Czy piwa typu braggot można określić modą, podobną do tej na DDH, milkshake czy (chwilowo, uff!) brut IPA? W moim odczuciu są to wciąż koncepcje eksperymentalne*, cieszące o tyle, że Polska słynie z miodów pitnych i warto je promować na wszelkie sposoby. Nie jest przecież tajemnicą, że polskie miodosytnie — wielokrotnie wygrywające międzynarodowe konkursy — poszczycić się mogą najlepszą jakością wyrobów. Kiedy więc polski browar rzemieślniczy bierze miód [pitny] na tapet i łączy go z piwem, naturalne jest, że oczekujemy rozpierdzielu w synapsach i spustoszenia kubków smakowych.
Jednym z pierwszych polskich ogólnodostępnych braggotów był 1423 z Browaru Piwoteka, o którym pisałem: „Pozycja nietypowa i warta sprawdzenia. Raczej dla #teamsłodyczka. Piwo likierowe, degustacyjne i rozgrzewające. Warte powtórzenia”.
Postanowiłem sprawdzić, jak z tematem miodu pitnego poradziły sobie znany z Bartnika Browar Profesja i PINTA, która z miodem do czynienia ma od niedawna. Polscy prekursorzy kraftu proponują na tę chwilę dwa podejścia — braggota Oh, Honey…! i Portermass — mocarny porter bałtycki leżakowany w beczce napełnianej trójniakiem. Jeżeli przekonają mnie do swoich prób, dam szansę porterowi.
Na początek przyjrzyjmy się pomysłowi z Browaru PINTA.
Oh, Honey…! z Browaru PINTA
Aromat prosty, intensywnie słodki. Oczekiwałem sporej dawki waniliny lub kokosa, a wyłapałem tylko i wyłącznie jasnego dwójniaka. Piwo pachnie naturalnym miodem lipowym. Słodycz wlewa się do nosa hektolitrami, ale nie odtrąca. Dopiero po ogrzaniu, na krańcach świadomości, zamajaczyło coś, co mogło pochodzić od beczki. Na tyle słabo wyczuwalne, że pisanie o tym piwie bourbon BA w odniesieniu do walorów aromatycznych może wprowadzać w błąd.
Smak jest kalką z aromatu. Gazowany miód pitny, podbity nieznacznie posmakiem karmelu. Goryczki brak. Beczki też. Oh, Honey…! trudno nazwać piwem. Doskonale imituje smacznego dwójniaka nasyconego CO2.I tylko subtelne nutki odsłodowe przypominają, że kupiło się braggota za blisko 20 złotych.
Proste, nawet smaczne i zawodzące po całości. Wolałbym dopłacić i kupić butelkę genialnego Dwójniaka Kurpiowskiego. Co trzeba twórcom piwa oddać to fakt, że jak na ponad 13% alkoholu, grzania nie czuć wcale.
Bartnik z Browaru Profesja
Jeszcze więcej alkoholu, jeszcze więcej ekstraktu. Po zawodzie, jaki zgotował mi Oh, Honey…!, oczekiwałem od tej pozycji, naturalnie, o wiele więcej. Jak dobrze, że się nie zawiodłem, bo wtedy olałbym ten styl po całości.
Bartnik pachnie poniekąd czystym (gryczanym) miodem pitnym, ale bardziej… marsalą. Skojarzenia z tym wzmacnianym winem były bardzo silne. Nie piliście marsali? Nic straconego. Podobna do porto, smakowe szale przechylając bardziej w kierunku suszonych fig. No więc mamy tu miód gryczany i marsalę pod postacią likieru z suszonej figi.
Pierwszy łyk wbił mi marsalę do głowy już na stałe. Wzmacniane ciemne wino, suszone figi, miód gryczany. Bardzo nisko wysycone, rozgrzewające, z wyczuwalną nutą alkoholu, nadającą Bartnikowi dodatkowej szlachetnej głębi. W posmaku ujawniają się nuty tostowo-karmelowe. Goryczka ziołowa, krótka, muskająca przełyk.
Piwo ciężkie w odbiorze, głębsze i mniej słodkie od pozycji od PINTY. Zachęcające do brania łyka za łykiem.
Ciekawszym piwem okazał się Bartnik z Profesji, oferujący większą głębię. Współpraca PINTY i Superstition Meadery to po postu klapa. Oh Honey…! brakuje czegokolwiek, co spowodowałoby, że chętniej sięgnąłbym po mead/braggot aniżeli dobrej jakości miód pitny. Beczka po Woodford Reserve miała szansę uratować ten trunek, a nie wniosła wartości dodanej.
Skoro topowemu polskiemu browarowi i rozpoznawalnej amerykańskiej miodosytni nie udaje się stworzyć wspólnie wbijającego w fotel braggota, to chyba czas przemyśleć sens nakręcania rynku na takie premiery. Nie chcę pisać, że poczułem się oszukany, lecz moje oczekiwania zawiedziono po całości. Nie tylko moje, bo wraz ze mną piwa próbowało 5 osób, z czego tylko jednej jako tak smakował, a reszta uznała, że jest beznadziejny.
Gratulacje dla Browaru Profesja. Czas dorwać Bartnika w wersji barrel-aged!
* – w arkuszach BJCP widnieje oczywiście styl braggot. To wyłącznie moje osobiste odczucie.
PS > Gdyby PINTA zrobiła miód pitny, powinien nazywać się „Miód Pinty”. Sucho, co? :)
27 mar 2019 at 12:15
Miałem również okazję spróbować braggota od Pinty. Moje odczucia są podobne. Na pewno nie powala pod względem bukietu aromatów. Beczka niewiele wniosła do tego piwa, chociaż oczekiwania były wysokie. Mam nadzieję, że koleje warki (o ile się pojawią) będą zdecydowanie lepsze.