Wybacz, Nepomucen, ale to piwo jakoś tak się napatoczyło i przelało czarę — nomen omen — goryczy. No hard feelings. Gdzie leży granica między waleniem chmielu w opór i podbijaniem parametrów na pałę, a przyjemnością z picia?
Kategoria: Felietony
5 zachowań, którymi wystraszysz kraftowego nowicjusza
Czym zepsuć miłą atmosferę, kiedy Twój przyjaciel buszował przez chwilę w półce z piwem, po czym z bananem na gębie prezentuje Ci Bojana Zombie na promce w Lidlu? Opierdoleniem go po całości na pół alejki, niczym patusiara nafukanego sebixa na koncercie z okazji urodzin Sierakowic. Jeszcze gorzej, jak naskoczysz na ziomka przy pubowej ladzie, bo mu się język omsknął i zamiast poprosić o peated pils z tonką i waflami ryżowymi, powiedział „macie coś normalnego, pokroju Perełki w promce dla studentów?”.
Najlepsze piwo z miodem? Braggot! Przegląd 6 reprezentantów mało znanego stylu.
Wielokrotnie wspominałem i nadal z sentymentem przytaczam historię o pewnym „melanżu łażonym” po gdańskich pubach i przedprożach. Otóż jako dwudziestolatek opieprzający się przed majowymi egzaminami w klasie maturalnej w technikum, dostałem zwrot podatku z ZUS-u. Z taką kupą siana wybiłem w tango, co dobitnie obrazuje, jak niedrogo, nawet dla takiego licealisty, można było odkręcić zawory w centrum miasta. W tym celu nie trzeba było walić Harnasi pod monopolowym na Chlebnickiej. Do pubu Flisak ’76 wpadłem już nieco oszołomiony i postanowiłem szarpnąć się na coś nowego na piwnej pustyni północy. Na Ciechana Miodowego, którego przepiłem szotem o nazwie „Sperma w wannie”. Szot mi nie zasmakował, Ciechan — wręcz przeciwnie — wtopił jeszcze mocniej w ciemnoczerwone oparcie kanapy. Hardtechno czy inny schranz grzejący z głośnika zagłuszał rozmowy niczym remont na stoczni, toteż uznałem, że strzelę jeszcze jedno miodowe, alkohol zniweczy mi dykcję i po kłopocie z przekrzykiwaniem się. Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ ten dzień był symbolicznym dla mnie początkiem zainteresowania piwem rzemieślniczym. Zaczęło się od piwa z miodem właśnie.
Masz problem z docenianiem dobrego piwa? Przygotowałem dla Ciebie kilka porad
Kursy sensoryczne są wspaniałe. Potrafią wiele nauczyć i będą prawdopodobnie najszybszym wejściem w świat dobrego piwa. O ile wiedza w pigułce, rozłożona na przykład na dwa dni, to potężny zastrzyk deskryptorów dla mózgu, o tyle zrozumienie i wychwytywanie setek rzeczy w piwie to proces ciągłej nauki. Możesz przerobić przyspieszony kurs botaniczny, podstaw programowania czy kurs online trenera maratończyków. Zapewne podświadomie czujesz jednak, że jest to niczym w porównaniu do osoby pracującej na stanowisku Java Developera przez kilka lat czy trenera biegaczy w kadrze olimpijskiej. Doświadczenie i wiedza przychodzą z wiekiem. W przypadku piwa przychodzą nie tylko z jego konsumpcją, ale całą otoczką i podejściem do tego, jak bardzo otwieramy się na nowe doświadczenia. Przygotowałem dla Ciebie kilka porad, które spowodują, że piwo zacznie dostarczać Ci jeszcze więcej bodźców pozaalkoholowych. Każda rada to mała cegiełka, każdy pomysł to dodatkowa wiedza. Będzie mi niezmiernie miło, kiedy popchniesz ten tekst dalej. O ile wniesie coś do Twojego życia :)
Z którym polskim piwem przegrał legendarny Bible Belt? Weekendowy panel degustacyjny na szybko.
Przez ostatni rok nawrzucałem do skrzyni w piwnicy sporo ciekawych piwek. Wyłącznie mocarzy, których nie ruszałem ze względu na wysoki woltaż lub zawartość papryczek chilli. Picie dobrego piwa w samotności czy w parze z żoną, która za takimi piwami raczej nie przepada, to smutna rzecz. Toteż trzymam perełki na panele degustacyjne i dzielę się nimi z przyjaciółmi. Tym razem padło na męski wypad na działkę kumpla na Kaszubach. Każdy miał dokupić 3 piwa od siebie. Wszystkie nie weszły do panelu; postanowiłem opisać najciekawsze z nich.
Pewnie nie braliście na serio polskich chmieli. Do momentu, kiedy wyszły z nich gruszka, pomarańcza i kokos.
Latami mieliśmy tylko Marynkę i Lubelski. Gdy dobrze piwowarem zarzuciło na warzelni, to do kotła wpadła cichaczem Sybilla. Polskie chmiele były marginalizowane niczym pulchny brat przystojnego bruneta ze starszej klasy. Przy każdej okazji do podrywu na birgiku, naprzód wyskakiwał kwadratoszczęki „Chad” z ameryki, pachnący mango, papają, cytrusami i melonem. Jak to w hollywoodzkich produkcjach bywa, nieco skryty okularnik znalazł kogoś dla siebie. Może nie mógł przebierać w podniebieniach, jednak trafił na osoby, które go pokochały. Z polskim chmielem było trochę jak ze stojącą w cieniu, mało przebojową dziewczyną w za dużym swetrze i przybrudzonej spódnicy do kostek. Do czasu, gdy – trochę jak w filmie „Pamiętnik księżniczki” – przemienił się nie do poznania.
IPA koncernowe vs IPA regionalne vs IPA kraftowe. Czy różnice są kolosalne?
Akronim IPA widniejący na etykiecie to „magnes na piwosza”. India Pale Ale to styl-ikona piwnej rewolucji. Większość konsumentów już się z nim zetknęła, a jeśli jeszcze jakimś cudem nie przepuściła gorzkiego piwa przez gardło, to zapewne wie, o co z tymi ipkami chodzi. Koncerny także zwęszyły okazję, podpinając się pod piwną rewolucję. IPA w różnych wariantach warzy więc cała Polska. Czy jest więc sens dopłacać, aby zamiast trzech koncerniaków kupić krafcika w puszce? A może wystarczy poprzestać na średniej półce, zwanej często „regionalną”? Postaram się rozwiązać ten problem, degustując piwa z czterech „segmentów”.
Ostatnio komentowane