Obraz blogera piwnego The Bloggerem 2017 malowany

Łazi od stoiska do stoiska. Domaga się próbek, chwyta po 40 podkładek na raz i niemalże siłą zdziera z butelek etykiety do kolekcji. Niechętnie sięga do kieszeni po portfel i notuje jak opętany. Z gębą ciągle w smartfonie, nawala oceny na Untappd, RateBeer i robi notatki na bloga. Dzień zaczyna od dużego RIS-a, rozbrajania granatów i zamawiania surowców do 106. warki IIPA. Psa nie ma, ale hoduje brzuch.

Weszliście w ten tekst oczekując kolejnego prześmiewczego tekstu do kawki? To trochę się zdziwicie. Kawki nie będzie.

Temat jest poważny. Przygotujcie popcorn i psychikę, bo niektórych moje słowa zabolą jak jazda gołą dupą po rozbitym sztosie. Jestem świadomy tego, że narobię sobie wrogów, choć nikogo nie wytknę palcem. Niech i tak będzie — to dla dobra wyższej sprawy.

Temat chodził mi po głowie od kilku miesięcy niczym pijany birofil za podkładkami na festiwalu. To był czas bicia się z myślami i odpowiadania samemu sobie na pytanie: „czy w tekście ponownie chwytać się piwnej blogosfery?”. Dotąd, niemalże bez wyjątków, chwaliłem naszą pracę. Zdarzyło mi się napisać prześmiewcze teksty (i się ich nie wstydzę), jednak były to typowe pastisze.

Kamyczek do kupki spierdolenia dorzucił ktoś na Jepiwce czy innej grupie piwnej. Szkalując kolesia, który łazi po stoiskach festiwalowych i niemalże siłą wymusza dawanie mu piw do recenzji. Za darmo. Przy tym jest cholernie bezczelny i nie rozumie słowa „nie”, powołując się na wysokie czytelnictwo na jednej z facebookowych grup, więc de facto kreuje opinię (z czym się zgadzam).

Ten facet jawi mi się teraz w koszmarach jako smutna alegoria piwnej blogosfery i — co boli bardziej niż przegazowany oatmeal stout — wcale nie jest to mały problem wizerunkowy. Piwna blogosfera potrzebuje sporego kopniaka w głowę. Mam nadzieję, że ten tekst takim będzie. Jeśli nie, zawołam Khalidova. On dobrze kopie.

Gdzieś się pogubiliśmy

W pewnych kręgach polska blogosfera piwna stała się może nie pośmiewiskiem, ale wiele brakuje jej do bycia poważaną „instytucją”. Pytanie do koleżanek i kolegów blogerów. Jak często słyszycie sarkastyczne: „O, blogiery przyszły!”. Z jednej strony to takie trzaśnięcie ręcznikiem pod prysznicem od kumpla, z drugiej czuć w tym nutę sarkazmu.

Czy „blogery” nie kojarzy Wam się z „dziennikarzyny”?

Podwaliny pod nieprzychylne traktowanie influencerów piwnych tworzą… sami twórcy piwni. Nie od dzisiaj słyszy się o żebractwie, niechęci do płacenia na festiwalach, wymuszaniu darów losu i zakładaniu blogów tylko po to, aby wyciągnąć darmowe piwsko czy dwa. O braku fasonu na piwnych imprezach nie wspominając.

Serio? Czy chcemy być postrzegani jako kolesie, którzy za 8 złotych trzaskają recki piwa, z nieobrobionym krzywym zdjęciem, cykniętym suszarkolokówką za 3 dolce AliExpress?

W oczach nie tylko hopheadów, ale również piwowarów i browarników, blogerzy jawią się często jako twór, któremu można przytknąć od 1 do 4 łatek z poniższej listy:

  • żebracy, chcący pić piwo za darmo — proszący o darmowe piwa na festiwalach, piszący maile, komentarze, powołując się przy tym na bloga czytanego przez mamę i babcię oraz konto na Instagramie, ze zdjęciami robionymi Samsungiem Galaxy S Mini przy świetle plafonu w toalecie.
  • żebracy, oczekujący darów losu — wyczekujący kuriera jak przysłowiowego „dziesiątego”, dla których największym dowodem uznania i powodem do chluby jest paczka z dwoma piwami wartymi 15 złotych. Takie piwa automatycznie wylądują na Facebooku, Twitterze, Instagramie, LinkedIn, Epulsie i w statusie na GG, robiąc browarowi supertanią reklamę. A to wszystko z pocałowaniem w rączkę. Kierowniku, poratuj no… O jaki kierownik szczodry, ja niegodzien… Co prowadzi do trzeciej łatki…
  • podciągacze ocen na blogach — trudno zjechać na maksa piwo, które dostało się w prezencie. A że chcemy tych piw dostawać jak najwięcej, to liżemy te stópki, całujemy paluszki. A nuż jak zabraknie pod koniec miecha kasy, to przyjdzie paka z dwoma piwami do wieczornego meczu w curling.
  • wywyższające się patafiany — zjawisko rzadkie, jednak nie brakuje blogerów, którzy czują się lepsi od innych. Jak można czuć się lepszym tylko dlatego, że pisze się o piwie?!

