA

O tytule z Piwnego Podziemia nie da się napisać więcej, niż trzy zdania. Wszyscy uznali je za nudne, mdłe i nieciekawe. Soczek z melona z nutką mango, zupełnie bez goryczki. Jednowymiarowy sorbet melonowy.

Nietrafiony zakup i sroga zamułka. A skoro o srogich rzeczach…

Srogi Niedźwiedź Mead BA, Browar Łąkomin

Imperial Stout leżakowany w beczce po miodzie pitnym

Na to piwo napalił się mój brat. Chyba dawno tyle nie wysupłał za imperial stoutu i liczył, że beczka po miodzie rozwali mu głowę. Mocno się przejechał, a głowa została na miejscu.

Pierwsze pudło. Piwo w zasadzie nie pachnie. Kapka miodu, ale nie pitnego dwójniaka, tylko Dzikiej Pszczoły czy czegoś podobnego. Meadu do picia jak piwko, a nie do powolnego sączenia z kieliszeczka.

Drugie pudło. Piwo w zasadzie nie ma smaku. Jak na te parametry i styl, powinno oferować cokolwiek. Srogo zawodzi, próbując coś tam zadziałać miodem, ciutką karmelu i alkoholu. „Bieda na maksa.” – jak to mój braciak skwitował. Straszliwa bieda. Pali mocno w gardle. Jak dać mu się chwilę ogrzać, można się na siłę doszukiwać kakao. Napiszę jednak szczerze i tak, aby to mocno wybrzmiało.

Jak w RIS-ie masz NUTKĘ kakao, a poza tym karmel i alkohol, to zjebałeś RIS-a.

I jeszcze ta długa goryczka, która przy alkoholowym grzaniu daje metaliczny wydźwięk niczym z Rompera…

Jeden z degustujących powiedział o nim tak: „Nie dałbym za to dwóch złotych, wolałbym sobie Specjala kupić”. Myślę, że zrobiłbym podobnie i kupił z tej cenie 10 zimnych Specków, zapakował w siatkę żulerkę, wziął wędkę i poszedł na pomost łowić Ukleje, Płotki, a może i Leszczyka. Raz się udało.

Przyjaźń czy kochanie, Browar Hoplala

Strawberry pepper witbier

Nim przejdę do samego piwa, spod moich palców poleci wiązanka w kierunku browaru. Proszę naciągnąć wysoko majtki i chwycić się poręczy fotela, bo będzie trochę bujać.

Nie kupuję piw od Hoplali i kiedyś wyjaśniałem już, co mną kieruje. Jak zrozumiałem, koncepcyjnie, miał to być browar „od kobiet, dla kobiet”. Browar odczarowujący stereotyp laski proszącej o sok imbirowy do ipki. Według mnie, nazwy piw i etykiety utrwalają stereotypy, z którymi zechciano szlachetnie walczyć. No bo jak inaczej wypowiedzieć się o takiej krindżuwie nazewniczej jak „Kotku, wrócę później”, „Niezła Sztuka” (wiem, że chodzi o sztukę, jako element kultury, ale jednak…), „Cześć Piękna”, „Piękna Mądra Zdolna”, „PSZEcudnej Urody” czy „Wolna, czy zajęta?”. Wszystkie etykiety kręcą się wokół sfery kobiecej, ale według mnie powierzchownej, plotkarskiej, odnoszącej się do miłości lub wyglądu.

Bardzo mi to nie leży, bo chciałbym, aby kobiety były postrzegane jako nie tylko partnerki i ślicznotki, ale również jako osoby o pewnej głębi – wartościowe, inteligentne, zaradne, pomysłowe, przedsiębiorcze czy umiejące się wypowiedzieć na wiele tematów. Gdyby złożyć ze wszystkich etykiet Browaru Hoplala jedną personę, widziałbym ją jako blondyneczkę zaraz po studiach, której życie kręci się wokół facetów, wyglądu, i która jest taką typową babeczką imprezującą z kieliszeczkiem prosecco.  O fizyce czy ciekawostkach ze świata raczej nie pogadasz.

