Do pewnego momentu, whisky kojarzyła mi się wyłącznie ze zgonowaniem na wersalce w domku na Kaszubach. Golden Loch za niecałe trzy dychy, zalany Colą z Biedry, mącił w głowie niemiłosiernie, siejąc jednocześnie terror w wątrobie. W okolicach pierwszej „prawdziwej” pracy zdałem sobie sprawę, że na Loszce całe życie nie pojadę. Wyskakiwałem więc w rejony, a to Old Smugglera, a to Dark Whisky, a jak polali, to i Jacka się zdarzyło wypić.
No pewnie, że z Colą.
Tekst ten otwiera na blogu kategorię „inne alkohole”. Nie porzucam piwa, ale wpuszczam na Piwolucję nieco świeżego powietrza. Whisky, brandy, koniak, tequila, rzemieślnicza wódka. Mam sporo pomysłów!
Przy okazji opowiadania kraftowych anegdot przytaczam tę, jak nieświadomy rodzącej się piwnej rewolucji natknąłem się na Ale Ale i inne wymysły z Sulimaru. Wyprzedziły one mój zachwyt, gdy rok później piłem nowinki od AleBrowaru czy Pinty. Gdybym trafił na Ale Ale w dogodniejszym terminie, być może bym je docenił, a tak tylko skrzywiłem mordę i ledwo dopiłem.
Z dobrą whisky było podobnie
Wizytując w Teatrze Muzycznym w Gdyni w 2015 roku, natknąłem się na stoisko, przy którym częstowali maltami z wyższej półki. Chlapnąłem kilka próbek, pociamkałem, wzruszyłem ramionami i skwitowałem, że jak ktoś chce dopłacać 200 złotych za coś podobnego do blendu, to nie ma chyba co robić z hajsem. Koleżanka obok dała radę wziąć tylko łyka, ale ona to chyba trafiła na Laphroaiga, więc uczcijmy to chwilą zadumy, bo mogła nie wyjść z tego bez szwanku.
Za sobą mam na szczęście okres, kiedy obśmiewałem produkty premium. Poza piwem oczywiście. Było dla mnie ucieleśnieniem sensorycznych wyżyn, napojem prezentującym niezwykłą paletę barw, aromatów i smaków. Single malty? Proszę Was!
Wszystkie whisky pachną tak samo, niektóre tylko mocniej dają wódą.
Nie. Tutaj nie będzie przerywnika pod tytułem: „a wtedy wypiłem szklankę kosmicznego malta, po czym wyjąłem wszystkie oszczędności z konta i stwierdziłem, że mieszkanie na dworcu nie będzie najgorsze, o ile obok będzie butelka Glenliveta”. Miłość do piwa również nie wylała się nagle z pękniętego szkła, po powrocie z imprezy. Dojrzewałem do tego, podchodziłem etapami. Zaczynałem od Ciechana Miodowego.
Skąd więc zainteresowanie porządną rudą?
Podpowiedzi można szukać w tekście Artura Karpińskiego: „Trzy remedia dla zblazowanych birgiczków”. Można też zajrzeć do moich noworocznych postanowień. Jak się komuś nie chce, to odpowiadam. W pewnym momencie poczułem, że remedium na kraftowe wypalenie będzie szukanie podniet w czym innym. Trafiło na ciekawe alkohole, w tym na single malty. Zahaczam czasami o kawę, o tym jednak kiedy indziej.
Ardbeg An Oa oczami miłośnika piwa
Zacznijmy może od tego, że whisky dzielimy nie tylko na kraje pochodzenia, ale także na regiony. Mamy więc szkockie whisky z Lowlands, Highlands, Speyside czy Islay. Do tego wyspy, takie jak Jura, Arran, Lewis czy Skye. Whisky z każdego regionu charakteryzuje się czymś wyjątkowym. Trochę jak z west coast, east coast i midwest IPA.
Skupimy się na Wyspie Islay, na której znajduje się nie tylko destylarnia Ardbeg, ale również — między innymi — Laphroaig, Lagavulin, Bunnahabhain, Bowmore czy Bruichladdich. Piwnym akcentem na Islay jest mikrobrowar Islay Ales. A to wszystko na areale o powierzchni Trójmiasta z przyległymi „sypialniami”. Gęsto jak w klubowej palarni.