Słyszy się głosy, że „instytucja” piwnego blogera podupada i traci na reputacji. Kiedyś, kiedy #darylosu nie były powszechne, blogerzy sami kupowali piwo. Koniecznie chcieli podzielić się oceną z innymi. Scena piwna była mniejsza. Niewiele osób się znało, więc nikt nie myślał: „Nie pojadę Jana z Browaru Nowak (xD), bo lubię typa. Piwo ma chujowe, ale się lubimy. W sumie wysyła mi nowości, więc napiszę, że jest okej!„.

Dochodzi do sytuacji komicznych, kiedy w komentarzach wytyka się piszącemu, że piwo śmierdziało przecież kupą, rzygami, kapustą i wybuchało stojąc przez tydzień w pawlaczu koło powideł z rabarbaru. Pojawiają się zarzuty o sprzedajność i kolesiostwo.

Napisz, że piwo dostałeś od browaru i jest świetne. Pewnie Ci zapłacili, ty sprzedajna szmato! Tak ma to wyglądać?

 Protip: Browar, z którym się trzymasz, nalał Ci piwa? Jak już nie chcą kasy, to odwdzięcz się chociaż zasięgami w socialach i powiedz o nich dobre słowo. Golemy, moja wątroba krzyczy na Wasz widok.

Pomyślcie w tym miejscu o Doktorach i Tomku. Wydaje mi się, że od tego zaczęło się nieufne podejście do współpracy blogerów/vlogerów piwnych z browarami. Bo jeśli browar zapłacił, to piwa nie można pojechać. Koniec końców jest to kwestia indywidualnej moralności, której niestety niektórzy blogerzy nie posiadają i sprzedają się jak jagodzianki przy krajówce za marne grosze.

Teraz mi napiszcie, że to Wasza sprawa, czy chcecie tak robić. Słyszeliście o czymś takim jak psucie rynku i wizerunek grupy? Niektórzy nie szczepią też dzieci, na czym ucierpi całe społeczeństwo. Nie żyjecie w bunkrze 100 metrów pod ziemią; jesteście częścią społeczności.

Dochodzimy więc do zjawiska, w którym im częściej browar wyśle piwo, tym mniej szanuje blogera. Dlaczego?

Wyobraźcie sobie, że macie firmę z kosmetykami. Wysyłacie sample do blogerek wizażowych. Spośród dziesięciu, dwie z nich wrzucają od razu wpisy na bloga. Przy kolejnej wysyłce, te same blogerki robią wpisy z paczek wartych 5 złotych. Im częściej to robią, im częściej wysyłacie próbki — tym szybciej rozumiecie, że tworzą content właściwie za darmo.

Dochodzicie do wniosku, że nie szanują własnej pracy i swojego czasu. Szybko stawiacie się na pozycji wyższej, przestajecie doceniać ich poświęcenie, bo większość z nas nie szanuje ludzi, którzy kajają się za grosze. Te dwie blogerki szybko przenosimy na całą blogosferę wizażową i uznajemy, że ta blogosfera składa się z samych łajz i taniej siły reklamowej, która za sample zrobi dobrze naszej marce.

Myślę, że sami przełożycie sobie to zjawisko na blogi piwne.

Gdyby influencerzy cenili siebie i swoją pracę, być może byliby uznawani za takich, co to chcą tylko hajs za wpisy. Ale lepiej być uznawanym za tego, kto chce trochę dorobić i szanowanym, niż uznawanym za tanią siłę roboczą i nieszanowanym. W takiej sytuacji — gdyby doszło do realnej współpracy za pieniądze — twórca mógłby się wykazać. Zrobić coś ekstra, z poszanowaniem siebie, browaru i czytelnika. W innym wypadku pozostaje tanim robolem, który poleca piwa, bo je dostał. Nierzadko podciągając oceny.

