Żywe zadebiutowało na rynku pod koniec 2004 roku — początkowo wyłącznie w Trójmieście, po chwili również w stolicy. O piwnej rewolucji nikt wtedy nawet nie myślał; nie była nawet w planach. Browar Amber z Bielkówka pod Gdańskiem był oczywiście kojarzony na Pomorzu, choć pochwalić się mógł raczej wąskim portfolio. Poza północą kraju spotykany rzadko. Jego poczynania śledziła jedynie grupka piwnych pasjonatów. W momencie premiery Żywego, Browar Amber działał na rynku od dokładnie 10 lat. W maju tego samego roku Polska przystąpiła do Unii Europejskiej. Możecie więc wyobrazić sobie, o jak odległych czasach piszę. Miałem wtedy 13 lat.

W tamtych czasach Żywe nie tyle „mogło” wywołać poruszenie, co po prostu je wywołało.

W okolicach Gdańska, piwa z Browaru Amber były bez problemu do kupienia. Włącznie z dzisiejszym białym krukiem — Amberem Red w bączku — który widziałem jako dziecko chyba w każdym wiejskim sklepiku. Supermarkety okupowały piwa koncernowe, w tym zapomniane Volt czy Gulczas. Pod względem piwnym nudne czasy, choć niewielu myślało, że może być inaczej. Browary regionalne były wtedy naprawdę regionalne

Piwo Żywe obiecywało brak pasteryzacji, mający pozostawić mikroelementy i drożdże w spokoju. Jak najmniejsza ingerencja w naturalne produkty zawsze chwyta nas za serca, toteż nie dziwi mnie wcale, że piwo odniosło spektakularny sukces. Forumowicze na Browar.biz strasznie się nim podniecali. Poczytajcie koniecznie, to były zupełnie inne realia :)

Wyciągnąłem ciekawostkę z BBizu, gdzie użytkownik mapo tak skwitowało Żywe zaraz po premierze: „plusa przyznaje amberowi za piwo, ale z ceną to grubo przesadzili. Znajomy kupował to piwko w sklepie no i butelka 0,5 l kosztowała 3,19zł. przesada naprawdę„. Oczywiście został zaraz spacyfikowany, a cena sugerowana dostępnego wtedy tylko w Warszawie i Trójmieście piwa to 3,40 zł. Taniocha.

Nazwa piwa, etykieta i umieszczony w jej centralnym miejscu napis „niepasteryzowane” działały oczywiście na wyobraźnie. Browar postarał się jednak o to, aby jeszcze mocniej wyeksponować slowfoodową otoczkę. Piwo otrzymało więc rekomendację organizacji Slow Food, a browar wyróżniono znakiem „Poznaj Dobrą Żywność” przyznawanym przez Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi.

Dołóżmy do tego 35-dniowy okres przydatności do spożycia i cyk! — konsumenci dostają pełny naturalny, niepasteryzowany, slowfoodowy pakiet za kilka złotych. Piwo nietuzinkowe i — jak na tamte czasy — specjalne, rzadko spotykane poza browarami restauracyjnymi.

Dziś, w mojej opinii, Żywe jest piwem trochę zapomnianym. Przysłoniętym przez produkty rebrandingowane (Amber Naturalne) i całkiem udaną serię Po Godzinach. Można się go napić w niektórych pubach, jednak — co udało mi się ustalić w rozmowie z osobą odpowiedzialną za marketing — browar mocno skupia się na promowaniu linii Po Godzinach. W ramach serii uwarzono już łącznie 17 stylów.

Jak wypada Żywe po blisko 15 latach od premiery?

Ważna informacja na początek. Pojawiały się głosy, jakoby Żywe było piwem mikrofiltrowanym, a slogan „niepasteryzowane” miał odnosić się nie do rzeczywistego braku pasteryzacji, a zastąpienia go innym procesem. Dawno temu pisałem na blogu o tym, że mikrofiltracja to także sposób na utrwalenie piwa i duże browary żerują na niewiedzy konsumentów.

Od samego początku produkcji Żywe jest niepasteryzowane. Nie jest także mikrofiltrowane, lecz filtrowane tradycyjne przez ziemię okrzemkową. W wersji niefiltrowanej można się go napić przy okazji niektórych festiwali i w niektórych lokalach.

Żywe nie jest napojem, który zrobi wrażenie na piwnych wyjadaczach. Celuje w inny target. Wystarczy nie nastawiać się nieziemskie doznania, a okaże się, że to świetny lager.

Pachnie zwiewnie, ziołowo, nawet nieco cytrusowo. Pierwsze skojarzenie mam z nieco cytrusowym właśnie tymiankiem. Poza tym nuta drożdżowa, a raczej zapach ciasta drożdżowego. Elegancko.

Ciężar tego piwa przesunięto w kierunku słodowości. Goryczka muska delikatnie, na tyle, aby Żywe nie zamulało, choć proponuję ją podbić o kilka IBU. Wydźwięk jest ciastowy i minimalnie drożdżowy. Mimo klarowności, czuć ciężar i lekką zawiesistość kojarzącą się z piwem niefiltrowanym. W tle ziołowa nutka, odpowiedzialna za minimalną goryczkę. Żadnych wad, żadnych nieprzyjemnych nut.

Dawno nie piło mi się tak przyjemnie ciepławego jasnego lagera. Tego dnia w Rewie było blisko 30 C. Wyobrażam sobie, jak bezbłędnie wchodziłoby zimne Żywe w zacienionej knajpce przy plaży. Nie jest to koncepcja nie do podjęcia, gdyż ta nadmorska mieścina jest zalana piwami z Bielkówka :)

Obydwa kciuki w górę. Ku mojemu zaskoczeniu, bo nie będę ukrywał, trochę w to piwo nie wierzyłem.

Nim skończysz czytać…

W najbliższą sobotę (7.09), na Stadionie Energa Gdańsk, odbędzie się 5. edycja pomorskiego święta piwa Amber Fest. To nie tylko okazja do spróbowania klasyków i nowości z Bielkówka, w tym opisywanego Żywego. To również możliwość posmakowania produktów regionalnych — mięs, serów, przetworów i miodów — a także poznania ich twórców. Dorzućcie do tego muzykę na żywo, pokazy warzenia piwa, prelekcje czy live cooking, a macie idealny przepis na to, jak w ciekawy sposób spędzić nadchodzącą sobotę.

Na Amber Fest pojawi się także premierowe piwo z serii Po Godzinach — Summer End Ale z żurawiną i jarzębiną. Ta impreza to świetna okazja do przeglądu formy piw z Bielkówka.

Ze swojej strony polecam Amber Fest. Każdego roku festiwal odwiedza ponad 20 000 osób. Warto zajechać do Gdańska, nawet jeśli na co dzień w moim pięknym mieście nie mieszkacie.

Dołączcie koniecznie do wydarzenia :)


Wpis o Żywym powstałby tak czy siak. Stwierdziliśmy jednak wraz z Browarem Amber, że to dobry pomysł na małą współpracę i zachęcenie Was do sprawdzenia formy piw z Bielkówka podczas Amber Fest :)