Nieprzesadne będzie zatem stwierdzenie, że tak jak po trójmiejskich browarach restauracyjnych, tak poskakać można na wyspie po destylarniach.
Whisky z wysp pokroju Jury czy Mull Island wyróżnia użycie słodu wędzonego torfem. Wyspowe malty są torfowe, z akcentami wodorostów, jodyny, czasami morskiej wody. Jednak to z Islay kojarzą się najbardziej torfowo-agresywne egzemplarze, na których zapach większość osób cofa nos od szkła.
Już wiecie, o czym mowa, prawda? Spalone kable, płonąca izolacja elektryczna, płonący kineskop, kopcone sprzęgło, świeżo wylany asfalt, jodyna, apteka, gabinet dentystyczny, bandaże. „Love it or hate it, but at least try it once” – tak mawiał były dyrektor Laphroaig. Te zapachy nie każdemu podejdą. Garstka osób je uwielbia, ja również.
Tym bardziej ucieszyłem się z prezentu, który otrzymałem, odchodząc z poprzedniej firmy. O Ardbegu TEN mówiłem, że kupie go sobie na specjalną okazję. Koledzy i koleżanki z pracy mnie ubiegli. Okazja była wyjątkowa, dostałem wersję za około 250 złotych. W życiu bym sam sobie nie kupił :)
Przejdźmy zatem do powolnego sączenia Ardbega na zbiorniku wody Stary Sobieski. Widok z Szubienicznej Góry na gdański Wrzeszcz jest stąd całkiem przyjemny. Warto nadmienić, że odremontowany zbiornik można zwiedzać.
Wersja An Oa różni się od klasycznego Ardbega. To edycja zestawiana z destylatów mieszanych razem w kadzi, pochodzących z różnych beczek, między innymi po sherry Pedro Ximenez, bourbonie oraz z beczek świeżych.
Aromat jest tak przyjemny, że po kilku wdechach zadałem sobie pytanie: kiedy ostatnio tak bardzo podobał mi się zapach w piwie? Intensywny, bardzo lotny. Z niededykowanego szkła, z którego popularny bourbon wali bimbrem, nie czuć żadnych nut wódczanych.
Przed degustacją An Oa nie przypuszczałem, że ten alkohol może być tak wielowymiarowy i skomplikowany. Trudno złapać się czegokolwiek, kiedy ze szkła bucha tak wiele aromatów. Algi morskie, morska woda, wędzonka w typie rozgrzanego asfaltu. Palone kable — jednowymiarowe jak w większości whisky stoutów — tutaj właściwie się nie pojawiają. Czuć za to dym z zagaszonego ogniska połączony z gorącym asfaltem i nutką szpitalną.
Jednak to, co najciekawsze, kryje się o wiele głębiej. Po przedarciu się przez wierzchnią warstwę można doszukać się starej szafy, czy raczej stodoły. Kiedy szkło się osuszy i odstoi, ten zapach jest przepotężny i jednoznaczny (opinia 4 osób). Kojarzy się z dzieciństwem na wsi, jest taki… melancholijny. Stodoła, mokre drewno, stara szafa, dawne budownictwo — skojarzeń tyle, ilu degustujących.
Dalej. No bo jest „dalej”, choć nawet dla mnie to zaskakujące.
Wanilia. W połączeniu z tym wszystkim może zdawać się nieoczywista. Wyłapać ją można, odsuwając nos od szkła. Owoce? Muśnięcie cytryny i daktyla, który najpewniej odpowiada za nutę sherry w całym tym kompleksie zapachowym. Co ciekawe, przy silnym wietrze wywiewającym aromaty ze szkła, ostaje się w nim właśnie intensywna nuta cytrusowa.
Wąchaj na świeżo w domu, dostajesz dym z ogniska, wodę morską i kapkę sherry. Wąchaj na wietrze, a z metra poczujesz cytrusy. Odstaw puste szkło na pół godziny i wchodzisz do starej stodoły.