Jak wygląda więc obraz blogera piwnego AD 2017 od środka? Według mnie, to między innymi:

  • Darmowe recenzje za piwo, z pocałowaniem w rączkę.
  • Oczekiwanie darów losu i zawistne patrzenie na tych, którzy je otrzymali.
  • Podciąganie ocen nadesłanych piw, aby przypodobać się browarom.
  • Miernota językowa, pisanie na jedno kopyto, brak pomysłu na bloga.
  • Poczucie elitarności i wyższości (jestem blogerem!), choć nie ma ku temu podstaw. Nikt nie powinien czuć się lepszy, bo pisze o piwie.

 

The Blogger 2017

The Blogger 2017

Przyczynkiem do powstania tego tekstu była degustacja brokreacyjnego The Bloggera 2017. To piwo doskonale ukazuje problemy piwnej blogosfery. Rozklekotanie i niestrawność u osób, dla których powinna być istotna. No i dostałem je za darmo! Aż 2 butelki!

Recenzję przeczytacie osobno. Na razie kontynuujmy główny wątek.

Dobrzy blogerzy robią wiele dobrego

Uff. Kamień spadł mi z wątroby.

Na szczęście jest wciąż wielu blogerów, którzy robią sporo dobrego dla sceny piwnej. To w szczególności (ale nie tylko!) starzy wyjadacze, którzy dbają o podtrzymywanie wizerunku. Publikują raporty, zestawienia, piszą o aspektach prawnych, promują piwną turystykę. Zachęcają do zgłębiania świata piwa i mają zdrowe podejście do swojej pasji.

Często wspierają też ważne akcje, takie jak BeerOff Challenge. Operują przy tym ciekawym językiem lub formą. W myślach widzę od razu Kacpra i Karolinę z takimi zestawieniami.

Raporty, które przygotowałem wraz z SoTrenderem nie kłamią. Mamy spore zasięgi i spory wpływ. Mamy najciekawszą piwną blogosferę na świeciePrężnie się rozwijamy, choć notujemy spadki. Czytelnicy często deklarują, że dzięki danemu blogerowi zmienili podejście, spróbowali czegoś nowego czy — po prostu — kupili konkretne piwo.

Jeżeli tak nie definiuje się „wpływowości”, to nie wiem, jak inaczej ją zdefiniować :)

Niestety, niektóre browary deklarują, że nie chcą współpracować z blogerami. Nie wysyłają darmowych piw, darów losu i właściwie odcinają się od dobrych kontaktów z blogosferą piwną.

Nie zrozumcie mnie źle — nie chodzi mi o darmowe picie. Chodzi o kontakt, który jest ważny, zaś browarom powinno zależeć na dobrych relacjach. To jak relacje partnerskie. Zamiast tego — raczej za kulisami — podśmiechują się z blogerów, a nawet ich obrażają.

Takim  ludziom dedykuję poniższy cytat.

W 2015 roku, we wpisie „Czy ty też nienawidzisz piwnych blogerów?” pisałem: „Nikt z Was, menadżerowie czy browarnicy, nie zastanowił się, czy warto żyć dobrze z piwnym blogerem? Utrzymuję fajne relacje z kilkoma osobami i dzięki temu mają u mnie specjalne przywileje. To proste jak zdrowe relacje z przyjaciółmi. Chętnie sobie pomagamy, a i produkty osób, które bloger lubi, jakoś chętniej są pokazywane. Co nie znaczy oczywiście, że będę Was okłamywał, że piwo jest dobre, kiedy nie jest”.

Nie zależy mi na pojechaniu nikogo dla frajdy. Już dawno wyleczyłem się z mówienia komuś, co ma robić. Boli mnie jednak, że piwna twórczość traci na wartości, a jej wizerunek jest ośmieszany. Trudno stać i bezczynnie obserwować pewne zachowania. Dlatego należy je piętnować.

Jak możemy poprawić nasze oblicze? Myślę, że każdy powinien zastanowić się nad swoim podejściem. Blogerzy, YouTuberzy, beergeecy, piwowarzy, właściciele multitapów. Osoby, do których pasują wymienione wyżej łatki — w szczególności.

Nie chcę wypisywać recepty. Zdiagnozowałem tylko toczące piwną blogosferę choroby. Każdy będzie musiał zażyć coś innego. Dla niektórych będzie to tylko garść witaminek, dla innych lekarz przygotuje kurację antybiotykiem.

Jeszcze innym przyda się lewatywa z gorącego The Bloggera.

