Z piwami belgijskimi jest pewien kłopot. Trudno jednoznacznie opowiedzieć się za nimi lub przeciwko nim. Gros świadomych konsumentów uważa „Belgi” za nudne i niezbyt intensywne. Czasami postrzega się je jako nieciekawe „mózgojeby”. Za to jak ktoś nie ogarnia za bardzo tematu i trzyma się utartych ogólników czy stereotypów, to piwa belgijskie będzie wynosił na piedestał. Wiecie, na zasadzie „W Belgii to dopiero majo piwo!”. Większość pijących piwo kojarzy znane marki i sprawnie łączy je z luksusem lub wysoką jakością. Nierzadko dlatego, że tak się w kręgu utarło lub ktoś przywiózł takie rewelacje, wracając zza granicy. Zresztą jakoś tak łatwiej umniejszyć zasługi piwowarstwa nadwiślanego, a pogilgać jąderka tuzów zagranicznego. Czy słusznie? To zależy od konkretnej pozycji. Postanowiłem więc sprawdzić, czy warto kupić belgijskiego reprezentanta, którego wyróżnikiem jest jedno z najdziwaczniejszych naczyń do piwa. Bo o szkle ciężko tutaj mówić.
Ostatnio komentowane