A to dopiero aromat…
Wersja An Oa jest słodka, jednocześnie delikatnie słonawa i nieco oleista. Smak wypełnia całe usta i wdziera się do nosa. Czuć pieprz, cytrynę i kwiaty. Wędzonka wyraźna, ale nie przysłania innych składowych. Wprowadza nuty kojarzące się z tlącym się drewnem dogasającym na ognisku na plaży.
Chciałbym to doświadczenie opisać jednym zdaniem, ale uwierzcie mi, tutaj jest tego za dużo. Poziom skomplikowania tego malta jest dla mnie chyba nieco za wysoki, bo z tak wielowymiarowymi whisky nie miałem przedtem do czynienia. Coś jak przeskok z Tatry na dobre IPA. Co przełknięcie, to przebicie się konkretnego aromatu przed inne.
Każdy łyk powoduje, że usta, policzki i język przyjemnie mrowią przez kilkadziesiąt sekund. W posmaku pozostaje już tylko torfowa wędzonka i garść daktyli.
Wow. To było coś…
Obiecuję już nigdy więcej nie mówić, że whisky jest sensoryczną nudą dla ludzi, którzy mają za dużo kasy. Ardbeg An Oa to dla mnie krok w kierunku własnego barku z single maltami. Zdaję sobie sprawę, że jeszcze wiele na mnie czeka. Zdaję sobie sprawę, że An Oa nie jest wersją przyjętą w środowisku miłośników whisky zbyt dobrze. Wali mnie to. Świetnie się przy niej bawiłem. Ten malt przeprowadził mnie przez aromatyczny rollercoaster.
A jak to po kolejkach górskich bywa, albo zmieniasz pieluchę i mówisz, że nigdy więcej, albo skaczesz z bananem na mordzie i wrzeszczysz, że chcesz jeszcze raz.
No więc ja chcę jeszcze raz. Fantastyczne doświadczenie.
PS > Na blogu Whisky by Night możecie przeczytać więcej o samej destylarni.
27 lut 2019 at 20:36
1) morskie powietrze nie ma żadnego wpływu na leżakowanie whisky
2) An Oa nie jest żadną specjalną wersją A10 – to NAS, whisky bez określenia wieku, częściowo leżakowana w świeżych (najtańszych) beczkach
3) region nie ma żadnego wpływu na smak whisky
Ogólnie wpis na poziomie kogoś kto napił się Ataku Chmielu i dziwi się że piwo może tak smakować.
27 lut 2019 at 20:50
Atak Chmielu jest bardzo klasycznie dobrym kraftowym piwesiem, nie wydaje mi się TSS żeby to porównane było na miejscu. Też uważam że NAS ma dość specyficzny smaczny smak, i nie wydaje mi się że to whiskey z najtańszych beczek. A piłem już to kilkanaście razy z colką.
27 lut 2019 at 22:46
Już wiem jak czują się osoby, które wchodzą w świat piwa (a go nie znają) i nagle przychodzi taki ktoś, kto mówi: „jarasz się gównem, chuja się znasz, przestań pierdolić”. Just love it. Po prostu idź stąd być megalomanem/ką w swoich kręgach, proszę, bo takich ludzi nie trawię.
PS > Atak Chmielu robi robotę.
28 lut 2019 at 10:43
Po pierwsze nie jesteś jakimś anonimem, który odkrywa świat whisky i się nim jara. Takich ludzi owszem, należy wspierać w odkrywaniu ich pasji. Ty jednak prowadzisz w miarę popularny blog, więc o ile masz prawo do opinii że An Oa powalił cię na kolana, to jednak powinieneś zwracać uwagę na FAKTY, o których piszesz.
Wyedytowałeś sobie fragment o wodzie morskiej, który brzmiał „Tym, co wyróżnia whisky z małych wysepek pokroju Jury czy Mull Island, jest wpływ morskiego powietrza na gotowy destylat.” co jest zagraniem naprawdę żenującym, a co spowodowało komentarz JJ poniżej.
