Po krótkiej przerwie wracam do wpisów z cyklu „piwo miesiąca„. Przynajmniej raz w miesiącu chcę prezentować Tobie piwo nietuzinkowe, warte spróbowania. Nie ważne, czy całościowo wypada przyzwoicie, ponieważ w tym cyklu chcę przedstawiać także elementy piwa, które zasługują na uwagę.
5 minut drogi autem od pomorskiego miasteczka Żukowo leżą trzy jeziora. Nad jednym z nich położony był niegdyś ośrodek wypoczynkowy, do którego ściągało wiele młodych osób. W tym moich rodziców, kiedy byli w moim wieku. Ośrodek stoi opuszczony i jest ciekawostką. Pewnie urbexową atrakcją dla osób lubiących takie zakamarki. Mnie także nieco to kręci, ale tylko trochę.
Po drugiej stronie tego jeziora, przysiąść można na opadającej delikatnie ku brzegowi polanie i raczyć się sierpniowym słońcem. Świetne miejsce, kameralne – mimo, iż otoczone letniskowymi domkami. Woda w kolorze wzorcowego weizenbocka jest ciepła niczym piwo z osiedlowego sklepu oszczędzającego na prądzie.
Ktoś smaży na grillu kiełbę z Biedronki (jak to można jeść!?), kto inny krzyczy do mnie, żebym nie wyrzucał butelek pod drzewo. Nie pomagają usilne tłumaczenia, że chcę, aby osy nie zbierały się koło nas. Wszystko posprzątam, rączki całuję, wynieść obiecuję. Generalnie jest raczej spokojnie.
W takich – jak to mówi jeden z moich kolegów – „przepięknych okolicznościach przyrody”, postanowiłem wypić smoked porter od Evil Twin Brewing. 25C w cieniu nie sprzyja płukaniu ust oleistymi substancjami tego typu, ale akurat miałem na to piwo ochotę, a co więcej ciekawy plener do zdjęć.
Recenzja Ashtray Heart
(Evil Twin Brewing)
Ashtray Heart przetłumaczyć można jako „popielniczkowe serce„. Spodziewałem się więc buchnięcia aromatem spalonych w ognisku kiełbasek. Pamiętajcie: kiełbaska z ogniska nie jest gotowa, jeśli przynajmniej nie spadła raz z patyka do popiołu!
Obok tlił się grill, więc zadanie miałem nieco utrudnione. Koniec końców popiół odnalazłem (także na karkówce) i to w ilości, której sobie nie wyobrażałem. Ale po kolei…
Piwo nalało się z ogromną czapą piany, co jest zasługą… sam nie wiem czego. Nie wydawało się przegazowane. Szkło wypłukałem kilkukrotnie wodą mineralną, a i tak nalanie 0,33l do dużego pokala zajęło sporo czasu. Piana opada dość wolno i jest dość zbita i gęsta, chociaż później się dziurawi. Można jeść łyżeczką.
W aromacie dominuje wędzonka i popiół, jednak ta pierwsza składowa zdecydowanie jest na początku wyraźniejsza. Po ogrzaniu piwo zdecydowanie zyskuje. Odnalazłem w nim całą feerię aromatów. Do wspomnianej wędzonki w typie dymu z ogniska i popiołu dołączają wiśnie w likierze, suszone śliwki, czerwone owoce, a raczej wino z czerwonych owoców. Jest też nieco czekolady, za to – co ciekawe – nie ma kawy. I chyba dobrze, bo mogłaby popsuć nieco kompozycję, w której dominuje likier i wędzonka. Pod koniec picia, popiół jest na tyle wyraźny, że wręcz przysłania inne aromaty.
Smak nie jest już tak obłędny. Ten porter jest przede wszystkim śliwkowo-czekoladowy i mocno palony. Goryczka dość wysoka, pozostawiająca na podniebieniu smak gorzkiej czekolady. Nic, czego nie można uświadczyć w rodzimych porterach bałtyckich.
Pachnie? Ładnie pachnie, co nie?
Czy w tej cenie warto sięgnąć po to piwo? Myślę, że jak najbardziej. Nie jest to mały wydatek (około 15 złotych za buteleczkę 0,33l), jednak aromat i harmonia całości sprawiają, że tym piwem można raczyć się godzinę.
Jedno jest pewne. Osy na punkcie tego piwa mają jobla. Po przelaniu do szkła zebrały się wokół nas chyba wszystkie osy z gminy. Moi towarzysze prosili, abym wypił piwo jak najszybciej, bo nie da się usiedzieć w miejscu :)
Zachęcam do zabierania piwa w plener. Nad spokojnymi wodami jeziora można się wyciszyć i nieco lepiej skupić na smaku. Zresztą… będzie o tym wpis. O skupieniu się i degustacji w odpowiednich warunkach.
PS. Jak mój brat nie lubi porterów i mocnych piw, tak ten bardzo mu smakował. Czy można wyobrazić sobie lepszą rekomendację? :))
0 Komentarzy
5 Pingbacks