Mam okropne zakwasy. Wróciłem na siłownię po pół roku przerwy i ledwo mogę się po tyłku podrapać. W dni treningowe alkoholu unikam, no ale Lech Shandy Dry Orange to nie alkohol, tylko oranżadka. Ostatnio nieco głoduję (ach, dieta), a gdy chcę sobie wypić piwko, to głoduję jeszcze bardziej. Z wątpliwą przyjemnością wyjąłem w ten gorący, parny wieczór, nowy twór Kompani Piwowarskiej. Mam nadzieję, że pójdzie w bica… chociaż mam wrażenie, że raczej w wątrobę…
Raczą nas tymi radlerami i innymi wynalazkami, oj raczą. Dzisiaj brat pił Edelmeister w wersji Radler (Van Pur), na półce znajdziemy także Łomża (językowi puryści niech zamkną oczy) Lemonowe i kilkanaście innych pozycji – nie tylko z Polski. Lech Shandy to jeden z tych wynalazków, po których do dzisiaj mam traumę. Pamiętam nawet okoliczności naszego pierwszego i zarazem ostatniego spotkania.
Spotkanie pierwszego stopnia przeżyłem już także z Lechem Shandy Dry Orange. Wraz z kompanem otworzyliśmy je po wyjściu z hipermarketu – tak bardzo nas ciekawiło, ile chemicznych posmaków można upchnąć jeszcze w puszce. Zadawaliśmy sobie pytanie: będzie gorzej niż z Shandy? W wersji „na ciepło” nie wypiliśmy nawet pół puszki – piwo poszło do stojącego w pobliżu śmietnika. „No, no, no… prawie im wyszło” – mruknął mój kompan. „Sam słodzik, wyczuję go na kilometr” – odpowiedziałem.
Otwieram więc puszkę z nowym Shandy dzisiaj. Na zimno. Będzie lepiej?
Pierwszy łyk… Przepraszam, muszę zrobić przerwę. Nie wierzę w to, że 440ml takiego gówna może kosztować 3,59zł! Tak, piszę to z pełną świadomością. Obrzydliwe!
Jak smakuje Lech Shandy Dry Orange? Jak woda gazowana z kilogramem słodzika i bliżej niezidentyfikowanym aromatem, który ponoć jest pomarańczowy. Jedyną dobrą stroną tego „piwa” jest fakt, że po przełknięciu smak znika z podniebienia w okamgnieniu. Mam nadzieję, że Dry Orange równie szybko zniknie z półek sklepowych. Czekam na wysyp gimbazjalistek z puszką słodzikowej, aromatyzowanej wody gazowanej. Innym radzę trzymać się z daleka! Oddałbym puszkę tego czegoś za czteropak Lecha. W puszce. Ciepłego!
15 maj 2013 at 14:24
i jak, w co poszło? :)
15 maj 2013 at 18:35
W zlew
23 maj 2013 at 08:25
W zeszłym roku zrobiłem test kilku takich radlerów. To nie moja bajka. Nie jestem w stanie zrozumieć jak mozna takie cos pić. Tego nie próbowałem-i o ile nie będe gdzieś gdzie będzie-żebym spróbował-sam nie zakupię. Jeśli już mam się pomęczyć-kupuje w Kauflandzie piwo 0%alkoholu za 1,2zł -piwno ryżowy smak -ale naprawdę znośne.
23 maj 2013 at 09:57
O, a tego nie znam. Co to za piwko? :)