Co do regionów – owszem, wiele destylarni ze Speyside, Lowlands czy Islay produkuje malty „w stylu regionalnym” ale równie wiele robi to na własny sposób, a w dzisiejszych czasach większość gorzelni wypuszcza eksperymenty biegunowo odległe od swoich tradycyjnych. Na Islay wymieniona przez autora Bunnahabhain tradycyjnie robiła malty ze słodu nietorfowego – to naprawdę nie jest zaawansowana wiedza o whisky, można to sprawdzić w 10 minut. Dotyczy to również wymienionej Jury, albo Tobermory z Isle of Mull. W dzisiejszych czasach z reguły jęczmień nie pochodzi nawet z regionów produkujących whisky (najczęściej nawet nie ze Szkocji, tylko np. z Polski czy Ukrainy) jest on co najwyżej w nich słodowany (nie zawsze). Jaki więc jest wpływ samego regionu?
28 lut 2019 at 11:02
Ale ja się Ciebie czepiałem, nie Łukasza.
Bo mnie wkurzyło właśnie to zdanie o braku wpływu morskiej bryzy na smak. A co do regionalnych różnic, to Twoja obrona jest mało przkonywujaca. Bo jak w Burgundii ktoś zrobi wino ze szczepu np Sangiowese, to co? Unieważniony cały system apelacji? Torf ma wpływ na smak. Klimat ma wpływ na torf. Klimat ( = region) ma wpływ na smak. CBDU
28 lut 2019 at 14:54
Czyli brak wpływu bliskości morza na końcowy produkt to FAKT? To ja poproszę w takim razie jakieś sensowne naukowe opracowanie, bo to co napisałeś, to domysł, nie fakt. Wyedytowałem, bo ktoś mi to wypunktował na FB, uznałem więc, że kwestia jest dyskusyjna. Myślę, że taka pozostanie, o ile nie ma wiarygodnych źródeł :)
28 lut 2019 at 16:46
Łukasz! Napisałem wyraźnie, że torf nasiąka morską wodą, co powoduje że w smaku wyczuwa się aromaty kojarzące się z morzem. Dotyczy to wszystkich wyspiarskich maltow. Patrz wpis poniżej. P prześledź posty tss i moje lekko złośliwe odpowiedzi. Najpierw jeden powołuje się na mnie, chociaż go objeżdżam, potem Ty pytasz, czy jest czarne, kiedy ją piszę, że białe. Chyba nadmiar pączków powoduje pewną cb ociężałość ?
28 lut 2019 at 21:50
A czemu to wy nie podacie źródeł potwierdzających wpływ bliskości morza na smak whisky? W końcu to autor wpisu powinien takimi dysponować, skoro autorytatywnie to stwierdził (przed edycją zresztą z rażącym błędem). Dlaczego w większości whisky z Arran, Jura, w Scapie lub w Hazelburnie (Campbeltown leży w końcu nad morzem) nie ma śladu morza lub torfu? A wiecie że używany na Islay torf wcale z Islay pochodzić nie musi?
JJ – Porównując wino do whisky lecisz ostrą abstrakcją, ale napiszę jeszcze raz – wino z apelacją powiedzmy DOC z Toskanii musi, między innymi, pochodzić z winogron uprawianych lokalnie – tam terroir ma znaczny wpływ na finalny trunek. W wypadku whisky lokalna (szkocka) musi być jedynie destylacja i pierwsze trzy lata leżakowania – wszystkie składniki biorące udział w procesie produkcji (w tym torf) mogą pochodzić z dowolnego miejsca na Ziemi. I bardzo często pochodzą. Duży wpływ ma np. kształt alembików w konkretnej destylarni, ale co to ma do regionu?
20 mar 2019 at 16:36
tss
Regulacje prawne dotyczące szkockiej wymagają, by cały proces maturacji odbywał się w Szkocji. Jeżeli wywieziesz beczkę nawet na sekundę za granicę, to według prawa nie możesz już zabutelkować jej zawartości jako SCOTCH whisky. A stwierdzenie że region i morskie nie ma wpływu na whisky, to kolejna bzdura jaką tu „zabłysnąłeś”. Dokształć się w temacie, a później zgrywaj cwaniaka, bo masz wyraźne braki jeżeli chodzi o poziom wiedzy. Pewność wyrażania swoich przekonać nie czyni ich wcale słusznymi.
