Kiedyś kupiłem kilka puszek i wrzuciłem do piwnicy. Zapomniałem totalnie, jak patologiczny ojciec alkoholik o tym, że wypłatą należałoby nakarmić piątkę dzieci czekających w domu. Przejrzałem ostatnio swój niezbyt pokaźny zbiór leżakowy, wystarczający być może na tydzień samotnego upadlania się. Odkopałem najtańszy porter bałtycki w Polsce. Z datą do 18.01.2017r. Serce leciutko drgnęło z sentymentu, bo obok stała butelka Gulden Draaka z pamiętnego rzutu belgów do Lidla. Anno Cebulini 2015. Smok poczeka, gdyż z tego, co się orientuję, w Lidlu po krótkiej nieobecności pojawił się właśnie porter w czarnej jak smoła puszce.
W każdym razie nie widziałem argusowo-łódzkich porterów od jakiegoś czasu i wątpię, abym był aż tak ślepy. Miałem przecież spotkanie trzeciego stopnia z lidlowymi radlerami, z których aloesowy wywarł na mnie wrażenie negatywne porównywalne do kąpieli w miętowym EDI-m z jednoczesną jego konsumpcją. Wyczaiłbym więc na półce pod czipsami puszkowanego porterka, który chwaliłem ponad dwa lata temu. Świetne piwo za naprawdę niewielkie pieniądze.
Wciąż się dziwię, że żule wolą Rompera czy innego Van Horsta…
Dlaczego i czy warto zapomnieć o niektórych piwach na kilkanaście miesięcy? Jak to jest, że piwo po dacie może być lepsze niż świeże? Zajrzyj do wpisu „Jak przechowywać piwo? Rzecz o leżakowaniu.”
Argus Porter — 20 months later
See what I did there?! Dopiero co pisałem o Oktavio – 500 Days of Contemplation, a już ukiszony w szafie Argus Porter daje mi doskonały nagłówek!
O Argusie „w dacie” pisałem, że jest:
- tani,
- łatwo dostępny,
- mocny,
- bardzo smaczny
Warka jednak warce nierówna i już na fanpage’u wyczytałem, że tak jak się Browarom Łódzkim naleje, taki się ten porter trafi. Bywa alkoholowy, bywa karmelowy, a bywa wyleżakowany, kremowy i co najmniej dobry.
W marcu 2016 roku trafiła mi się wersja solidnie czekoladowo-kawowa, z wyraźną nutą śliwki i popiołu. „Bardzo skomplikowany aromat jak na piwo za 3 złote.” — skwitowałem.
Po Argusie ponad 1,5 roku po dacie oczekuję, że będzie piwem ułożonym. Alkohol nie powinien być w ogóle wyczuwalny, a jeśli będzie, to jako likier śliwkowy, a nie bimber z kradzionych jabłek kręcony w piwnicy. Abym uznał, że było warto, przed Argusem „20 months later” postawiłem 5 zadań. Zaliczenie 3 z nich oznacza, że warto było marnować przestrzeń w szafie.
Wyleżakowany Argus Porter ma być:
- wyraźnie czekoladowy lub kawowy,
- wyzbyty aromatu alkoholu (a jeśli się zdarzy, ma być to delikatny aromat likierowy),
- kremowy, nie przegazowany, gęsty,
- śliwkowy od utlenienia, może wpadać w nuty sherry/porto,
- dobrze wyważony; zrównoważony
Niektóre z tych punktów mają trzymać w ryzach te elementy, które obecne były w wersji niewyleżakowanej. To piwo nie powinno niczego stracić, a powinno zyskać lub przejść metamorfozę, której nie skwituję smutnym „meh…„.
Koniec pitolenia. Odpalajmy puchę!
Piana drobnopęcherzykowa, kremowa, dość szybko opadła do kożuszka jak w cappucino.