Peace. Idę ubrać kask.

14 Komentarzy

  1. Problem „blogerów” nie dotyczy tylko piwa. Kiedyś była moda na pseudo fotografów i fanpejdże typu „imię nazwisko photography”, teraz większość dziewczyn to fitnesski. Każdy chce doradzać, każdy chce być specjalistą. I jak w każdej profesji zdarzają się „czarne owce”.

    A z tymi pozytywami w ocenach słabych piw. Kurcze, sam bloguje, ale napisać, że coś smakuje, jak tak nie jest? Przecież to podważa czyjąś „prawdziwość”. Z drugiej strony pisząc o czymś średnio… Żaden Browar nie udostępni tego na facebooku (mniejszy zasięg), żaden nie prześle więcej darmowych próbek (co recenzować?). Chyba tak te osoby patrzą. Te darmowe próbki :) Jeśli piwo na festiwalu smakuje, to warto kupić jeszcze jedną butelkę na wynos. Wspierasz browar, a on będzie miał kasę na jeszcze lepsze piwa.

    Fajny tekst.

    Pozdrawiam

  2. Czy ja dobrze rozumiem? Jeśli ktoś dostaje darmowe próbki i je ocenia na blogu to jest źle, ale jeśli ktoś „we współpracy” dostaje hajs za profesjonalne recenzje to wszystko gra? No bez jaj, dla mnie bloger może nawet sępić darmowe sikacze z koncernów jeśli tylko będzie oceniał je zgodnie z własnym sumieniem. A jeśli nie będzie, to bardzo łatwo coś takiego odkryć, bo żaden bloger nie ma monopolu na recenzje danego piwa i jeśli ktoś taki będzie ewidentnie ciągle zawyżał oceny piw z danego browaru to straci na wiarygodności i tyle. Jak to mówią rynek zweryfikuje

    • Wydaje mi się, że nigdzie nie napisałem, że to jest be, ale tamto ok. Napisałem tylko, że jest to kwestia moralności. Jeśli bloger spija sikacz i ocenia z sumieniem (bez kasy czy z kasą) – spoko. Ale jak podciąga ocenę, bo dostał to piwo/kasę, to coś jest nie halo. Tylko o tym pisałem.

  3. Generalnie też dostrzegam problem, choć nie do końca w tym samym miejscu. Za wstęp niech posłuży cytat z innego blogera. Nie piwnego.
    „Obecnie mamy wiek twórców. Nie wystarczy tylko sama obecność w Internecie. Trzeba mieć bloga. Albo fotobloga. Tumblra. I całą resztę. Należy tworzyć, montować i rozpowszechniać.
    Nie byłoby to takie złe, w końcu dobrych treści nigdy nie za wiele, gdyby nie jedna, kluczowa sprawa.
    Dobrych treści. Niestety, tak jak tylko mały procent skrzypków jest wirtuozami, a reszta ozdabia ulice z futerałem przed sobą, tak tylko mały procent userów potrafi stworzyć coś realnie interesującego. A grać chcą wszyscy. Co gorsza, mimo wszystko, grę na skrzypcach opanował tylko pewien ułamek ludzkości, a z założeniem konta na asku czy blogspocie poradzi sobie nawet gibon. Skutkuje to tym, iż – trzymając się wciąż metafory – człowiek, spacerując po bezkresnych połaciach sieci, natyka się co krok na stojących obok siebie nieudolnych skrzypków i te nieszczęsne futerały pełne wyżebranych lajków.”
    Obecnie problemem jest mierny poziom lwiej części piwnej blogosfery. Sklonowane fanpejdże pełne artykułów nie niosących za sobą żadnej treści. Blogi napchane setkami nikogo nie interesujących notek i niczym ponadto. Wielu blogerów jest opóźnionych i pisze jakby dalej był rok, ja wiem, 2013, gdzie nieliczne oceny piw można było znaleźć na browar.biz, a oceny pojedynczych wówczas blogerów były klarownym drogowskazem co do kierunku poszukiwań. Właściwie to z blogów „nowych” nazwijmy to, oglądam jedynie chłopaków z Jabeerwocky. Z reszty, którą czasem przeglądam, to tylko stara gwardia: Ty, małe piwko, piwny garaż, beer vault, pewnie jeszcze o kimś zapomniałem. Z Kopyrem sprawa cięższa, bo o ile był „przydatny” na początku piwnej przygody, to od jakiegoś czasu męczą mnie 20 minutowe filmiki o niczym, irytuje to że połowa degustacji jest de facto reklamami (płatna recenzja – uwielbiam ten eufemizm), a i że często wali takie farmazony, że żal słuchać. Ciekawymi pozostają dla mnie tylko zbiorowe testy i 1000 ibu. No i mam wrażenie, że jest on dobrą ilustracją ostatniej cechy blogiera podanej przez Ciebie. Ale już nie rozdrabniając się – w dobie setek ocen na ratebeerze, jepiwce itd, uważam, że kolejny dwusetny blog z oceną tysięcznej ipy jest przeżytkiem. A wielu z twórców zdaje się że nie ma innego pomysłu na prowadzenie strony. Albo po prostu temat się wyczerpał i wszystko o czym można było napisać już napisane zostało ;)
    PS: i faktycznie, wizerunek blogera się mocno – przynajmniej w moich oczach – zmienił. Może już jestem stary, ale o ile kilka lat temu był to mentor, doradca, przewodnik, tak teraz przechadzając się po festiwalu (jeśli się już na jakiś wybiorę), to na kolejnego brodatego chłopaczka, ciamkającego 100ml kolejnej apy, z notesikiem w jednej dłoni i ajfonem w drugiej, gimnastykującego się następnie żeby zrobić milion zdjęć to się już nie da patrzeć bez politowania.