28 lut 2019 at 08:55
Ma nie być hejtu itd, ale jak się czyta takie popisy pseudoznawcy, to palce swiezbia. Gdzie masz napisane, że morskie powietrze wpływa na leżak?
Łukasz słusznie zaznacza morski posmak. Bierze się on stąd, że na Islay torf nasiąka aerozolem wody morskiej, który się unosi, szczególnie w czasie sztormu. Punktu trzeciego nie chce się nawet komentować. Piszesz herezje – czasu Ci nie szkoda?!
1 mar 2019 at 14:50
To znowu JJ! Niżej już nie było miejsca, więc odpisuję na Twój ostatni post. Twój zapał polemiczny budzi mój szacunek. Niestety argumentowanie już nie. Właściwie to chciałbym zrozumieć, co tak naprawdę chcesz udowodnić. Jeżeli tezy z pierwszego wpisu, to nie podałeś jeszcze żadnego argumentu na ich obronę. Co do punktu 1 – wpływ jest i nie chce mi się szukać źródeł. Wystarczy poszukać flaszki whisky Islay i spróbować. Jako kontrprzykłady podajesz trunki z destylarni nie używających (lu w niewielkim procencie) słodu peated. No to nie mam pojęcia, czego to dowodzi.
Bardziej mnie rajcuje wymiana poglądów na temat regionalizmów w produkcji. Nie tylko whisky, choć o tym mowa. Przy whisky na smak wpływ mają:
torf, woda, surowiec zbożowy, konstrukcja alembika i beczka. To tak najogólniej. Przynajmniej 2 pierwsze czynniki są ściśle związane z regionem w którym mieści się destylarnia. Przynajmniej torf jest związany z klimatem lokalnym. sądzę, choć nie jestem znawcą, że sposób destylacji też jest regionalizmem. OK – masz rację, że można na Islay przywieźć jęczmień z Ukrainy, torf z Syberii, aparaturę z Czarnej Białostockiej a wodę z Hańczy. Tylko po co? Regionalny smak jest wartością! Jeżeli destylarnia podkreśla, że korzysta z tego samego ujęcia wody od XV wieku, to po coś to podkreśla. To dotyczy również innych produktów spożywczych. akurat się tym trochę interesuję. Co do wina – system apelacji kodyfikuje surowce i sposób produkcji, czyli utrwala prawnie regionalizmy. Swoim prowokacyjnym wpisem chciałem wywołać dyskusję, a nie porównywać whisky do wina. Klimat, gleba itd mają większy wpływ na uprawę winorośli niż na torf. Ale Gamay nad Garonną też wyrośnie. Tylko nie wolno z niego Bordeaux zrobić. Whisky takim regulacjom nie podlega i dlatego można kombinować. Ale TRADYCYJNE I TYPOWE DLA REGIONU trunki mają charakterystykę smakową z wpływami tego regionu związaną. CBDU
28 lut 2019 at 10:05
Pamiętam kiedy pierwszy raz spróbowałem Ardbega 10. Myślałem że umrę z rozpaczy tak mi to nie smakowało. ogólnie koncept picia whisky bez rozcieńczalnika był mi obcy. No bo jak to tak? Przecież to ma sponiewierać w jak najbardziej przyswajalny sposób. Musiało minąć parę lat żebym mógł docenić whisky.
Krok w kierunku barku już wykonałem. GlenDronach 12 (sherry oloroso/pedro ximenez)
Penderyn Madeira (walijski single malt – kupiony czysto z ciekawości, trochę się bałem wydać 200 w ciemno ale warto 46% – polecam kostkę lodu), Glenfarclas 8 – klasyka w dobrej cenie (ca 140) i na koniec Lagavulin 16. Muszę powiedzieć że mam bardzo podobne doznania z nim jak wyżej opisane. Najciekawiej było kiedy delikatnie schłodziłem tego single malta do ok 15 stopni i dałem mu się ogrzewać w szkle. Woda morska, wodorosty plus torf i wszystko podszyte odrobiną toffi. Laga 16 jest świetna i dość tania polecam :)
28 lut 2019 at 12:30
Dzięki za ten wpis, świetnie się go czytało!