Aromat jest naprawdę złożony! Wszystko świetnie ze sobą współgra. Mamy tu likier czekoladowy, likier kawowy, nutę brandy (po zakręceniu szkłem) i nieco przypalonego cukru. Doszukiwałem się śliwek. Na zimno ich nie ma, ale pięknie wplatają się w tło po ogrzaniu. Zero alkoholu. Czyste piękno bałtyckiego porteru!
I wtedy bierzesz łyka…
Jest gęsto, ale niestety — smak burzy dość mocne grzanie alkoholu. Nie jest etylowo-ordynarny, ale po pierwszym zmoczeniu ust poczułem właściwie tylko moc i sproszkowane kakao. Całość daje taki suchy efekt w przełyku — niespotykany właściwie. Jak jedzenie kakao z popiołem.
Drugi i trzeci łyk „wchodzą” lepiej. Pojawia się delikatna kawa, cały czas mocno akcentuje jednak gorzkie kakao i nie opuszcza przeczucie, że pół piwa zwali z nóg najtwardszego wielbiciela parkowej z Biedronki.
Piwo pachnie genialnie, atakuje zmysły kalejdoskopem zapachów. Pierwszy łyk potrafił jednak to wszystko popsuć. W połowie, kiedy zmysły przywykły do alkoholowego mrowienia na podniebieniu, pije się to nawet nawet. Trzeba powąchać przed każdym łykiem. Gdzieś tam majaczy śliwka, ale… no nie. Alkohol po prostu przeszkadza.
Cytując sami wiecie kogo: nie warto było, kurwa.
Wracając do zadań, które postawiłem przed tym piwem:
Wyleżakowany Argus Porter ma być:
- wyraźnie czekoladowy lub kawowy — w aromacie, w smaku suchy, kakaowo-alkoholowy (0,5/1)
- wyzbyty aromatu i smaku alkoholu (a jeśli się zdarzy, ma być to delikatny aromat likierowy) — zaliczone w aromacie i zjebane z kretesem w smaku (0,25/1)
- kremowy, nie przegazowany, gęsty — może nie kremowy, ale gęsty (0,5/1)
- śliwkowy od utlenienia, może wpadać w nuty sherry/porto — w aromacie, w smaku ledwo ledwo (0,5/1)
- dobrze wyważony; zrównoważony — aromacie (0,5/1)
2/5 pkt.
Smutek :(
Pochwalcie się jak Wam się Argus Portery wyleżakowały!
11 wrz 2018 at 20:34
Ja mam 4 aguski :D 4 lata wersja jeszcze butelkowana chyba z 2014r. 3 lata, 2 lata i niecały rok. Na degustacje poczekam jeszcze trochr chyba. Ale szczerze to nie oczekuje zbyt wiele :/
12 wrz 2018 at 09:49
Co do Argusa to ciężko się wypowiedzieć patrząc na rozbieżności w poszczególnych warkach…. Ale Piraat?od czasu wypicia tego piwa zostałem fanem Belgów, dobra wiadomość od czwartku znowu są w Lidlu.
Dokładnie to w gazetce wyczailem Gulden Draaka ale coś czuję że pojawi się w parze Piraat?
29 gru 2018 at 01:55
Kupisz Argusa i jeśli dana warka nie wali czymś dziwnym (dziwnym jak na porter, niekoniecznie złym) to pakuj czteropak na pół roku-rok do piwnicy. Dooobra rzecz.
10 wrz 2019 at 17:46
Wydaje mi się, że dużo zależy od warki. Jakieś 2 lata temu nabyłem Argusy w celu leżakowania. Na świeżo były bardzo średnie, ale po roku od zakupu było już dużo ciekawiej. W smaku i w aromacie, jakby piło się powidła śliwkowe a całości dopełniał aromat ciemnego chleba i karmelu. Nie było czuć alkoholu, ale piwo miało strasznie mało ciała w porównaniu z tą samą, świeżą warką.