    • Marian Paździoch syn Józefa

      14 gru 2017 at 23:23

      Jak dla mnie to nie tylko blogi ale i festiwale tracą jakikolwiek sens. Parę lat temu jak sklepów z dobrym piwem było jak na lekarstwo to warto był się na taki festiwal wybrać spróbować dobrych piw i zakupić coś ciekawego do domu na później. Dzisiaj jak prawie wszystko to co jest na festiwalu mam po weekendzie w sklepach to po cholerę mam przepłacać z to samo piwo na festiwalu? Nawet żeby spotkać się ze znajomymi to lepiej pójść do pubu i usiąść niż tłoczyć się z tysiącami ludzi.

      • kraftfabrik

        16 gru 2017 at 22:06

        Dni sztampowych, schematycznych, nudnych blogerów są policzone. Dobrze zdiagnozowany, ze zdrowym dystansem fakt oczywisty. Król jest nagi jak pisze klasyk…

  4. Bydgoszczanin

    17 gru 2017 at 13:18

    Ogólnie rzecz ujmując. Cały tzw KRAFTOWY światek żyję w innym świecie. Nie chodzi tutaj tylko o blogerów.

    • Jest w tym trochę prawdy, niektórzy trochę przesiadają zachwytem często na siłę, aby tylko pokazać znajomość jakiegoś piwa.

  5. „Niektórzy nie szczepią też dzieci, na czym ucierpi całe społeczeństwo”. Uzasadnij :D

  6. Ale dlaczego w curling? :)

  7. Dobry tekst, Łukaszu.
    Na ostatnim Amber Fest’cie widziałem takich nawalonych gamoni, którzy już ledwo bełkotali, „daj browarka, opiszemy u siebie”. Słabe to było, tym bardziej, że ceny horrendalne jakieś nie były, więc chcąc faktycznie czegoś spróbować i później ocenić, można było kupić. Poza tym… jak wygląda u takiego nawalonego „blogiera” zmysł smaku, kiedy już „język giętki jest na tyle, że nawet nie potrafi nadążyć za tym, co pomyśli głowa?” ;)
    Jaka recenzję można wówczas spłodzić i czego?
    Szkoda, że pani kardiolog poleciła odstawić piwko na kilka tygodni…
    Na razie sobie czytam opinie i notuję co lepsze. Mam nadzieję niebawem się „odkuć” ;)
    Zdrav!

  8. Z góry zaznaczę, że właściwie w ogóle blogów piwnych nie czytam. Ale może zacznę, więc cieszę się, że jakieś oprócz tego są i że z komentarzy można wyczytać które są godne uwagi. Ja odniosłem wrażenie, że dominuje Tomasz Kopyra, co mnie smuci z innych niż wymieniane wyżej powody. Mianowicie, szkoda mi czasu na oglądanie długiego filmu w większości o niczym oraz próbę znalezienia w nim jakiegoś podsumowania czy oceny. Może idę na łatwiznę, ale w recenzji chciałbym móc m.in. przewinąć stronę na sam dół i tam znaleźć konkretną, choćby liczbową, ocenę czy krótkie podsumowanie. Jak dla mnie od tych liczbowych mogłoby się wręcz zaczynać!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *