Wielki lament, krzyki wniebogłosy i płacz, kumulują się często w komentarzach dotyczących browarów rozbudowujących się. „Kiedyś to był mały browar z pysznym piwem, a teraz to jest koncern!” – zdają się krzyczeć piwosze, którzy gdzieś tam w internetach wyczytali na przykład, że Marek Jakubiak wskrzesza Browar Bojanowo. Albo że przebrzydły już-nie-tak-mały Gontyniec zamyka Browar Konstancin i przenosi instalację do jakiejś wiochy. Wygrażają wtedy ręką Ci mali i Ci duzi, klnąc pod nosem niczym Mietek z czwartego, że po raz kolejny dali się nabrać na marketingową pułapkę, a browar od którego kupują piwo nie jest wcale taki mały. I jeszcze pasteryzują piwo – czym się brzydzą.
To był mały browar
Małe browary nie zawsze robią piwo lepsze, niż ich więksi koledzy. Doskonałym tego przykładem są browary restauracyjne, których wyrobów można zasmakować tylko na miejscu, bądź w niewielkiej odległości od przybytku. Utarło się, że browar restauracyjny w swojej ofercie musi mieć pilsa, pszeniczne i coś ciemnego, przeważnie bliżej niezidentyfikowanego. Zresztą nie tylko o restauracyjne wypusty chodzi, bo wpadki już na starcie zdarzają się browarom kontraktowym czy – patrząc na wymienione wyżej Bojanowo – „browarom regionalnym”.
Powiem Wam coś. Gdybym założył browar, dążyłbym do maksymalnego wyciśnięcia z niego mocy produkcyjnych. Gdybym osiągnął zakładane maksimum, odkładałbym kasę na rozbudowę, następnie znów osiągał 100% i znów rozbudowywał się. Dlaczego nie? Dlaczego nie chcieć robić więcej piwa, skoro popyt przerasta nierzadko podaż. I to kilkukrotnie. Potem okazuje się, że Ci wszyscy, którzy wkurzali się na rozbudowujący się browar, po ich piwo stali w kolejkach i mentalnie wrócili do czasów komunizmu. Dostali tylko butelkę, ostatnią, w dodatku z pod lampy. Wrócili do domu i dalej psioczą na browar, który chce potroić moce produkcyjne. Tylko zastanówmy się, dlaczego?
Co jest złego w tym, że uczciwy browarnik i pracownicy (powiedzmy mama-księgowa i marketingowiec, który też warzy) chcą zarobić na życie z pasji? Czy to nie jest tak, że na swojej pasji mieli zarabiać?
Tutaj pojawia się jeszcze druga kwestia. Do rozbudowy browaru za momencik wrócimy. Bardzo razi mnie psioczenie na ceny piwa. Że drogie, że niewspółmierna jakość do ceny, że potem widzę na Instagramie browarnika, jak wcina T-Bone’a w luksusowej knajpie. I co z tego? Czy ja gadam na Ciebie, że wpieprzasz sushi, pracując w sektorze, który w jakiś sposób wpływa na moje życie? Skoro browarnik uczciwie zarobił na swoje życie, to dla mnie może latać na Kanary i klepać po tyłkach długowłose blondyny z wielkim cyckiem. Zarobił. Uczciwie. A Tobie smakowało.
Cena rodzimych wypustów nie jest wcale odstraszająca. Włos się jeży na głowie widząc zagraniczne piwo, które kosztuje połowę mojej premii i często nie oferuje niczego specjalnego. Jest po prostu bardzo dobre, albo wyśmienite. Ale w Polsce też mamy wiele wyśmienitych piw.
Odbiegliśmy od tematu.
Tak więc browarnik ma pasję, którą – w postaci wyrobów – dzieli się z Tobą. To nie jest tak, że on te 7 złotych za butelkę chowa do kieszeni i kisi tam, czekając na wylot na narty do Aspen. Surowce to najmniejsze opłaty. Skoro to tyle kosztuje, to widocznie z jakiegoś powodu tyle kosztować musi. Być może browar odkłada na otworzenie własnej siedziby, jak na przykład AleBrowar. Też wolałbym robić na swoim, niż warzyć kontraktowo.
Wróćmy jednak do aspektu rozwoju browarów. Niezwykle śmieszy mnie, gdy znajomi mówią mi o Ciechanie. Że to nie jest to samo, bo kiedyś to było takie mało dostępne. Kurwa! Czy ktoś Wam wyprał mózgi? Obchodzi nas smak, czy wielkość warzelni? Dlaczego w pewnym momencie – gdy piwo z danego browaru jest łatwo dostępne – zaczynamy narzekać na browar i jego politykę? Paradoksalnie większy browar to często stała jakość, o którą tak wołacie.
Mamy więc mały browar, który aspiruje. Popyt jest ogromny, za to moce produkcyjne nie wystarczą aby dogodzić klientom w całym kraju. Mały browar decyduje się na rozbudowę, dzięki której cały proces będzie łatwiej kontrolować. Zatrudni pracowników od logistyki, księgową, marketingowca i kogoś do kontroli czystości. Odciążając tym samym browarników, którzy skupią się na jednym – na tym, aby ich piwo było wyśmienite. Teraz powiedzcie mi proszę.
Co w tym jest złego?
2 sty 2014 at 18:38
ludzie rzadko akceptują pewnego rodzaju zmiany… pomijając te wynikające (niekoniecznie w bezpośredni sposób) z zawiści i zazdrości w grę wchodzą również związane z sentymentem… ja nie piję Łomży, a lubię wspomnieć czasy jak mając 11-12 lat piłem je z małych buteleczek za 1,20,- z kaucją u rodziny na Podlasiu. Nawet te 2-3 lata później jak Łomży „jeszcze nie było” kumple pierwsze widzieli, że coś takiego istnieje, jak i zwiezione wtedy na osiedle Albatrosy w miękkiej paczce oraz piwo „Złoty Kur”. :)
PS: Ten Blog jest edukacyjny, wiesz, że dopiero teraz zarejestrowałem, że piwo się `warzy`, a nie `waży`? ;)
Pierdol się, z cipki soku w 2014 roku. : *
2 sty 2014 at 18:47
Prowadzę mały, prywatny bojkot Gontyńca już od dawna. Tylko to nie jest tak, że go krytykuję i bojkotuję za to, że nie jest taki mały. Gontyniec zachowuje się jak koncern. Bardzo lubiłam Żytnie z Konstancina, w ogóle Konstancin był niezłym browarem. Rewelacje o jego zamknięciu i ostatnie wiadomości o dofinansowaniu z Unii na przerobienie Czarnkowa na tysiąc rzeczy które nie są browarem totalnie mnie zmiażdżyły. Sorry, ale pieniądze można zarabiać w trochę lepszym stylu. Przeciwko polityce Marka Jakubiaka na przykład nic nie mam. Robi wiele dobrego, wskrzesza kolejne browary i wykorzystuje je zgodnie z ich przeznaczeniem. Piwo może smakować, lub nie, ale zasług dla piwnego (pół)światka Markowi Jakubiakowi nikt nie odbierze.
2 sty 2014 at 19:08
Mi się wydaje, że wiem dlaczego. Otóż większość tych krzykaczy, kupuje i pija piwa z małych browarów, bo:
a)są słabo dostępne
b)są droższe od tych popularnych łatwo dostępnych marek
a+b=snobizm, czyli mogą przykozaczyć w towarzystwie jakimi to są wielkimi znawcami piwa.Czego w sytuacji gdy np taki Artezan bedzie na półce w każdym markecie zrobić nie będą mogli, no bo jak tu zaskoczyć opowieścią o piwie które wszyscy pili :).Natomiast czepianie się do cen jest śmieszne. Nie stać mnie nie kupuję. a nie żalę się producentom ,że za drogie. Przy czym, co też ciekawe, krzykacze nie rozumieją, że większa produkcja to wzrost podaży a ta z czasem wymusza spadek cen.
4 sty 2014 at 02:38
To jest problem nie tylko w Polsce. Nawet oświecone rewolucyjnym blaskiem Stany się z tym borykają. Na Beeradvocate oberwało się między innymi Dogfish Head. Szef Dogfisha, Sam Calagione wystosował nawet list otwarty do społeczności BA w tej sprawie.