Wielokrotnie wspominałem i nadal z sentymentem przytaczam historię o pewnym „melanżu łażonym” po gdańskich pubach i przedprożach. Otóż jako dwudziestolatek opieprzający się przed majowymi egzaminami w klasie maturalnej w technikum, dostałem zwrot podatku z ZUS-u. Z taką kupą siana wybiłem w tango, co dobitnie obrazuje, jak niedrogo, nawet dla takiego licealisty, można było odkręcić zawory w centrum miasta. W tym celu nie trzeba było walić Harnasi pod monopolowym na Chlebnickiej. Do pubu Flisak ’76 wpadłem już nieco oszołomiony i postanowiłem szarpnąć się na coś nowego na piwnej pustyni północy. Na Ciechana Miodowego, którego przepiłem szotem o nazwie „Sperma w wannie”. Szot mi nie zasmakował, Ciechan — wręcz przeciwnie — wtopił jeszcze mocniej w ciemnoczerwone oparcie kanapy. Hardtechno czy inny schranz grzejący z głośnika zagłuszał rozmowy niczym remont na stoczni, toteż uznałem, że strzelę jeszcze jedno miodowe, alkohol zniweczy mi dykcję i po kłopocie z przekrzykiwaniem się. Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ ten dzień był symbolicznym dla mnie początkiem zainteresowania piwem rzemieślniczym. Zaczęło się od piwa z miodem właśnie.
Page 2 of 69
Masz problem z docenianiem dobrego piwa? Przygotowałem dla Ciebie kilka porad
Kursy sensoryczne są wspaniałe. Potrafią wiele nauczyć i będą prawdopodobnie najszybszym wejściem w świat dobrego piwa. O ile wiedza w pigułce, rozłożona na przykład na dwa dni, to potężny zastrzyk deskryptorów dla mózgu, o tyle zrozumienie i wychwytywanie setek rzeczy w piwie to proces ciągłej nauki. Możesz przerobić przyspieszony kurs botaniczny, podstaw programowania czy kurs online trenera maratończyków. Zapewne podświadomie czujesz jednak, że jest to niczym w porównaniu do osoby pracującej na stanowisku Java Developera przez kilka lat czy trenera biegaczy w kadrze olimpijskiej. Doświadczenie i wiedza przychodzą z wiekiem. W przypadku piwa przychodzą nie tylko z jego konsumpcją, ale całą otoczką i podejściem do tego, jak bardzo otwieramy się na nowe doświadczenia. Przygotowałem dla Ciebie kilka porad, które spowodują, że piwo zacznie dostarczać Ci jeszcze więcej bodźców pozaalkoholowych. Każda rada to mała cegiełka, każdy pomysł to dodatkowa wiedza. Będzie mi niezmiernie miło, kiedy popchniesz ten tekst dalej. O ile wniesie coś do Twojego życia :)
Kiedyś RIS za 50 złotych szokował. Obecnie powoduje wzruszenie ramionami. Recenzja Prairie Bomb! [PIWNA LEGENDA]
Kiedy w styczniu 2013 roku odpalałem bloga, piwa powyżej dychy za butelkę uznawałem za absolutny rarytasik i cenową barierę. Dość powiedzieć, że pierwsze polskie imperial stouty kosztowały właśnie w okolicach dyszki, a jeszcze 3-4 lata temu taki Oz z Birbanta (RIS BA) nie przekraczał 13 złotych. Czasy się zmieniły, wszystko podrożało i nikogo nie dziwi barrel ejdż w cenie basa Wyborowej, toteż dzisiejsze piwo wciąż przebudza węża w kieszeni, jednak ten wąż nie kąsa już tak mocno, a portfela nie trzeba otwierać łomem, stojąc w kolejce do baru.
Z którym polskim piwem przegrał legendarny Bible Belt? Weekendowy panel degustacyjny na szybko.
Przez ostatni rok nawrzucałem do skrzyni w piwnicy sporo ciekawych piwek. Wyłącznie mocarzy, których nie ruszałem ze względu na wysoki woltaż lub zawartość papryczek chilli. Picie dobrego piwa w samotności czy w parze z żoną, która za takimi piwami raczej nie przepada, to smutna rzecz. Toteż trzymam perełki na panele degustacyjne i dzielę się nimi z przyjaciółmi. Tym razem padło na męski wypad na działkę kumpla na Kaszubach. Każdy miał dokupić 3 piwa od siebie. Wszystkie nie weszły do panelu; postanowiłem opisać najciekawsze z nich.
Pewnie nie braliście na serio polskich chmieli. Do momentu, kiedy wyszły z nich gruszka, pomarańcza i kokos.
Latami mieliśmy tylko Marynkę i Lubelski. Gdy dobrze piwowarem zarzuciło na warzelni, to do kotła wpadła cichaczem Sybilla. Polskie chmiele były marginalizowane niczym pulchny brat przystojnego bruneta ze starszej klasy. Przy każdej okazji do podrywu na birgiku, naprzód wyskakiwał kwadratoszczęki „Chad” z ameryki, pachnący mango, papają, cytrusami i melonem. Jak to w hollywoodzkich produkcjach bywa, nieco skryty okularnik znalazł kogoś dla siebie. Może nie mógł przebierać w podniebieniach, jednak trafił na osoby, które go pokochały. Z polskim chmielem było trochę jak ze stojącą w cieniu, mało przebojową dziewczyną w za dużym swetrze i przybrudzonej spódnicy do kostek. Do czasu, gdy – trochę jak w filmie „Pamiętnik księżniczki” – przemienił się nie do poznania.
IPA koncernowe vs IPA regionalne vs IPA kraftowe. Czy różnice są kolosalne?
Akronim IPA widniejący na etykiecie to „magnes na piwosza”. India Pale Ale to styl-ikona piwnej rewolucji. Większość konsumentów już się z nim zetknęła, a jeśli jeszcze jakimś cudem nie przepuściła gorzkiego piwa przez gardło, to zapewne wie, o co z tymi ipkami chodzi. Koncerny także zwęszyły okazję, podpinając się pod piwną rewolucję. IPA w różnych wariantach warzy więc cała Polska. Czy jest więc sens dopłacać, aby zamiast trzech koncerniaków kupić krafcika w puszce? A może wystarczy poprzestać na średniej półce, zwanej często „regionalną”? Postaram się rozwiązać ten problem, degustując piwa z czterech „segmentów”.
Nepomucena leśne piwa w 6 odsłonach [WIELKI PRZEGLĄD]
Kiedy wspominam moje pierwsze spotkania z Baliosem z Browaru Roch, robi mi się niewymownie sentymentalnie. Pamiętacie jeszcze ten przybytek, warzący w Kotlinie Jeleniogórskiej? Swego czasu do dorwania w wielu miastach Polski, obecnie na kraftowym marginesie. Nawet będąc w Karpaczu i okolicach, nie spotkałem się z jego piwami. Płachty reklamowej Rocha nad kolorowymi jeziorkami w Rudawach Janowickich nie liczę. Będę w ten weekend w okolicy i moją misją jest dorwanie właśnie Baliosa – pierwszego szeroko dostępnego piwa z gałązkami świerku, w stylu Forest Bomb Black IPA. Taki napis widniejący na etykiecie, jeszcze kilka lat temu poruszał wyobraźnię. Tym bardziej że na rynku piw z dodatkiem świerku czy sosny za bardzo nie było. Albo go kochałeś, albo omijałeś łukiem jak psiego „przebiśniega” pod koniec marca na trawniku.
Ostatnio komentowane