W ostatnim odcinku najlepszego piwnego podcastu w Polsce zdradziłem, że na Facebooku odkopałem zapomniany piwny album. Dokładnie zresztą tak się nazywa – „Piwny Album”. Porzucony w zakamarkach Facebooka, ustawiony na widoczność tylko dla mnie. Przebrnąłem przez kilkadziesiąt zdjęć i rozrzewnieniem wspominałem te łakocie. To były piękne czasy. Uwaga, wszystko wspominam przez pryzmat czasu!
Cornelius Ale Ale
Czytane oczywiście „ale ale”, nie „ejl ejl”. W 2011 roku nie wpadł bym na to, aby w ten sposób czytać nazwę piwa. Ale Ale przyciągało wzrok etykietką kojarzącą się ze znakiem londyńskiego metro. Obok na półce stało przeważnie Cornelius Greener Bio-Up.
Ale Ale było moim pierwszym zetknięciem z „ejlami”. Po pierwszym łyku goryczka zawróciła mi w głowie na tyle, że przez tydzień chodziłem po osiedlu ze Świadkami Jehowy i opowiadałem o piwie robionym z chmielu. Czyli tyle samo prawdy, co w ich mądrościach.
Pamiętacie Honig Weizen, czyli pszenicę z miodem? Kiedyś dostałem to cudo „dnia następnego” i po łyku chciało wrócić z powrotem do butelki.
To piwo pojawiło się na rynku zdecydowanie za szybko. Wyprzedzało erę kraftu, która dopiero raczkowała, a kaganek niosły pierwsze piwa Pinty.
Gniewosz Ciemne
Jasne trochę śmierdziało, koźlak był mało koźlakowy. Piłem we wszystkich wariacjach. Jako Noteckie, Proletaryat, Czarnkowskie, Walońskie czy Odrzut z Eksportu. Wszyscy wiemy, że to to samo.
Butelkę otwierałem o słupek płotu na osiedlu i szedłem z nią do parku. Piwa w bączkach przyciągały wzrok i nareszcie nie był to Amber Red. W pobliskim Realu, przy wejściu w alejkę piwną, stało tyle krat tego badziewia, że ręce same sięgały.
Ubolewałem tylko nad kaucją za butelkę i tym, że etykiety zawsze lepiły dłonie.
Obserwacja: nie lubiłem piw ciemnych, za którymi teraz murem, #jasnezeciemne i Święto Porteru Bałtyckiego. W notatkach wyczytałem: „Nie lubię ciemnych, gorzkich piw. Tak samo nie znoszę stoutów…„.
Amber Pszeniczniak
Kiedy kończyłem technikum i nie miałem jeszcze stałej pracy, postanowiłem sobie jedną rzecz. Po pierwszej prawdziwej wypłacie kupić tyle Pszeniczniaków, ile tylko zapragnę i opić się nimi do porzygu. Stanęło na 4, bo gazowane i na którejś wypłacie z kolei, bo o planie zapomniałem.
Cztery pszenice dobiłem koźlakiem.
A to wszystko na plaży skąpanej w promieniach zachodzącego wiosną słońca. Mam ten obraz przed oczami…
Żywiec Bock
Ale nie ten podrabianiec. Ten stary pyszny Żywiec Bock. Dałem mu 9,5/10 i prawie odleciałem po pierwszym łyku. To było coś innego.
Niby ciemne, a trochę jak jasne. Nie kumałem o co chodzi, ale smakowało mi nieziemsko. Później Bocka wycofali, później wrócił i śmierdział zupą warzywną na spółę z Marcowym. Obecnie nie ma go w ofercie.
PINTA Viva La Wita!
„A w Vivice, a w Vivce! Jak zwykle — zajebiście„.
Zwróćcie uwagę na kunsztowne tło i dodatki na zdjęciu. Niejedna blogerka kulinarna wyje teraz z zazdrości.
Mógłbym oczywiście wymienić ryjący gardziel Atak Chmielu. Świetny był też Rowing Jack podjeżdżający siarką. Jednak przez lata moje TOP1 okupował imperial witbier z — ówcześnie — Browaru na Jurze. Uważałem je za wymysł geniuszu, absolutne mistrzostwo i nie pozwalałem wspiąć się na podium innym piwom. Nie pamiętam już, co je zrzuciło. Być może Pacific?
Dawno go nie piłem. Stary dobry kumpel…
Okocim Palone
Na spółę z Dog in The Fog, choć możliwe, że mylę okresy. Dog pachniał miodem i był pyszny, ale to Palone powodowało, że w żołądku trochę wirowało. Zakochałem się w tym piwie.
Pracowałem wtedy na weekendy jako merchandiser (wykładacz towaru) w sklepie. Palone kosztowało ponad 4 złote, ale już wtedy zacząłem kumać, że płacę za jakość. Za coś innego, lepszego, dostojniejszego. Na śniadania jadłem kanapki z pasztetem Profi i pomidorem. Po pracy pozwalałem sobie jedno.
To nie jest tak, że od Palonego wszedłem w świat kraftu. Bo jeśli dobrze pamiętam, był to rok 2009 albo 2010, więc kraft siedział w fermentorach w piwnicy. Smak został jednak w pamięci i jestem przekonany, że to piwo odrobinkę mnie ukształtowało.
#PaloneWróć!
Macie swoje „przedkraftowe” piwa?
Nawet jeśli w świat kraftu wchodziliście 2 lata temu, musieliście od czegoś zaczynać. Być może od Miłosławów, Valkirii czy innych Żywych. Być może pamiętacie też piwa, których ja pić nie mogłem, bo jeszcze sikałem na siedząco i bawiłem się z muchami w chowanego.
Spróbujcie dorwać takie „przedkraftowe” piwa i zajrzyjcie na najbliższe Lekko Pod Wpływem. Już w czwartek (23.11.2017) odpalimy kilkanaście piw, którymi wraz z Bartkiem Nowakiem jaraliśmy się wchodząc w krafty!
To będzie sentymentalna podróż, dlatego nie może Was zabraknąć! Link pojawi się na moim fanpage’u przed 20:00. Róbcie zapasy!
PS Kliknijcie tutaj, aby dodać przypomnienie do kalendarza. Jednym klikiem :)
PSS Czekam w komentarzach na Wasze „perelki”!
17 lis 2017 at 09:08
Warnijskie, Orkiszowe, Orkiszowe z Miodem z Kormorana.
Dawne, Starodawne, Żytnie z Konstancina.
Zawiercie Bursztynowe, Czekoladowe, etc.
Koźlak i Żywe z Ambera.
Pierwsze Corneliusy…
Pierwsze piwa z Manufatury Piwnej…
Trochę tego było :)
17 lis 2017 at 12:20
Mój start z polskim 'craftem’ był podobny, konstancin, jabłonowo, czarnków i inne wynalazki typu belfasty,żywe czy palone. Pamiętam że zaczynałem jednak z zagranicznymi piwami. Jakieś 15 lat temu to nie było za bardzo z czego wybierać, ale za to już wtedy miałem dostęp do pierwszych sklepów specjalistycznych z piwem z całego świata. I pamiętam że kilka razy byłem wstanie zainwestować nawet 30 zł za butelkę piwa i patrzyli na mnie jak na wariata, ale degustacje były piękne.
17 lis 2017 at 12:26
Żywiec/Okocim/Grand Imperal Porter, Koźlak Amber, piwa z Grybowa, Okocim Palone.
17 lis 2017 at 13:40
Moje wejście w kraftowy świat miało miejsce co prawda niecałe 2 lata temu, ale wszedłem z grubej rury. Nie miałem fazy picia „półkraftów”. Najpierw zajarałem się ofertą piw zagranicznych w gdańskim Leclercu i przez jakiś czas wydawałem oszczędności na jakieś japońskie, meksykańskie czy ormiańskie lagery. Pewnego dnia usłyszałem o świetnym sklepie z piwami, więc poszedłem, licząc na dorwanie jakiegoś cudeńka z drugiego końca świata. Tyle, że zagranicznych było tam jak na lekarstwo i strasznie drogie (potem okazało się, że to były zagraniczne krafty). Po drugiej stronie sklepu były polskie piwa, popatrzyłem na etykiety i zajarałem się wyglądem. Kupiłem King of Hop z AleBrowaru i Americano z Brodacza. Uważałem to wtedy za szczyt goryczy, ale i tak mnie wciągnęło w piwny świat, choć jeszcze długo, po ówcześniejszym doinformowaniu się czym jest IBU, twardo szukałem informacji o tej liczbie na etykiecie, nie pozwalając by przekroczyła 40.
20 lis 2017 at 09:09
Wiele lat temu Guinness, żeby się dowiedzieć że istnieją inne piwa niż jasne pełne (dzięki czemu wiem że istniało Palone z Okocimia), parę lat później pszenica z Schofferhofera, ale to nie wystarczyło żeby zainteresować się kraftem.
Rewolucją było spróbowanie Hobgoblina i to dopiero spowodowało że zacząłem szukać innych smaków i załapałem się na polskie krafty w okolicach pojawienia się Alebrowaru.
A dla tych co zapomnieli jak wysokie IBU wypalało kubki smakowe – pierwszy Guinness był dobry ale lekko zbyt gorzki ;) Więc uważajcie przy uświadamianiu znajomych, żeby przy pierwszej ipie (MUSISZ TEGO SPRÓBOWAĆ!!!) nie uciekli z krzykiem.
20 lis 2017 at 16:51
Piwo Noteckie z Czarnkowa. Sprzedawane pod marką Studenckie w Green Pubie w Poznaniu. Nie byłem jeszcze wtedy pełnoletni, a zatem 15 i więcej lat temu.
Pyszne, niepasteryzowane (bywało, że keg się psuł na zaplecze (też szło pić)). Było tanie, coś w okolicach 3 PLN za 0,5 L.
Później zachwyty importami z Belgii.
Gdzieś jeszcze po drodze świetnie wspominam Fratera Pszenicznego (Wiki podaje, że to 2007 rok).
Bardzo popularna w tych czasach była też Czarna Fortuna. Ja jakoś specjalnie nie przepadałem, ale fanów miała mnóstwo.
24 lis 2017 at 10:40
Tak koło 2003 zobaczyłem w sklepiku specjalistycznym na ul. Koszykowej w Warszawie (Jola) – NIEPASTERYZOWANE Śląskie z Lwówka Śl (od Baura) i Gambrynus (także niepasteryzowany) z Ciechanowa i posmakowało (przypomniało smak piwa z przełomu lat 80/90 ubiegłego wieku). Przez kolejne kilka lat mój zachwyt wzbudzało Noteckie, Niefiltrowane z Gościszewa czy Ciechan Wyborny. Również w tym okresie kilkanaście alt temu z zagranicznych zacząłem pić ciemne piwa w postaci Murphy Stout i Leffe Bruin.
Na początku lat 90-tych znokałtowało mnie czeskie piwo pite podczas moich pobytów w Czechach (Staropramen, Budweiser, Pilsner Urquell, Branik, Krusovice czy Velkopopovicky Kozel – przed przejęciem większości tych browarów przez zachodnie koncerny)
31 paź 2018 at 07:41
Żywe!
31 paź 2018 at 21:37
Dla mnie po zachwytach czeskimi piwami czy też niemieckimi pilsami (jak zwłaszcza Jever czy Veltins) pozytywnym szokiem były piwa z Browaru Belgia – pszeniczne, Fratery oraz licencyjny Palm. Też pamiętam pierwsze Ciechany, w Warszawie sprzedawane w Aurorze czy koło stadionu Polonii. Z kilkudniowej wizyty w Krynicy Morskiej pamiętam też piwa z Kormorana – mam do dziś podstawkę z hasłem „dobre piwo, świeże piwo”. Z Biełkówka porter i koźlak, z warzonej w Polsce masówki Dog in The For (pierwsza receptura), Palone i Faxe Original (półciemne) przed zmianą parametrów i składu. Natomiast z lat 90. to najbardziej utkwiło mi, poza rzeźnikiem – Jabłonowem 23, piwo Żagiel z Elbląga (najtańsze na Mazurach w owym czasie, mocno drożdżowe, co wtedy przeszkadzało). Poza niemieckimi i czeskimi czy słowackim,i lagerami cieszyłem się też, kiedy mogłem kupić Stella Artois – na Słowacji ponad dekadę temu dorwałem też wersję warzoną na licencji.
Reasumując – najbardziej urzekał mnie Palm z Kielc, ciężkawy, ale inny i smakowity.
20 lip 2019 at 12:21
Pamiętam, że moimi piwami, już nie eurolagerami, a jeszcze nie kraftami były Smoki z browaru Fortuna. Potem, prawdę mówiąc, nie pamiętam od czego zaczęły się pełnoprawne krafty. Na pewno nie Rowing Jack i Atak Chmielu, bo do IPA przekonał mnie dopiero kolega ze studiów, mądrze prezentując najpierw Red IPA.