Dobra, wyrzygałem się i już mi lepiej. Może browar mnie oświeci, może zechce sprostować i odnieść się do tych zarzutów. Zapewniam, że furtka jest otwarta, jednak na ten moment swojego oglądu na sprawę nie zmienię. Tak te piwa „czuję”, choć wiem, że przemycają po prostu pewne koncepty, a także wspierają kulturę. Tylko ja tego nie kupuję i według mnie utrwalają stereotypową blondynę przy barze, dla której zrobiono leciutkiego truskawkowego witbirka z pieprzem, aby za bardzo nie podskoczyła na hookerze i nie obiła sobie tyłeczka. Brrrr…

Co do samego piwa, to pachnie ono naturalną truskawką, wchodzącą w rejony dżemu. Pieprzu nie czuć i nic innego również nie czuć.

O ile aromat jeszcze uszedł,  bo był zwyczajnie jednowymiarowy, to smak serwuje absolutną biedę. Weźcie delikatnie gazowaną wodę i dodajcie do niej łyżeczkę konfitury truskawkowej. Potem zakręćcie młynkiem z kolorowym pieprzem, aby wpadło tam kilka opiłków. Macie to piwo. Pieprz dosłownie ledwo muska podniebienie.

Woda gazowana z konfiturą.

Jeden z degustujących powiedział o nim, że „ma mniej smaku od Corony”. A przed degustacją wypił kilka Coron, więc miał bezpośrednie porównanie. Ja też wypiłem jedną i podpisuję się pod jego słowami.

Przepowiednia Aronia, Browar Perun

Milkshake Fruit IPA

Przed milkszejkami pod tapczan się raczej nie chowam. Z drugiej strony, żadnego nigdy na wieczór nie kupiłem. Ktoś ze współdegustujących chwycił butelkę w sklepie i przywiózł na działkę.

Czerwone owoce, dżem owocowy. To tyle, jeśli chodzi o zapach. Przyjemny, można spodziewać się, że będzie kwaśno-słodkie.

Z homeostazy zmysłowej wyprowadza natychmiast chemiczna goryczka. Bardzo nieprzyjemna, kojarząca się z jakimiś – w tym przypadku – trującymi leśnymi borówkami. To ona atakuje pierwsza, chociaż nie przewyższa takiej w rasowym pilsie. Rzecz w tym, że bardzo przeszkadza. Dopiero po niej do głosu dochodzą owoce leśne. Czy aronia? Tego bym nie zgadł.  Drugi problem jest z Przepowiednią taki, że zajeżdża rzygowinami. Ledwo dopiłem, strasznie męczące, no bo jak chemiczne wymiociny mogą komukolwiek smakować?

Jeden z kolegów skwitował je słowami: „słodkie rzygi”, drugi zaś dodał, że „jest na granicy wylania”.

Lódmiła, Browar Spółdzielczy

Ice Sour Ale o zawartości alkoholu na kosmicznym pułapie 18,3%

Wymrażanki o mocy 21% alkoholu degustowanej ponad rok temu woltażem Lódmiła nie przebija, choć też jest nieźle. Piwo otrzymałem od browaru już jakiś czas temu i grzecznie czekało na swoją kolej.

W nosie owoce. Czerwona porzeczka, z waniliową nutką. Prosty aromat, bez udziwnień i głębi.

Ślinianki wskoczyły na pełne obroty już po jednym łyku. Wyraźnie kwaśne, czuć rabarbar i czerwoną porzeczkę. Przypomina różowe, odparowane, półsłodkie wino. Właściwie bez gazu, czym jeszcze bardziej zbliża się do zredukowanego wina.

Zupełne bez uniesień, jednak cieszę się, że w końcu wytargałem je ze skrzyni w piwnicy.

Tres Por Tres, Browar De Facto

Coffee & Cocoa Imperial Stout

To piwo miało bezpośredniego konkurenta w postaci klasyku od Evil Twina i Praire – Even More Bible Belt. Nie liczyłem na cuda, bo kilka piw od Browaru De Facto piłem i wszystkie były przeciętne.

