Każdorazowa wizyta w marketach w Eindhoven czy Arnhem to dla mnie uczta. Te wszystkie holenderskie i belgijskie piwa, kosztujące u nas ponad 10 złotych za butelkę, mogę kupić za 1 euro z groszami i posprawdzać ich jakość. Często okazuje się, że tyle właściwie są warte. Eksperymentuję przy okazji, wyłapując perełki nieeksportowane do Polski.
Grolscha Royale Weizen-IPA wypiłem po raz pierwszy obok Albert Heijn w Eindhoven, do którego zawiózł mnie mój holenderski przyjaciel. Ponoć największy wybór. Płakałem, ściskając portfel przy sercu, gdy okazało się, że Heijn ma jakieś 30% przebitki cenowej względem Jumbo. Takiej naszej… Biedronki? Zapamiętajcie więc — AH to taki nasz Piotr i Paweł.
Wciąż nie wiem, czy picie alkoholu w miejscach publicznych jest w Holandii legalne. Paul powiedział mi kiedyś tak: „jeśli nie robisz trzody, to nie ma problemu i Policja nie podejdzie”. Wychowałem się jednak w kraju o zgoła innym systemie, gdzie picie piwa jest uznawane przez stróżów prawa za wykroczenie najcięższego kalibru.
Toteż Grolscha piłem z kubeczka po mrożonej kawie. Tak w razie czego.
Przy okazji zjeżdżania mojego kolegi z emigracji zarobkowej w kraju tulipanów do kraju kwitnącej cebuli, poprosiłem go o zwiezienie mi Grolscha. Jeśli będą inne wariacje, to śmiało — wypiję.
Z tego, co pamiętam, każda butelka nie przekraczała ceny 1,3 euro. Sprawdźmy, czy warto się frasować takimi próbami.
Grolsch Winterbok
Tu trochę mnie nabrali. Niektóre browary warzą przecież maibocka czy — rzadko — fall bocka. Założyłem więc, że Winterbok będzie wariacją na temat koźlaka, a nie bockiem z przyprawami.
Skład zimowego Grolscha, pisząc eufemistycznie, nie zachwyca. Syrop glukozowy, aromat karmelowy, miód (blisko 2%), przyprawy (także aromaty). Naturalnie nastawiłem się więc na okrutnika pokroju Harnasia Grzaniec czy innej Tatry.
I owszem, zimowy bock przypomina powyższe. Stworzono go jednak z pewną gracją. Polskie piwa grzane to szajs przykryty przyprawami dla niepoznaki, a Grolscha odczułem jako przemyślaną koncepcję.
Aromat zdominowały oczywiście przyprawy świąteczne, z kardamonem wyróżniającym się w tej mieszance. Nie ma co się głębiej wwąchiwać, bo nic tam nie ma.
Podpasowało mi to piwo pod kątem słodyczy. Nieprzegięcie słodkie i niezalepiające. Trochę metaliczne. Trzon tworzy słodowo-karmelowa podstawa z wyczuwalną nutą miodową. Dalej mieszanka przypraw na czele z imbirem. Goryczka niska, krótka, ziołowo-metaliczna.
Da się wypić. Gdyby nie solidna podstawa słodowa i słodycz trzymana w ryzach, byłby z tego kolejny eurolagero-grzaniec. Alkohol leciutko przygrzewa, choć 7,5% bym nie obstawiał. Zimą można wypić, choć nie rozpala za mocno.
Nawet niezłe.
Grolsch Royale Weizen-IPA
Piwo zaprezentowało się przepięknie i równie pięknie zapachniało, w zasadzie oddając swoją barwę do intensywnego aromatu.
Pierwsza warstwa to mieszanka bananów z morelami. Za nią muśnięcie ziół, delikatny goździk i gruszka. Zapach przesunięty niemal całkowicie w kierunku owoców.
Potwierdzenie aromatu znalazłem w smaku. Miękka podstawa słodowa; piwo jest puszyste, gęste, biszkoptowe. Bardziej weizenowe niż apijejowe. Ponownie morele i banany, z nieznaczną przewagą tych pierwszych. Słodkie, ale nie zalepiające. Krótka ziołowa goryczka nie pozwala temu piwu zamulać.
Przypominało mi nieco tripla, ze względu na miks estrów i ciut piekącego finiszu.
Świetna rzecz. Gdyby koncerny robiły tak dobre piwa — bez wad, klasowe i po prostu smaczne — polscy rzemieślnicy mieliby problem z przekonaniem do swoich wyrobów. Argument smaku odpadłby już na wstępie. Nie zanosi się jednak na to, aby ktoś z wielkiej trójcy wyskoczył z tak intensywnym piwem.
Czy to dobrze? To zależy od punktu siedzenia.
Bonus: Grolsch Krachtig Kanon
Prośbę o to, abyście od tego piwa trzymali się z daleka, na Facebooka wrzucałem w lutym. Nawet polskie koncerny (poza Van Purem/Jabłonowem) nie wpadły na to, aby w półlitrowej puszce zamknąć blisko 12% etanolu. Potwór za półtora euro. Przyjaciel oszczędnych Polaków na emigracji. Masakrator przewodu pokarmowego. Zamiennik Kreta.
Pisałem o nim tak:
Ku przestrodze. Nie chciałbym poznać psychopaty, który wymyślił to piwo. Jego nazwa – „Potężna Armata” – zapowiada w zawoalowany sposób strzały z etanolowego działa, jakie przyjąć musi wątroba pijącego. Smakuje to niczym najpaskudniejszy mózgojeb z Jabolowa, takiej dawki wódy w smaku chyba w żadnym piwie nie czułem do tej pory. Całość podkręcona karmelem i przeokrutnym posmakiem spalenizny oraz topionego plastiku. Wyobraźcie sobie, że wydano Specjala w wersji hiperstrong lager – to tak to mniej więcej smakuje. Na naszym rynku próżno szukać piwa o podobnych „walorach”.
Pewnej rzeczy temu piwu odmówić jednak nie można. Kiedy wracasz po całonocnym evencie z Arnhem do Eindhoven i bierzesz łyk „armaty” w pociągu o godzinie 8:00, to taki kop w twarz budzi lepiej niż wdychanie oparów amoniaku.
Trzymajcie się od tego z dala!
Weizen IPA polecam, Winterboka można wypić. Kanona też, jak ktoś chce skuć się trzema puchami za mniej niż 5 euro.
1 kwi 2019 at 20:36
Wintera nawet nie tykałem tykałem, ale weizen ipa bardzo dobra, Agnieszka też chętnie sięga. Nie jest takie intensywne i laik śmiało może chwycić jak nadarzy się okazja. ;D