Zabieranie ze sobą na wycieczkę rowerową dodatkowego obciążenia to zawsze spory problem. Na plecach warto wozić jak najmniej, a że sakw nie posiadam i przedmioty rozlokowuję po rowerze, toteż butelka 0,33 ml jawiła mi się jako kula u nogi (a w sumie plecaka). Zależało mi, aby nagrać dla Was degustację z pleneru, poprzecinaną fajnymi widokami i ciekawymi miejscami w obrębie Borów Tucholskich. Z wyjazdu powstał jednak klasyczny wpis.

No i cóż mam poradzić, że wyjazdy rowerowe to mieszanka spalonej słońcem gęby, poklejonych od potu włosów, opuchniętej od wieczornego ogniska mordy, niewyspania, kaca i przygrzania w namiocie zwanym poranną sauną. W takim stanie nagrywać nie chcę, nie umiem, nie potrafię, a w ogóle to chcę jeździć i kąpać się w jeziorze, a nie udawać, że jest grzecznie i wymuskanie.

Mimo wszystko wiem, że taki typ nagrań spodobałby się wielu z Was, bo pokazuje moje autentyczne życie weekendowe. Toteż obiecuję i obietnicy zamierzam dotrzymać, że z kolejnego wyjazdu powstanie materiał. Choćbym miał trzaskać Amarenę na pomoście w kąpielówkach, łowiąc ryby na kukurydzę. Dam radę, najwyżej będzie polewka.

Z tego miejsca pozdrawiam „Scena kraftowa to alkoholizm” oraz „Playboye Polskiego kraftu”. Pewnie już zacierają ręce.

Wróćmy jednak do meritum.

W ubiegły weekend wyskoczyliśmy na pierwszy w tym roku trip rowerowo-namiotowy. Na rozgrzewkę krótkie trasy w okolicach Starej Kiszewy, Pogódek i Bartoszegolasu, gdzie mamy swoją „metę”. Trzeba przyzwyczaić nogi do wakacyjnych wojaży, choć nigdy nie przekraczały 75 km dziennie. Lepiej zwiedzać, niż kręcić kilometry, ale jazda z bagażem i namiotem to jednak spore wyzwanie logistyczne.

Zahaczyliśmy między innymi o Zamek Kiszewski. To stary i bardzo cenny średniowieczny zabytek. Jest jednym z nielicznych pozostałych zamków krzyżackich na Kaszubach. Wzniesiony został w miejscu dawnego grodu. Wejść niby można, ale nikt telefonu nie odbierał, a na domofon nie reagował. Wrócimy tu. Chcemy do środka.

Zamek Kiszewski - baszta Zamek Kiszewski w miejscowości… Zamek Kiszewski.

Mijając kolejne pola, wyżyny i aleje drzew trafiliśmy do wsi Pogódki. Ściągnął nas tam opuszczony kościół ewangelicki. Choć opuszczone miejsca nie są moim konikiem, lubię w nie zaglądać. W bardziej hardkorowe się jednak nie zapuszczam, będąc świadomym tego, że wymaga to sporo wiedzy i sprzętu. Tutaj należało uważać na odpadające fragmenty sufitu.

Opuszczony kościół w PogódkachOpuszczony kościół ewangelicki w Pogódkach

Wiedzy na temat obiektu dostarcza niezawodny portal forgotten.pl. Budowla powstała w 1899 roku na potrzeby grupy Ewangelików. Kiedy opuścili te ziemie, kościół zaczął popadać w ruinę i stoi tak do dziś, w otoczeniu niemieckich nagrobków. Co ciekawe, na dachu kościoła zaczęły rosnąć małe drzewka. Niezły odjazd. Aż dziw bierze, że nikt z budynkiem nic nie zrobi. Pewnie do czasu, aż kawałek tynku spadnie komuś na głowę.

Na wieżę wejść się nie da. Zresztą nie byłoby to zbyt bezpieczne.

Rzut puszką Harnasia od wioski znajduje się Browar Czarna Owca w Semlinie. Planowaliśmy zawitać, ale w ten weekend byli nieczynni. Jeszcze będzie okazja.

