Dotarliśmy do momentu, o którym kilka lat temu mogliśmy jedynie marzyć w nocnych fantazjach. W czasach wypraw do sklepów specjalistycznych, po nowiutkie IPA z nowego browaru na drugim krańcu Polski, myśl o tym, że takie piwo będzie można kupić za kilka lat na Orlenie, wydawała się wizją wariata. Potem do monopolowego pod moim blokiem trafiły śmierdzące kiszonką Lwówki i to był sygnał zmian, bo na gdańskim Przymorzu po 22:00 to co najwyżej Pszeniczniak od Ambera na dobitkę po Żołądkowej. Kiedy po gardle spływała pierwsza warka Ciechana Grand Prix spod ręki Czesława Dziełaka, na rynku coś drgnęło. Nim się obejrzeliśmy, półki marketów szczelnie zapełniło spektrum od bezalkoholowych IPA, przez tryliony wariacji njuinglandów, na ciemnych sukinsynach wyleżakowanych w przeróżnych beczkach kończąc. Zauważyliście w ogóle, kiedy to się zadziało?
Tag: sklepy specjalistyczne
Nie chciałbym znów jarać się Raciborskim. Wy chyba też nie?
Piwna rewolucja w Polsce zaczęła się od małych i pierwszych. Od małych sklepów, małych browarów i małych hurtowni. Od pierwszych multitapów, pierwszych festiwali, pierwszych blogerów i youtuberów. Smutno byłoby, gdyby ta rozhulana machina — nawet ze wszelkimi jej przywarami i problemami — miała nagle się zatrzymać lub nawet cofnąć. Od dawna widać było tęsknotę do tego, co piwnie bezpowrotne. Mamy to w genach. Kiedyś było przecież lepiej, a Żywiec miał mocarną goryczkę luzującą śruby.
Ostatnio komentowane