Va Banque — imperial stout z 33 kilogramami śledzi

Dziwacznych piw na polskim rynku nie brakuje. Pomijając piwa z egzotycznymi przyprawami czy nieznanymi owocami, była już okazja napić się piwa z catuabą (na potencję), czosnkiem niedźwiedzim czy takiego na słodzie wędzonym owczą kupą. W wymyślnych piwach przoduje jednak Browar Piwoteka. Wodorosty? Meh. Boczek? Meh. Chrzan? Nietypowe, ale przejdzie. To co powiecie na piwo ze śledziami? A dokładniej z 33 kilogramami świeżych i wędzonych śledzi. Zbiera na wymioty?

Va Banque (Browar Piwoteka)

Va Banque Piwoteka

Va Banque to herring imperial stout, a więc baza z RIS-a (czekolada, paloność) powinna zostać uzupełniona o nuty rybne. Brzmi obrzydliwie, ale jak się zaraz przekonacie, w tym szaleństwie jest metoda.

Piwo prezentuje się wyśmienicie. Jest niemalże nieprzejrzyście czarne, tylko na krawędziach dają znać o sobie brunatne prześwity. Piana kremowa, koloru cappuccino. Opada niespiesznie.

Dałem się piwu ogrzać niemalże do temperatury pokojowej. Wyczytałem zawczasu, że śledzik wychodzi po dłuższej chwili, stąd decyzja, aby piwo oceniać w pełnej krasie.

Aromat zdominowała czekolada i przedziwna wędzonka. Absolutnie inna od wszelkich dotychczas przeze mnie poznanych. Nie mogę zgodzić się z określeniem, że jest czysto morska, słona czy rybna. Piwo nie pachnie portem rybackim, łodziami na plaży w Sopocie o świcie, czy zapyziałym ryneczkiem we Władysławowie. Chciałbym opisać jak najdokładniej zapach piwotekowego wynalazku, ale jest to dość trudne.

Wiecie, jak pachnie Va Banque? Jak mieszanka pulpy bananowej, mlecznej czekolady i wędzonej makreli. O ile czekolada (w kierunku mlecznej) i makrela to skojarzenia jak najbardziej zrozumiałe, o tyle ten banan zaczął mnie intrygować. Uznałem więc, że śledzie wniosły aromat, który odebrałem w ten sposób.

Makrela, pulpa bananowa, czekolada. Wyobraźcie sobie słonawy shake czekoladowo-bananowy z wędzoną makrelą polaną syropem czekoladowym. Tak mi to pachnie. Aromat „śledzika” trzyma się nieco na uboczu, ale nawet niewprawionemu degustującemu coś w tym piwie „zajedzie rybą”.

W smaku znika banan. Zostaje gorzka czekolada, kwaskowata paloność i… tym razem śledź. Pierwsze skojarzenie wędruje ku koreczkom śledziowym. Piwo jest dość palone, mocno czekoladowe z wędzonką smakującą śledziem. Przedziwna i niespotykana sprawa.

Nuta rybna nie jest silna, ale na tyle mocno zaznaczona, że nie będzie problemu z jej wychwyceniem. Wkomponowuje się przyjemnie w czekoladę, więc nie występuje efekt przegięcia. Ten wędzono-rybny posmak ma po prostu sens.

Jako RIS, samo w sobie, piwo jest raczej niewyróżniające się. Niezbyt gęste czy ulepkowate, raczej proste, czekoladowo-palone i bez większej głębi. Sesyjny RIS, przypominający momentami Argusa Portera, kiedy po jeszcze mocniejszym ogrzaniu paloność przysłania czekoladę. Śledź jednak w takim piwie ma pole do popisu, a w bardziej wielowymiarowym imperial stoucie mógłby po prostu zaginąć pod naporem innych aromatów i smaków.

Tego trzeba po prostu spróbować. Niesamowicie intrygujące piwo.

Szkoda, że za chwilę widzę się z dziewczyną…

8 Komentarzy

  1. Jestem wegetarianką, nie jedzącą ryb. Nigdy ich nie lubiłam bo śmierdziały mułem, odbijało się po nich tak obrzydliwie, że na samą myśl mam mdłości. Po przeczytaniu Twojego wpisu dzisiaj nic nie zjem…. dzięki! :P

  2. Dla mnie to piwo to skandal.

  3. Dość specyficzne piwo będę musiał spróbować.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *