Wszystko, co przemawia na korzyść piwa w puszce

Polski rynek browarów regionalnych i rzemieślniczych od pewnego czasu lubieżnie zerka w kierunku puszek. Pierwsze zapuszkowane krafty zostały bardzo ciepło przyjęte i kibicuje się browarom, które decydują się na ten krok. Coraz więcej (choć nadal niewiele) browarów postanawia lać swoje piwa do aluminium. Rynek ma jednak ograniczoną chłonność.No jasne, że birgik kupi prawie wszystko, jednak dla większości społeczeństwa piwo puszkowane to nadal produkt gorszego sortu. Niesłusznie, bo ten rodzaj opakowania ma sporo zalet. Przyjrzyjmy mu się zatem. Niech ten wpis zmieni postrzeganie puszek, bo piwo w puszce to doskonały pomysł. Dlaczego?

Transport, waga i wytrzymałość

Kwestię transportu porusza się bardzo często, przeważnie w odniesieniu do aspektów ekologicznych. Rzadko wychodzi się jednak poza sprawy wagi. Puszki są lżejsze od szkła i nie jest to niczym odkrywczym. Ich transport jest więc tańszy, również przy zamawianiu piwa kurierem w ilościach detalicznych. Warto pochylić się nad dwoma innymi kwestiami. Objętością w transporcie i podatnością na uszkodzenia.

Piwa rzemieślnicze przychodzą do sklepów w kartonach. O ile transport krat eurolagerów i palet puszek to odczuwalne różnice w gabarytach, o tyle w przypadku mieszanej palety można na pierwszy rzut oka nie dostrzec różnicy.

20 piw w kartonie i 20 puszek w takim samym kartonie. Z wyjątkiem PINTY, bo ich opakowania mieszczą po 12 puszek. Karton z butlami i puszkami zajmuje teoretycznie tyle samo miejsca na palecie. Dodatkowy, okazjonalny strecz wokół kartonów z piwem zabutelkowanym, zwiększa gabaryty nieznacznie. Są to różnice marginalne, a ich rozpatrywanie nie ma więc większego sensu.

Czy aby napewno?

Od Browaru Amber otrzymałem informacje, że na tej samej palecie mieści im się około dwa razy więcej piwa rozlanego do puszek. Puszki niwelują wolne przestrzenie, mogą w miarę ciasno do siebie przylegać i są niższe od butelek. Butelki, z racji nieregularnego kształtu, marnują sporo miejsca.

Równie istotny jest fakt, że puszki są o wiele mniej podatne na uszkodzenia. No jasne, wgniatają się, ale przeważnie bez uszczerbku dla zawartości. Łatwiej zbić szklaną butelkę, również niosąc piwo do domu w siatce czy plecaku. Puszka spadnie ci na chodnik i nic jej się nie stanie. A butelka to sami wiecie. Robi się jakoś tak smutno.

Puszka jest wytrzymalsza, lżejsza, poręczniejsza, łatwiejsza w transporcie i nieco mniej problematyczna w magazynowaniu.

Butelka może nieść realne zagrożenie

Uuuuu… zabrzmiało jak ze wstępniaka Gazecie Wrocławskiej czy innym Dzienniku Bałtyckim. To nie tak, że chcę Was straszyć. Warto jednak pochylić się i nad tym tematem.

Ekstremalnie przegazowane piwo w butelce to tykająca bomba. W przeważającej liczbie przypadków nadmiar gazu wypchnie zawartość przez szyjkę podczas odkapslowywania. Uleje się i stracimy trochę piwesia. Czasami zmarnuje się pół butelki, ale to wciąż lepsze niż perspektywa uszczerbki na zdrowiu.

Nadmierna ilość gazu może butelkę rozsadzić od środka. Zdarza się, że odpada po prostu denko. A zdarza się, że butla zamienia się w szrapnel. Nie jest to wyłącznie domena piw rzemieślniczych, bo w „granat” potrafił zamienić się taki Żubr. To zjawisko spotykane tak rzadko, jak Żubr w dziczy, będące jednak realnym zagrożeniem.

Bez paranoi! Browary dbają o to, aby ich piwa nie eksplodowały. Zdarzało się po prostu, że piwo strzeliło na półce sklepowej i warto o tym głośno pisać. A piwowarzy domowi sami dobrze wiedzą, że grywają w nieco niebezpieczną grę.

Historia z domowego warzenia. Jesienią 2017 roku ukręciliśmy żytniego stouta. Mieliśmy z nim problemy przy filtracji. Wrzuciliśmy go do piwnicy na fermentację burzliwą, kolega zlał go później na cichą. Po pewnym czasie piwo zabutelkowaliśmy z roztworem cukru i trzymaliśmy w temperaturze pokojowej. Na szczęście kolegę coś tknęło i czwartego dnia sprawdził nagazowanie, podnosząc delikatnie kapsel. Piwo ten kapsel zerwało. Wyjąłem butelki z szafy. Każda z nich, otwierana zerwaniem kapsla, stworzyłaby fontannę na kilkadziesiąt centymetrów. Piwo miało czekać na konsumpcję dwa tygodnie…

Od tego czasu nie uwarzyłem ani warki w domowych warunkach.

Przypuszczam (nie znalazłem żadnych danych na ten temat), że potrzeba większego ciśnienia, aby rozerwać aluminiową puszkę. Takie opakowanie na pewno nie zamieni się w tysiące niebezpiecznych kawałeczków fruwających po kuchni.

Nie ma co panikować, jednak przyznać trzeba, że puszka jest o wiele bezpieczniejsza.

Puszka lepiej chroni zawartość

„Konserwa” chroni piwo przed dostępem światła. A promienie UV nie dogadują się z alfa-kwasami pochodzącymi z chmielu. Taki związek kończy się wszechobecnym zapachem marihuany. Odpowiada za niego 3-metylo-2-buteno-1-tiol, choć częściej spotka się określenie izopentenylomerkaptan lub merkaptan izopentenylowy. Pojawienie się aromatu skun(ks)a maskuje aromaty chmielowe. Jednocześnie, wiele osób, zapaszek ten utożsamia właśnie z obecnością chmielu w danej partii piwa. No… do każdego piwa chmielu sypnięto

Druga kwestia to ewentualne problemy związane z utlenianiem się piwa. Trudno dojść do konkretnych badań albo uchodzą one mojej uwadze. Piwo to setki związków chemicznych. Niemal pewnym jest więc, że niektóre z nich reagują ze światłem. Nie zagłębiając się w szczegóły — przyjęło się, że światło słoneczne wrogiem piwa. Pogromcom aromatów chmielowych, Panem dewastacji i zniweczenia starań o świeżą IPK-ę.

Napisałem „przyjęło się”, gdyż informacja ta jest powielana w przestrzeni. Niestety, bez konkretnych danych na ten temat. Jeżeli uda mi się do czegoś dotrzeć, z pewnością uzupełnię ten akapit. Na tę chwilę lepiej dmuchać na zimne i uważać na to, aby piwa w butelce nie trzymać zbyt długo na słońcu. Albo, po prostu, kupić piwo w puszce.

„Kryje się tu pewien haczyk: owszem, aluminium doskonale chroni przed dostępem tlenu. Jednak przy rozlewie w puszki dużo łatwiej jest o dostęp tlenu. Butelka ma tę przewagę, że ma wąski otwór i długą szyjkę, przez co zdecydowanie łatwiej zapobiegać natlenieniu”. – pisze KraftMagia.pl.

Z drugiej strony, o wiele więcej powietrza gromadzi się w szyjce butelki, niż pod wieczkiem puszki. O ile piwo zostało poprawnie rozlane do puchy, znajduje się w niej znacznie mniej powietrza. A im mniej powietrza ma dostęp do piwa, tym większa szansa, że piwo się nie utleni.