Opuszczony kościół w Pogódkach - wnętrzeWnętrze kościoła w Pogódkach

Zachęcam Was do takiego rowerowego odwiedzania ciekawych miejsc. Można sporo zobaczyć. Ze swojej strony obiecam przemycać ciekawsze propozycje we wpisach.

Wróćmy jednak do braggotu…

Czym jest braggot?

Historycznie braggot był po prostu połączeniem miodu pitnego i piwa. Niekoniecznie w wyniku procesu miodosytniczego czy browarniczego, ale również poprzez mieszanie piwa i miodu pitnego przed podaniem w gospodzie.

Teoretycznie, taki zabieg można powtórzyć i dzisiaj, jednak współczesne braggoty to po prostu miody pitne ze sporym udziałem słodu w zasypie. Ten waha się w zależności od browaru czy miodosytni, chociaż miodu ma być więcej.

Dlaczego w polskich braggotach jest go mniej? Ponieważ polskie prawo wymaga, aby piwo miało przynajmniej 50% słodu w zasypie. Inaczej piwo nie będzie już piwem.

BJCP zalicza braggot do tzw. speciality meads, dając jasno do zrozumienia, że ani to miód pitny pełną gębą, ani piwo. Sam zasyp może się jednak różnić, a „podstawą piwną” dla braggota może być cokolwiek. Tutaj pole do popisu jest ogromne.

1423 Braggot (Browar Piwoteka)

Najważniejsze pytanie, jakie sobie zadałem przed skosztowaniem 1423, to czego ja się w ogóle po tym wynalazku spodziewam?. Mocnego piwa miodowego, czy raczej miodu pitnego wzbogaconego o nuty odsłodowe? Nie mogąc się zdecydować uznałem, że nie będę sobie tym głowy zawracał, tylko odpalę, przeleję i sprawdzimy.

1423 Braggot Piwoteka

Nie wiem skąd dziadek mojego kolegi miał tak hipsterski kufel na działce, ale szanuję. Nie musiałem pić ze szklanki Żywca.

Na stworzenie tego braggotu zużyto 775 kg miodu wielokwiatowego. Sam trunek leżakował przez 4 miesiące. Trudno powiedzieć, ile miodu przefermentowało.

W aromacie dominuje mieszanka miodu i paloności. Całość daje efekt miodu gryczanego i potwierdzały to kolejno osoby, którym piwa dałem spróbować. Do tego wyłapałem nuty wanilii, które ładnie ukryły się za likierem czekoladowym. Bardzo zresztą słodkim i ciut alkoholowym, jednak w takim przyjemnym typie. Podciągnąłbym ten alkohol pod coś szlachetnego, czego nie umiem nazwać. Na pewno nie śmierdzi spirytusem.

W smaku jest bardzo wyraziście i słodko, ale nie przytłaczająco. Palono-czekoladowa podstawa przyjemnie łączy się z miodem, choć tutaj jest go już trochę mniej. Czuć słodycz, czuć miód, ale w nieco bardziej cukrowej formie. Goryczka jest prosta, wyraźna i trochę przechodzi w alkohol, dając złudzenie, że to alkohol ją wprowadził. Piwo grzeje przyjemnie w przełyk, spływając do żołądka czekoladowo-palono-miodowym miksem.

Bardzo przyjemna i nietypowa propozycja. Czuć w tym braggocie podstawę tworzoną przez FES-a (obstawiałem w ciemno RIS-a) i ciężką miodową słodkość. Kolega po jednym łyku stwierdził, to jest niezła przygoda smakowa. Uznaję to za trafne podsumowanie. Pozycja nietypowa i warta sprawdzenia. Raczej dla #teamsłodyczka. Piwo likierowe, degustacyjne i rozgrzewające. Warte powtórzenia.

Jeżeli chcecie spróbować innych polskich braggotów, na rynku musicie poszukać Perun Braggot Barleywine lub Twigg Three Body Problem, którego absolutnie nie polecam. Polskie browary zapewne jeszcze coś w tym roku wypuszczą, więc warto obserwować rynek i czekać na smacznych reprezentantów stylu.


A Wam który polski braggot najbardziej smakował? Czekam na opinie w komentarzach. Zdrowie!