A tu szok! Wysoka jakość tego cudeńka pozytywnie mnie zszokowała. Zapach przypomina Igroka z Trzech Kumpli. Czekolada, a w zasadzie syrop czekoladowy, wanilina i trochę świeżo zaparzonej, dobrej jakości kawy. Przepięknie to pachnie. Uwielbiam imperial stouty idące w syrop czekoladowy z nutami kawowymi. Gdyby dać tu jeszcze kapkę popiołu, to ukłoniłbym się głęboko w pasie.

Smak to oczywiście kalka zapachu. Kalka, z nutką przypalonego cukru. Kawa nieco mocniej zaznaczona niż w aromacie, alkoholu zero, wyraźna słodycz. Prawie bez goryczki. Imperial Stout na słodko, bez agresji i paloności. Lubię sączyć sobie takie czekoladowe syropki.

Piękna sprawa, tym razem już bez wahania kłaniam się w pas.

Według kolegi był to „najlepszy RIS, jakiego piłem. Nie wykrzywia mi ryja [jak inne]”. A kolega trochę RIS-ów wypił i żaden mu nawet troszeczkę nie posmakował.

Even More Bibble Belt, Evil Twin Brewing / Praire Artisan Ales

Imperial Stout Aged on Coffee, Vanilla, Chilies and Cacao Nibs

Puszkę otrzymałem w ramach pierwszej edycji Warszawskiego Festiwalu Piwa Bez Granic. Postanowiłem ją zachomikować. Potem popsuł mi się żołądek, więc napis „chilies” odstraszał mnie tak samo jak „pastry sour”. Podobnie jak 13% alkoholu, które owa puszka skrywa. Żołądek trochę naprawiłem, toteż uznałem, że najwyżej inni wypiją, jak piwo okaże się zbyt pikantne. Bible Belt to tytuł, który uznać należy za klasykę gatunku. Tutaj do czynienia mieliśmy z wersją „even more”, której znaczenia nie trzeba raczej rozwijać.

Ciekawostka: Even More Bible Belt to piwo Even More Jesus leżakowane z tym całym szpejem.

Już zapach mocno mnie rozczarował. Liczyłem na to wszystko, czym pochwalono się na etykiecie. W dużych dawkach. Otrzymałem niezbyt lotne wędzoną paprykę i kawę (na szczęście bez nut fasoli). Gdy mocno się zaciągnąć, czuć też kakao.

Drugie rozczarowanie – piwo okazuje się dość płaskie. Ktoś powie, że przy 13% jest bardzo pijalne (tak też wypowiadają się o nim w internetach). Według mnie to zarzut i duża wada, gdy przy takich parametrach dostajesz sporą dawkę karmelu, a dopiero za nią trochę czekolady deserowej pozostawiającej w ustach posmak kakao w proszku. Tylko ten posmak znika w kilka sekund. Nadal czuć wędzoną paprykę, później nutki mokrego drewna i – niestety – sos sojowy. Finiszuje czekoladą z kawą i sosem sojowym.

Ech… no nic specjalnego. Alkohol lekko grzeje, ostrości od papryczek nie czuć wcale. Miła rzecz, można wypić, z drugiej strony – jak na RIS-a o takim woltażu – wydaje się bardzo spłycone i niezaskakujące. A wręcz nieco… nudne.


Panel udany, chociaż kolegę, który nigdy takiej dawki imperial stoutów nie przyjął, mocno nad ranem poczochrało. Pamiętajcie, aby robić przerwy, przepijać się wodą i mieszać piwa mocne ze słabszymi. Powolne sączenie i wąchanie podczas takich spotkań bardzo szybko upijają, o wiele szybciej, niż picie piwa na przykład z butelki. W połowie panelu (raptem po piwie na głowę) czuliśmy się, jakbyśmy wypili po 3-4 piwa. Lepiej uważać :)

Kolejne spotkania piwne już wkrótce. W piwnicy czekają Imperial Mexican Biscotti Cake Break, Yeti od Spółdzielczego, Duvel leżakowany przez blisko 8 lat i tym podobne wynalazki.

Pacnijcie w like’a, jeżeli takie zestawienia są dla was interesujące. Będę wiedział, czy się wysilać ;)