Polecam Wam przy okazji świetne artykuły dotyczące utleniania się i starzenia piwa. Dowiecie się z nich właściwie wszystkiego na temat tego aspektu.

Puszka znakomicie wygląda

O ile nie jest to pucha Van Horna z Polo Marketu.

Przywykliśmy do tego, że koncernowe puchy odzwierciedlają maksymalnie wygląd butelki. Kiedy więc rzemieślnicy wypuszczają dedykowane puszki, nasz zmysł estetyczny zostaje dodatkowo połechtany. O ile ktoś ten zmysł posiada.

Klawiszy w klawiaturze na ten akapit marnować nie będę. Wybrałem najciekawsze projekty z Polski. Puszkę można w całości pokryć etykietą, co daje nieco większe pole do popisu, niż w przypadku butelki ze zwężeniem.

Seria Hazy Disco z Browaru PINTA

Browar Birbant

Hopito

Brewery Hills

Funky Fluid / Maltgarden

Kwestie sporne — ekologia i BPA

Od ponad roku zbieram się do ogromnego felietonu dotyczącego Bisfenolu A w puszkach aluminiowych. Pozwólcie więc, że temat ten wyłącznie tutaj nakreślę, a obszerne opracowanie znajdzie się jeszcze przed wakacjami na blogu.

Bisfenol A to związek, który obecny jest w wewnętrznej powłoce puszki. Stwierdzono, że wpływa ona negatywnie na organizm. Duże dawki BPA powodować mogą wiele komplikacji natury hormonalnej. Co do dawek przyjmowanych na przykład z piwem w puszce, badania są niejednoznaczne. EFSA podaje, że ekspozycja na niewielkie ilości Bisfenolu A jest nieszkodliwa i nie mamy się czym martwić. Niektóre kraje odchodzą jednak od powłok zawierających ten związek. To na przykład Francja (od 2015 roku) czy Kanada (od 2008 roku).

Jacek Wodzisławski, Prezes Fundacji RECAL (Fundacja na rzecz odzysku z opakowań aluminiowych), podzielił się na Twitterze uzupełnieniem do tego tekstu.

Do tematu wrócę niebawem, tak jak pisałem powyżej. Co zaś się tyczy kwestii ekologicznych…

W roku 2016 podawano, że recykling puszek osiągnął w Polsce poziom ponad 80%. Ten rodzaj opakowania uznaje się za bardziej ekologiczny, biorąc pod uwagę dwa mierzalne aspekty — wspominany już niższy koszt transportu i kwestie ponownego przetworzenia surowców. Z puszek aluminiowych odzyskuje się więcej materiału, niż z butelek. Przy czym potrzeba o wiele mniej energii, aby tego dokonać. To jedna strona medalu i niektórzy twierdzą, że przysłania ona o wiele większe problemy.

Puszki pociągają za sobą ogromne zużycie energii potrzebne do ich wyprodukowania. Drenują obszary, na których wydobywa się boksyty, a ich produkcja obfituje w odpady toksyczne. Nie jestem specjalistą od tych spraw. Czytałem dyskusje dwóch stron, gdzie argumenty latały jak scyzoryki w Kielcach. Odsyłam Was do obszernego artykułu na stronie agencji Reuters na ten temat.

O czym chcę powiedzieć, to że warto mieć na uwadze powyższe aspekty. Wielu osobom kwestie ekologiczne i zdrowotne nie są obojętne. Nie warto odwracać od nich wzroku.

To jeszcze dwa mity do obalenia na szybko

Wokół piwa w puszce nie narosło tyle kłamstw i niedopowiedzeń, co wokół procesu produkcji w ogóle. Przed szereg wychodzą jednak dwa konkretne mity, związane z tym rodzajem opakowania. Były równane z ziemią, orane, bombardowane i posypywane wapnem miliardy razy.

