Od kiedy w Browarze Fortuna „miesza” Marcin Ostajewski, kolejne nowości z tego średniej wielkości przybytku, rozgrzewają serca częstokroć bardziej niż premiery rzemieślników. Przykładami podbicie Komes RIS-a do 30 Blg czy wczoraj ogłoszony bezalkoholowy Witbier. O Fortunatusie czy wymrażankach nie wspominając. Browar z wielkopolskiego Miłosławia udowadnia, że można robić przyzwoite piwa lokowane w sensownych widełkach cenowych, przy czym bawiąc się koncepcją „sztosów” i trzymając na półkach jedno z najlepszych piw bezalkoholowych w Polsce. Można? No kurde, że można, tylko trzeba chcieć i mieć pomysł. Inne browary powinny brać z nich przykład, chociaż po lekkim uśpieniu coś rusza się w Kormoranie (Ale i Oktawian), a przedtem drgnęło w Amberze (Barley wine chociażby).
Co najbardziej cieszy, to wpuszczanie do wszędobylskich Żabek i dużych marketów niezbyt drogich piw na amerykańskich chmielach. Bez udziwnień. Mam ochotę na coś mocniejszego w smaku niż popłuczyny po Kustoszu? Pakuję się do mniejszego marketu i nie dość, że puszka, to jeszcze niedrogo i napakowano tam chmielu.
Pierwsze warki trafiały do butelek i zapamiętałem je świetnie. Odkopałem ocenę z Untappd. Chmielowy Lager w butelce dostał ode mnie 3,75/5, czyli 7,5/10. Zacna ocena. Sprawdźmy zatem, czy warto zakręcić się koło puszki.
Recenzja Miłosław Chmielowy Lager
Amerykański lager nachmielony odmianami Citra, Mosaic oraz Azacca.
Piwo pachnie całkiem znośnie. Daleko mu jednak do porządnego zwiewnego pilsa na amerykańcach. Czuć ciężar czający się pod spodem. Skojarzyło mi się nieco z wąchaniem Stronga.
Aromat to miks przypalonego cukru, herbaty, odrobiny masła, jakichś tropików zmieszanych z kwiatami. Daleko, daleko w tle, dosłownie muśnięcie iglaków. Czyli po amerykańsku niby jest, chociaż te nuty są wymieszane z innymi elementami i tworzą coś na kształt herbaty z brązowym cukrem i minimalną ilością dodatków owocowych.
Teoretycznie super. Tyle rzeczy do wywąchania na raz. Problem w tym, że ten zapach nie jest jakiś oszałamiająco intensywny. Jest, bo jest. Można trochę wyłapać, ale od razu załapałem, że to piwo nie ma być do wąchania.
Co zaś się tyczy smaku, to Chmielowy Lager nie wybija się ponad przeciętność. Ot, lager do obiadku czy do filmu. Widoczną na zdjęciu puszkę wypiłem na takim oto podejściu, z widocznego na zdjęciu Kościoła Wang w Karpaczu, do Schroniska Strzecha Akademicka…
Rzecz jasna prosto z puszki. Drugą puchę odpaliłem na spokojnie po powrocie, bo tego wszystkiego bym przecież nie wywyąchał w zapierających dech widokach…
Ściemniam, tak było następnego dnia. Tego dnia było akurat tak…
Co tam w smaku? Trochę ciemnego pieczywa, nieco więcej herbacianych klimatów rodem z brytyjskich bitterów z pompy. Czuć wyraźnie nuty kwiatowe, jak w dobrych warkach Miłosław Pilsnera z dawnych lat. W ogóle to piwo zadziwiająco przypomina Miłosława Pilsner. Goryczka ziołowa, z ziemistym posmakiem. Owoców właściwie nie odnotowano. W ciemno strzelałbym, że Miłosław Pilsner. Ekstremalnie zbliżone.
Przyjemne piwo na marsz po Karkonoszach. W Żabce kupiłem za 3,99 zł i zastanawiam się, czy to nie błąd cenowy, bo chyba miało kosztować 4,99 zł. No więc za 3,99 zł to bardzo dobry wybór, ale za 4,99 raczej wziąłbym Kormoran Ale’a. Jakoś tak mniej męczy.
Może być. Nie urywa i chyba nie miało. Smaczne piwo do schabowego.
28 cze 2021 at 11:15
Bardzo ciekawy wpis! Uwielbiam kolekcjonować ekskluzywny alkohol i mam już pokaźną ilość różnych trunków. Uwielbiam nie tylko ich smak, ale też wyjątkowe butelki czy opakowania.