Perlenbacher Schwarzbier – ciemniak za 2 złote z Lidla. Idzie to wypić?

W czasach, gdy z etykiet Bestbirów straszą kolejne cycoliny, do Lidla trafia festynowa puszka ciemnego lagera. O dziwo, obyło się bez kobiecych walorów na opakowaniu, choć cena zapowiadała wszystkie niedozwolone chwyty. Bestbiry stały zresztą w bliskim sąsiedztwie uśmiechniętej bawarskiej blondynki. Okazało się, że puszka przedstawia się na czytniku cen jako „Perlenbacher”. Od lat uważam, że jasny Perlenbacher to piwo o dwie długości lepsze od polskich koncernolagerów. Wypadało więc sprawdzić formę ciemnej wersji perłowego… bachera? Tłumaczy się to jakoś w ogóle?

Perlenbacher Schwarzbier (Schwarzlager)

Perlenbacher Schwarzbier na parapecie

Perlenbacher Schwarzbier pachnie jak… Karmi. Do tego niesamowicie się pieni. Ładnej piany nie można mu odmówić.

(Tak w ogóle, Karmi to całkiem przyjemny napój. Lepszy niż miałki i nudny Pan Jałowiec czy tanie kwasy chlebowe).

Zapach jest słodki, karmelowy, z nutami palonymi i miodowymi. Im mocniej się człowiek wwąchuje — a wątpię, aby ktokolwiek poza mną wyczyniał takie cuda z tym piwem — tym bardziej czuć miód. Akcenty palone są na tyle delikatne, że w ślepym teście tylko sensoryczny wymiatacz ogarnąłby, że jest to ciemniak. Oczy płatają figla i mówią mózgowi: „to jest ciemne piwo, więc będziesz czuł tu trochę popiołu„. I to działa.

Dość mało gazowany ten dark lager. Maksymalnie wytrawny i wyzbyty smaku. Paloność jest wyraźnie zaznaczona i daje kwaskowy, lekko cierpki finisz. Do tego ciut karmelu i alkoholowego grzania. Wyeksploatowane przez drożdże do granic możliwości — płaskie i puste.

Nic specjalnego. Palone, nudne, nijakie ciemne piwo. Już Krusovice jest bardziej przyzwoite. Za dwa złote można kupić pod grilla. Nie będzie to jednak inwestycja lepsza od Kasztelana 0,66l w promocji z tego samego sklepu.


Dlaczego zabrałem puszkę z Lidla na pewien obskurny parapet? Bo właśnie od takich piw zaczynałem zabawę w krafty. Na początku tylko nieśmiało wsuwałem stopę w drzwi z napisem „dobre piwo”.

Wspominając po latach zastanawiam się, czy katalizatorem mojego piwnego dojrzewania nie były piwa z Czarnkowa. Uwielbiałem ciemne lagery, a jeszcze lepiej, gdy bączka mogłem otworzyć o płot i pyknąć z gwinta w parku. Chyba muszę przypomnieć sobie ten smak, mimo iż robiłem to tutaj ponad 3 lata temu.

Piękne lata 2011-2012.

Te 7-8 lat temu stawiałem pierwsze kroki w piwnym świecie. Czasy, kiedy podniecałem się każdą butelką inną, niż Żywiec (no, chyba że był to Bock). Skąd pomysł na zdjęcie Perlenbachera na brudnym parapecie z przypalonym oknem?

To moja klatka.

Przesiadywaliśmy na niej w kilka osób chłodnymi wieczorami jak bezdomni. Rozmawialiśmy o sprawach mniej liczących się niż Korwin w Parlamencie Europejskim. Co jakiś czas przynosiłem jakieś „pojebane piwo” i wszystkich częstowałem.

To właśnie ta klatka w pewien sposób ukształtowała moje piwne gusta. Tutaj po raz pierwszy wypiłem Atak Chmielu czy Viva la Wita. Na obskurnym korytarzu na 10. piętrze bloku. Dystrykt 10.

Co więcej, mam z tych degustacji zdjęcia i opinie! Wypitymi z gwinta piwkami chwaliłem się na Fejsie. Mieli wiedzieć, że mnie stać (już wiem skąd ten elitaryzm u nowych w krafice). Każda taka zabawa bolała jednak moją kieszeń jak kolonoskopia bez znieczulenia.

Pamiętacie pierwszą warkę Żywca Bock? Żywcowego koźlaka z piedestału chwały strąciło dopiero Viva la Wita.

Stara wersja Żywca Bock

Znajomy przewidział nawet mojego bloga! Powstał 10 miesięcy później, pod koniec stycznia 2013.

Szoko z Browarku Kormoran

Pijąc ciemniaka za grosze z Lidla, postanowiłem przypomnieć sobie tamte czasy. Kiedy liczyło się nowe doświadczenie, a nie sensoryczne niuanse. Gdy piwo było albo świetne, albo beznadziejne. Nuda oznaczała „kupę”, nowe doznania działały jak ecstasy. Dorwałeś ultragorzkie IPA? Było genialne, bo było inne. Synapsy szalały.

Kolega załatwił lagera z Armenii? Totalna zlewka, bo smakował jak Lech. Liczyło się mocniej i dziwniej.

Nie znałem wad. Nie znałem się w ogóle na piwie. Nie wiedziałem, czy to dobrze, że w pilsie czuć starą szmatę. Wchodziłem w ten świat małymi krokami. Wślizgiwałem się do niego niczym pijany kajakarz do śpiwora. On wciągał jak mefedron, który poniższy parapet widział częściej niż Ty swoje odbicie w lustrze.

Po opróżnieniu butelki rachunek był prosty, a ocena ograniczała się do „zajebiste” lub „słabe”.

Perlenbacher Dark

Perlenbacher Schwarzbier byłby wtedy słaby. Teraz też jest.

A ty? Masz takie miejsce, które kojarzysz z wchodzeniem w świat piwa? Może warto je odwiedzić…?

4 Komentarzy

  1. Ooo nie. Karmi zdecydowanie nie jest przyjemnym napojem, ze względu na potworną, cukrową słodycz.

  2. To chyba miałeś szczęście, ponieważ w moim Lidlu już tego nie znalazłem, a chętnie bym spróbował.

  3. Ja spróbuję z ciekawości

  4. der Bach – (niem.) strumień, potok, strumyk, struga.
    Czyli Perlenbacher to będzie mniej więcej „Perłowopotokowy” :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *