Nie trzeba być szczególnie oblatanym w zawirowaniach sklepowych alejek, aby dostrzec pewne rynkowe trendy i mody. Jeszcze kilka-kilkanaście lat temu skazani byliśmy na bezalkoholowe, brzeczkowe, miodowe, zbożowe, fatalne piwa od koncernów. Nikomu na myśl by nie przyszło, aby koncerniaka zerówkę stawiać w szranki z — piszę to z przekąsem — „pełnoprawnym piwem”. Piwa zero — koniecznie z niebieską etykietą — były takim obiadem dla tej dziwnej dwójki wegetarian, dziesięć lat temu na weselu. Kiedy mięsożercy mieli do wyboru pełny bufet i dzika o północy, niejedzący mięsa zostawali z roladkami ze szpinaku i serka oraz wodą z cytryną do przepchnięcia tego syfu. Zerówki były spychane do roli piwa „cokolwiek bezalko postawcie, bo i tak nikt nie ruszy”. Jak dobrze, że czasy te mamy już (nie)dawno za sobą.
Dlaczego mocno ograniczyłem alkohol, czuję się lepiej niż kiedykolwiek i Tobie też polecam spróbować?
Nigdy nie zapomnę sytuacji, kiedy wydawało mi się, że mam zawał. Prowadziłem pożyczonego Peugeota 206 CC. Byłem sam. Głęboki lockdown, wracałem z apteki. W okolicach mostka zaczęło mnie boleć tak, że myślałem, że stanę na awaryjnych na środku skrzyżowania, wytoczę się z auta, zwymiotuję, po czym zemdleję. To był moment przełomowy, bo o ile bóle żołądka — większe lub mniejsze — mi się zdarzały, o tyle wtedy doprowadziłem do realnego zagrożenia w ruchu. Wróciłem do domu, zapisałem się na odkładaną miesiącami gastroskopię. Z perspektywy czasu — po kilku latach — jedyne słowa, które przychodzą mi do głowy, aby opisać swoją głupotę, to te niecenzuralne.
Moje sprawdzone sposoby poprawy samopoczucia i jakości snu. Szczególnie w ciemnych miesiącach.
Nienawidzę „przedzimia”. Jak tylko startuje listopad, odliczam czas do Świąt albo pierwszych poważnych opadów śniegu. Listopad kojarzy mi się bardzo źle. W dodatku ciemno, smutno, a w Trójmieście pizga po ryju bardziej niż zazwyczaj. Po kilku latach dołowania się w ostatnich miesiącach roku uznałem, że muszę wziąć się w garść. Odpalić jakieś protokoły przetrwania, pokombinować z samopoczuciem i wyprostować złe myśli. Ogłaszam sukces. Tegoroczny listopad był nawet przyjemny, a grudzień to już w ogóle rewelka. Postanowiłem podzielić się z wami moimi radami, przemyśleniami, sposobami i malutką dawką coachingu.
Czy piwo bezalkoholowe to nadal prawdziwe piwo?
Tl;dr: tak. No dobrze. Na spokojnie, nim horda rozwścieczonych piwoszy rzuci się na mnie z tulipanami z butelek po Specjalu (piękna śmierć). Powiem wam tak: spór o to, czy piwo bezalkoholowe powinno zwać się w ogóle piwem, jest dla mnie… niezrozumiały. To spór quasi-światopoglądowy, zbliżony do spierania się o LGBT, aborcję/eutanazję, wegetarianizm/weganizm czy religię/wiarę. Oczywiście w mniejszej skali, jednak o podobnym podłożu. To wyłącznie kwestia tego, jak czujemy się z tym, że ktoś robi coś, co ma realny wpływ wyłącznie na tę osobę. Napinka o to, że Twoje piwo będzie jedyne legitne, bo zawiera alkohol, a piwo innych nie będzie prawdziwe, bo nie ryje wątroby. Od dawna szokuje mnie ta wściekłość ludzi, silna na tyle, że znajdują niezliczone ilości czasu na spieranie się o, owszem, rzeczy nierzadko ważne, które jednak ich nie dotyczą. Idee i koncepcje, które nie zmniejszają komfortu życia ich i ich bliskich. O pojęcia abstrakcyjne, które często namacalnie nie wpływają na czyjś byt na tej planecie, dopóki ten ktoś nie zacznie się o to pieklić.
Style i koncepcje piwne, których nie kupuję lub unikam
Nawet największy chlor, mając do wyboru repertuar trunków nie do przepicia, kilka z nich odrzuci. Raz na przykład, mocno zmęczony życiem/piciem samotny rolnik, poinformował nas pod sklepem w Mirachowie, że za chwilę spod kościoła ruszą auta weselne. Trzy nanosekundy namysłu i rowerowa ekipa przypuściła atak na konwój, dzięki czemu nasz wyjazdowy barek wzbogacił się o po pół litra na głowę. Co było przeginką, gdyż ekipa — aby nie wozić flaszek z Kaszub do Gdańska — poczęła te flaszki rozpracowywać w dniu powrotnym od około 6:00 rano. Na całe szczęście, jedną z flaszek dostał od nas — w podzięce za wskazanie źródełka — zmęczony życiem/piciem samotny rolnik. I wiecie co? Było po nim widać, że wolałby chlapnąć zimne piwko, utwardzić setką kolorowej, względnie Mocnego Fajranta. Flaszkę przyjął od nas niechętnie. Niech ta przypowieść będzie wspaniałym wstępem do stylów i koncepcji piwnych, których nie lubię, nie kupuję, pomijam, a czasami – unikam.
West Coast IPA, Mango Sour Wheat i Dry Stout z Browaru Żuławskiego [CHWYTAM TRZY]
Do nowych lub niezbyt znanych browarów podchodzę nie tyle z rezerwą, ile z pełną nieufnością. Skoro jednak w niedalekich Kolbudach otworzył się nowy przybytek, to niespróbowanie choćby części pozycji byłoby dla rodowitego gdańszczanina nietaktem. A jeszcze warzy tam mój znajomy, Marcin Semeniuk, znany wam być może z niegdysiejszego, reaktywowanego zresztą pod koniec zeszłego roku projektu Hopkins.
„Mocny hopburn, pali w gardło”. 4/5 na Untappd.
Wybacz, Nepomucen, ale to piwo jakoś tak się napatoczyło i przelało czarę — nomen omen — goryczy. No hard feelings. Gdzie leży granica między waleniem chmielu w opór i podbijaniem parametrów na pałę, a przyjemnością z picia?
Ostatnio komentowane