Dodatkowy kopniak wiele nie zmieni, ale tak w razie czego…

Kropki na spodzie puszki, czyli przelewanie starego piwa i przebijanie dat

Mit z kropkami na spodzie puszki wziął się z miejsca, z którego wypłynęła większość bzdur związanych z żywnością. Z kibla internetu, zwanego serwisami z memami. To świetne miejsce, aby zasiać nieprawdziwą informację, którą tysiące przeglądających — bezkrytycznie i bez weryfikacji — poda dalej. Podlewając tym samym kiełkujący mit, który wyrasta na fekalnym nawozie, wtapia w prawdziwy las i udaje inne drzewa.

Bez szczególnego zagłębiania się w kwestie logiczno-logistyczne (po te odsyłam do Tomka). Na niekorzyść tego mitu wpływają 3 zagadnienia:

  • Logistyka przedsięwzięcia, czyli jak ogarnąć to tak, aby zebrać te stare piwa, zlać do tanku, przelać do nowych puszek i żeby jeszcze się opylało.
  • Kwestia ukrycia procederu, czyli komu posmarować i kogo uciszyć, aby prawda nie wyszła na jaw i aby browar nie stał się obiektem kontroli oraz obrzucania błotem w mediach.
  • Mechanizmy w samym browarze, czyli jak ogarnąć zlanie piwa do kadzi, wprowadzenie na linię rozlewniczą czy ponowne zapuszkowanie.

Prawda na temat widocznych powyżej kropek jest absurdalnie prosta. Jej odkrycie wymaga wyłącznie chęci sprawdzenia, o co tutaj tak właściwie chodzi.

„Kropki na spodzie konserwy nanosi maszyna malująca puszki. Taka praktyka podyktowana jest wygodą, gdyż dzięki oznaczeniom łatwiej namierzyć i — na przykład — wycofać z obiegu całą partię ze źle nadrukowanym malunkiem”.

Więcej na temat samego mitu w moim wpisie z 2018 roku.

https://piwolucja.pl/felietony/kropki-na-spodzie-puszki-mit-wciaz-zywy/

Piwo z puszki ma zawsze metaliczny posmak

gwoździe-w-piwie

Każde piwo może pozostawiać metaliczny posmak. Za wzorzec gwoździ w piwie stawiano zawsze produkty z Browaru Zamkowego w Raciborzu. Nie wiem, jak obecnie prezentuje się ich forma. Może kiedyś podejmę temat.

Wnętrze puszki pokrywa powłoka, która nie dopuszcza do styku płynu z aluminium. Używa się różnych substancji — przeważnie polimerów i żywic epoksydowych. W przeciwnym razie płyn reagowałby z aluminium, tworząc ogniska korozji. Ta zmiana wpływałaby na smak piwa. Teoretycznie, sprawa jest tu jasna. Puszkę pokrywa powłoka, jesteśmy bezpieczni.

W nieco innym świetle sprawę stawia chociażby opublikowana w 2006 roku chorwacka praca pod tytułem „Aluminium and Aroma Compound Concentration in Beer During Storage at Different Temperatures”. W ramach badania sprawdzono trzy piwa w trzech próbkach — pobrane z tanku, piwo zapuszkowane (pasteryzowane) przechowywane w temperaturze 4°C i podobną puszkę, przetrzymywaną w 22°C.

W podsumowaniu pracy czytamy (przetłumaczone przeze mnie):

„Zmiany stężenia aluminium w puszkach z piwem zależą od
temperatura przechowywania. Przechowywanie w lodówce chroni przed przedostawaniem się aluminium z puszki do piwa, podczas gdy przechowywanie w 22°C ułatwia przedostawanie się aluminium z puszki do piwa”.

Z badania wynika jasno, że aluminium w pewnym stopniu przedostaje się do płynu. To jedna z prac, na jakie natrafiłem. Inna praca zdaje się to potwierdzać, chociaż są to niskie wartości. Wielu badaczy mówi wprost, że aluminium przyjęte z puszki z napojem to ułamek tego, co spożywamy codziennie. Uważa się, że 99% glinu jest wydalane wraz z moczem z naszego organizmu. Dawki z puszkowanych napojów czy pożywienia są uznawane za bezpieczne.

Spostrzeżenia organoleptyczne, gdyby nie czytać badań, będą rzecz jasna przeczyć nauce. Cząsteczki glinu pozostają po prostu poza naszą percepcją.

Wielu ludzi pije piwa puszkowane. Coraz więcej browarów rzemieślniczych inwestuje w takie opakowania. Nie spotkałem się jeszcze z opinią, jakoby to samo piwo — lane w puszkę — wykazywało posmaki metaliczne. Mi również nigdy się to nie zdarzyło.

Co nie znaczy, że efektu takiego nie można wywołać :)

Metaliczne doznania zapewnić może picie piwa z prosto z puchy. Poliżcie górne wieczko (tylko umyjcie puszkę!) i sprawdźcie, czy nie smakuje metalem. Mit metalicznego piwa puszkowanego wziął się z tego, że konsumenci rzadko takie piwo przelewają do szklanki. W niej metaliczny posmak magicznie znika.

Co nie znaczy, że nie zdarzają się piwa metaliczne. To jednak historia na osobny wpis, który zresztą już kiedyś popełniłem.

Koronawirus a piwo w puszce

Kolejna przesłanka za tym, aby piwo z puszki przelewać do szkła.

Nie mówi się raczej o tym, że picie prosto z puszki zwiększa ryzyko zakażenia koronawirusem SARS-CoV-2. Pewne wnioski wyciągnąć można z pracy „Aerosol and Surface Stability of SARS-CoV-2 as Compared with SARS-CoV-1” opublikowanej 17 marca tego roku. W ramach eksperymentów sprawdzano stabilność tego patogenu na różnych powierzchniach.

Niestety, w badaniu nie ma mowy o aluminium, choć dane dla powierzchni stalowej nie napawają optymizmem. Wirus może przetrwać na takowej 72 godziny, chociaż po 8 godzinach jego żywotność zaczyna drastycznie spadać. W przypadku miedzi jest pewne, że po 8 godzinach nie było po wirusie śladu.

Niezrecenzowane badanie „Stability of SARS-CoV-2 in different environmental conditions” to jeszcze inne dane dla powierzchni stalowych. Wirus utrzymuje się bez problemu przez 4 doby, ale po 7 dobach nie ma po nim śladu.

Picie napojów prosto z puszki — szczególnie w czasie pandemii — nie jest dobrym pomysłem. Powierzchnia styku ust z wieczkiem jest spora, a samo wieczko niczym niezabezpieczone (jak w przypadku kapsla). Lepszym pomysłem będzie przelewanie piwa do szklanki lub picie — wszystko dla zdrowia! — przez słomkę. Jak już musicie strzelić z puchy, to umyjcie wieczko wodą z mydłem albo odkaźcie stężonym alkoholem.

Piwo w puszce nie ma dobrego wizerunku. Niesłusznie.

Jakoś tak się utrwaliło, że piwo z puchy walą studenci, metale albo żule. Choć według niektórych to to samo. Nikt jednak nie pomyślał, że jest to po prostu wygodne opakowanie. Co więcej, warto byłoby z tego opakowania płyn przelać do szklanki. Picie napojów słodzonych z puszki czy półlitrowych Monsterków nikogo nie dziwi. Ale wypij piwo prosto z puszki…

Żeby wizerunek piwa w puszce nieco odczarować, odpaliłem nowe piwo z Browaru Amber. Postanowiłem podzielić się z Wami wrażeniami z krótkiej degustacji.

Barley Dessert z Browaru Amber

Barley wine leżakowane z daktylami

Otrzymałem od browaru z Bielkówka jedną z 60 puszek „recenzenckich”. Piwo trafiło właśnie na rynek w półlitrowych butelkach. To dwudzieste piwo z serii PoGodzinach. Parametry: 10,5% alkoholu, ekstrakt 24 Blg.

Dwa inne piwa z serii, recenzowane na blogu:

Piwo w kolorze „typowego angielskiego barleywine” – mahoniowym. Pieni się nieznacznie, nalewa jak syrop i buduje żółtawą pianę.

W aromacie doszukiwałem się od razu nut świadczących o użyciu daktyli, które notabene uwielbiam. Kilogram schodzi mi w tydzień. Zastąpiłem nimi część zjadanych słodyczy. Są świetne, bo dostarczają sporo potasu. Jak ktoś pije alkohol, to wie, że gospodarka elektrolitowa mocno cierpi już po jednej imprezie. Nie oczekuję jednak, aby ten potas z daktyli znalazł się w tym piwie. Bez przesady :)

Czy są daktyle? Zdecydowanie są.

Barley wine w wydaniu klasycznym pojawia się często w otoczeniu takich skojarzeń jak „ciemne pieczywo”, „przypieczona skórka od chleba”, „ciemne owoce” czy „suszone owoce”. Nierzadko doszukujemy się rodzynek, śliwek, pumpernikla i daktyli właśnie. W tym piwie daktyle grają świetnie, bo podbijają coś, co w barley wine jest nierzadko obecnie, Wzmacniają ten element.

Aromat to więc mieszanka daktyli, karmelu, przypieczonego razowca i nutek ziołowych. Z przewagą dwóch pierwszych elementów.

Barley Dessert — jak to barley wine  — jest pozycją likierową i degustacyjną. Daktyle są wyczuwalne i odniosłem wrażenie, że wnoszą do piwa swoją specyficzną karmelową słodycz. Poza dość wysoką słodyczą, znalazło się tu miejsce dla karmelu, cukru Muscovado i posmaków chlebowych. Bardzo podeszła mi też ziołowa goryczka, bez której mała puszka mogłaby nieco przytkać słodyczą.

Ale żeby nie było za słodko, muszę napisać o jednym problemie, z jakim boryka się to piwo. Borykał się z nim również podstawowy barley wine w dniu premiery, w lutym 3 lata temu. Dość mocno grzeje w przełyk i po ogrzaniu nieco trąci alkoholem. Nie jest to ordynarna wóda, jednak czuć, że piwo ma kopa. Gdyby tak poleżało jeszcze trochę, nikt by się nie obraził (leżakowało blisko pół roku).

Kupię ze dwie butelki i wrzucę do piwnicy, bo Barley Dessert przejawia ogromny potencjał do leżakowania. Już teraz jest to bardzo smaczna rzecz, choć mówi to osoba, która uwielbia daktyle. Ode mnie kciuk w górę. Mogło jeszcze chwilę poleżeć, ale i tak dobra robota, Browarze Amber.


Degustacja Barley Dessert z Browaru Amber, przy okazji wpisu o puszkach, odbyła się na warunkach współpracy z browarem. 

3 Komentarzy

  1. Dla mnie piwa w puszcze to tragedia. Zbieram etykiety z wypitych piw.
    Nie wyobrażam sobie zbierania puszek (moje żona nie dopuści do tego).
    Nie mam pomysłu jak rozcinać puszki i prostować te blaszki.

    • Większość producentów kraftów w Polsce nadal drukuje etykiety osobno i nakleja je zwyczajnie na puszki. Polecam przyjrzeć się im dokładniej, etykiety łatwo odkleić.

  2. Piwo w puszce jest lepsze dla producentów, ewentualnie środowiska, ale raczej nie konsumentów zawartości.
    Szkła nie trzeba lakierować i trzeba bardziej na nie uważać w transporcie i przechowywaniu, co nie tylko w moim odczuciu wpływa na smak. Pozostaje kwestia przenikalności światła (oddzielając na osobny wątek zielone butelki i preferencje: czy „zielony” zapach to wada czy zaleta), ale nie zdarzyło mi się pić piwa z puszki, które smakowało lepiej niż wariant z ciemnej butelki (po ich przelaniu do czystych szklanek). Podobny czy nawet nierozróżnialny smak – tak. Lepszy – nigdy. Za to gorszy (z puszki) – wielokrotnie.

