Nie trzeba być szczególnie oblatanym w zawirowaniach sklepowych alejek, aby dostrzec pewne rynkowe trendy i mody. Jeszcze kilka-kilkanaście lat temu skazani byliśmy na bezalkoholowe, brzeczkowe, miodowe, zbożowe, fatalne piwa od koncernów. Nikomu na myśl by nie przyszło, aby koncerniaka zerówkę stawiać w szranki z — piszę to z przekąsem — „pełnoprawnym piwem”. Piwa zero — koniecznie z niebieską etykietą — były takim obiadem dla tej dziwnej dwójki wegetarian, dziesięć lat temu na weselu. Kiedy mięsożercy mieli do wyboru pełny bufet i dzika o północy, niejedzący mięsa zostawali z roladkami ze szpinaku i serka oraz wodą z cytryną do przepchnięcia tego syfu. Zerówki były spychane do roli piwa „cokolwiek bezalko postawcie, bo i tak nikt nie ruszy”. Jak dobrze, że czasy te mamy już (nie)dawno za sobą.
Kategoria: Polecam
Najlepsze piwo z miodem? Braggot! Przegląd 6 reprezentantów mało znanego stylu.
Wielokrotnie wspominałem i nadal z sentymentem przytaczam historię o pewnym „melanżu łażonym” po gdańskich pubach i przedprożach. Otóż jako dwudziestolatek opieprzający się przed majowymi egzaminami w klasie maturalnej w technikum, dostałem zwrot podatku z ZUS-u. Z taką kupą siana wybiłem w tango, co dobitnie obrazuje, jak niedrogo, nawet dla takiego licealisty, można było odkręcić zawory w centrum miasta. W tym celu nie trzeba było walić Harnasi pod monopolowym na Chlebnickiej. Do pubu Flisak ’76 wpadłem już nieco oszołomiony i postanowiłem szarpnąć się na coś nowego na piwnej pustyni północy. Na Ciechana Miodowego, którego przepiłem szotem o nazwie „Sperma w wannie”. Szot mi nie zasmakował, Ciechan — wręcz przeciwnie — wtopił jeszcze mocniej w ciemnoczerwone oparcie kanapy. Hardtechno czy inny schranz grzejący z głośnika zagłuszał rozmowy niczym remont na stoczni, toteż uznałem, że strzelę jeszcze jedno miodowe, alkohol zniweczy mi dykcję i po kłopocie z przekrzykiwaniem się. Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ ten dzień był symbolicznym dla mnie początkiem zainteresowania piwem rzemieślniczym. Zaczęło się od piwa z miodem właśnie.
Kiedyś RIS za 50 złotych szokował. Obecnie powoduje wzruszenie ramionami. Recenzja Prairie Bomb! [PIWNA LEGENDA]
Kiedy w styczniu 2013 roku odpalałem bloga, piwa powyżej dychy za butelkę uznawałem za absolutny rarytasik i cenową barierę. Dość powiedzieć, że pierwsze polskie imperial stouty kosztowały właśnie w okolicach dyszki, a jeszcze 3-4 lata temu taki Oz z Birbanta (RIS BA) nie przekraczał 13 złotych. Czasy się zmieniły, wszystko podrożało i nikogo nie dziwi barrel ejdż w cenie basa Wyborowej, toteż dzisiejsze piwo wciąż przebudza węża w kieszeni, jednak ten wąż nie kąsa już tak mocno, a portfela nie trzeba otwierać łomem, stojąc w kolejce do baru.
Nepomucena leśne piwa w 6 odsłonach [WIELKI PRZEGLĄD]
Kiedy wspominam moje pierwsze spotkania z Baliosem z Browaru Roch, robi mi się niewymownie sentymentalnie. Pamiętacie jeszcze ten przybytek, warzący w Kotlinie Jeleniogórskiej? Swego czasu do dorwania w wielu miastach Polski, obecnie na kraftowym marginesie. Nawet będąc w Karpaczu i okolicach, nie spotkałem się z jego piwami. Płachty reklamowej Rocha nad kolorowymi jeziorkami w Rudawach Janowickich nie liczę. Będę w ten weekend w okolicy i moją misją jest dorwanie właśnie Baliosa – pierwszego szeroko dostępnego piwa z gałązkami świerku, w stylu Forest Bomb Black IPA. Taki napis widniejący na etykiecie, jeszcze kilka lat temu poruszał wyobraźnię. Tym bardziej że na rynku piw z dodatkiem świerku czy sosny za bardzo nie było. Albo go kochałeś, albo omijałeś łukiem jak psiego „przebiśniega” pod koniec marca na trawniku.
Miłosław Chmielowy Lager
[ZA PIĄTAKA]
Od kiedy w Browarze Fortuna „miesza” Marcin Ostajewski, kolejne nowości z tego średniej wielkości przybytku, rozgrzewają serca częstokroć bardziej niż premiery rzemieślników. Przykładami podbicie Komes RIS-a do 30 Blg czy wczoraj ogłoszony bezalkoholowy Witbier. O Fortunatusie czy wymrażankach nie wspominając. Browar z wielkopolskiego Miłosławia udowadnia, że można robić przyzwoite piwa lokowane w sensownych widełkach cenowych, przy czym bawiąc się koncepcją „sztosów” i trzymając na półkach jedno z najlepszych piw bezalkoholowych w Polsce. Można? No kurde, że można, tylko trzeba chcieć i mieć pomysł. Inne browary powinny brać z nich przykład, chociaż po lekkim uśpieniu coś rusza się w Kormoranie (Ale i Oktawian), a przedtem drgnęło w Amberze (Barley wine chociażby).
Gościszewo Drwal [ZA PIĄTAKA]
Piwa z Gościszewa albo się lubi, albo nie zwraca na nie za bardzo uwagi. Nie można z całą pewnością uznać, że browar ze wschodnich rubieży Pomorskiego, robi piwa słabe. Robi piwa codzienne, przyzwoite, a jak trafi się Rycerz za kilka ziko za kufel w przepięknej malborskiej Spiżarni, to można przy nim spędzić całą noc. Na blogu gościły już Starogdańskie, Darz Bór oraz Komtur. Dla mnie, piwa z Gościszewa, to wybór w sam raz na rower albo nawodnienie po meczu w piłę. W pobliskim Smaku mam je prosto z lodówki, więc wybór jest prosty, kiedy chcę chlapnąć piwsko z gwinta na jakiejś leśnej altance. Kontemplując wtedy otaczającą naturę, bardziej niż samo piwo.
Czym różni się RIS od porteru bałtyckiego? Różnice na przykładzie nowości z Cieszyna.
Większość stylów piwnych — o ile sensownie dobrać pary — da się odróżnić po jednym spojrzeniu, niuchu czy łyku. Świat piwa obejmuje niesamowicie różnorodny zbiór. Pośród tej różnorodności można jednak trafić na nazwy, których organoleptyczne odróżnienie od siebie graniczy z cudem. Dajmy na to American Stout i Black IPA. Bywają też style bardzo zbliżone, różniące się kilkoma kwestiami, czasami niuansami. Zdarza się, że ich granice się przecinają. Takimi są RIS (Russian Imperial Stout) i Porter Bałtycki, zwany piwowarskim skarbem Polski. Weźmy pod lupę dwa z bardziej wymagających stylów, rozbierzmy je do gołego słodu, a na koniec sprawdźmy, jak wypada przedstawiciel jednego z nich, spod ręki Browaru Zamkowego w Cieszynie.
Ostatnio komentowane