    Podsumowując – zabawne są forsowane tezy niepoparte niczym poza badaniami, na równi mitycznymi jak mity, które „obalacie”.

    Rozszerzając temat: mam challenge (dla odważnych, więc wątpię, żeby ktoś się podjął) – zrzućcie się szanowni branżowi piwni blogerzy, załóżcie zrzutkę (albo jeszcze lepiej – fundację prokonsumencką) jak wyjdzie za drogo, na badanie w min. dwóch niezależnych laboratoriach (z nazwą firmy, adresem jednostki, identyfikatorami badań, nazwiskami przeprowadzających) + w sanepidzie (również z nazwiskami), losowych puszek (ale najlepiej z x-paków, żeby seria jednakowa była) oraz butelek naszych koncerniaków i zobaczcie co tam naprawdę pływa.
    Pełny skład jakościowy, ilościowy oraz toksyczność.
    Wtedy będziemy faktycznie mogli pomówić o obalaniu czy niepowielaniu mitów.
    Póki co, to nawet absurdalnych bredni nie macie jak zdementować (z tą żółcią to ktoś srogo odjechał), bo nie macie żadnych podstaw to tego – opieranie się na „zdroworozsądkowych” kalkulacjach czy prawie jest puste. Mało udokumentowanych oraz potwierdzonych (też karami) afer z łamaniem prawa (także wieloletnim) oraz fałszowaniem produktów czy wymaganych ekspertyz było na rynku spożywczym (i nie tylko)? Mało przypadków przekroczenia norm i wycofywania całych partii produktów? Do tego nie trzeba czapki z folii, wystarczy serwisy informacyjne przejrzeć.

    Sam trzymam jedną nieotwartą butelkę znanego koncerniaka (i to nawet takiego ze składem: tylko woda, słód, chmiel – niby bez polepszaczy, a takich etykietek zostało obecnie raptem kilka), którym potruło się kilka osób (kupione w sieciówce, sztuk kilka z półki, data przydatności długa – różne sensacje w różnych zestawieniach (ból brzucha, wzdęcia, rozwolnienie, ból głowy, mdłości – wszystko w czasie od kilkunastu do kilkudziesięciu minut od spożycia) u kilku osób płci różnej, łącznie ze mną, po wypiciu od połowy (250 ml) do jednej całej butelki 0,5 litra. Smak był niewyróżniający się (jak przy zepsutych, skwaśniałych, przegrzanych czy przemrożonych piwach) – po prostu zwykły sikacz. Nie jedliśmy ani nie piliśmy nic innego wspólnie. Nie gazowali nas, nie było oprysków czy innych chemtrailsów (duże miasto – powierzchnia zamknięta), ani – z dużym prawdopodobieństwem – radioaktywności, bo żyjemy i nikt raka nie dostał przez kilka miesięcy, choć muszę przyznać, że licznika Geigera nie miałem ze sobą).
    Chciałem ten płyn przebadać, ale jak zobaczyłem, że sensowne pakiet badań zaczyna się od ok. 1500 zł, a wypadałoby je rozszerzyć, to zwątpiłem. Ale jeszcze poszukam wśród starych znajomych z wch i ichipu – może da się taki eksperyment bez bankructwa przeprowadzić.

    Pod tym jednym względem szkoda, że prawo dot. odszkodowań nie jest jak w stanach – zatrudniłbym wyspecjalizowaną kancelarię i wygralibyśmy kilka baniek za otrucie, a producent dostałby PR’owo srogo po łbie za takie akcje, a tak… pozostaje mi tylko omijać szerokim łukiem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *