Aventinus Eisbock, pradziadek wszystkich wymrażanek [PIWNA KLASYKA]

Ja już tak mam, o czym wspominałem przy okazji opisywania Alaskan Smoked Porteru, że im dłużej czaję się na konkretne piwo, tym dłużej będę zwlekał z jego zakupem. Przez koszyk zakupowy, lodówkę i wreszcie moje trzewia przelecą litry przeróżnych piw, a kilka klasyków będę brał w sklepie w dłonie i po chwili odnosił na półkę. Czy chodzi o cenę, a może stoi za tym jeszcze inny aspekt psychologiczny?

Zastanawiałem się już kilkukrotnie, dlaczego w ogóle dochodzi do takiego odraczania decyzji zakupowej? Przecież taki Aventinus to wydatek rzędu 12 złotych. Tyle, co pils w multitapie, których to pilsów wypije się wieczorem kilka. Nie może więc chodzić o cenę, bo ta nie jest zazwyczaj absurdalna.

Doszedłem do wniosku, że — w moim przypadku — rozgrywa się tu podświadoma gierka z mózgiem. Gdzieś tam w głębi chcę nie przestawać czekać na moment dorwania konkretnego piwa. Na Untappd zwie się to wishlistą. Zapewne lubię tę chwilę, kiedy kupuję piwo, do którego niegdyś śliniłem się przez ladę w Smaku.

Lata temu taki Aventinus był dla mnie sporym wydatkiem. Teraz te wszystkie piwa z mojej zakurzonej listy mógłbym kupić od ręki za jednym zamachem. Ale nie o to chodzi. To nie da radości. Trzeba się tym w pewien sposób raczyć, bo dojście do momentu, kiedy bez trzymania węża w kieszeni można kupić wymarzone piwo, było długą drogą, usianą średnią półką z okazjonalnymi zerknięciami w górę.

Chyba o to w tym właśnie chodzi. Nieporównywalnie większą satysfakcję od zwykłego kupna daje zgromadzenie części i zbudowaniu czegoś samemu. Majsterkowicze czy fani motoryzacji zrozumieją, o co mi chodzi. Tylko tutaj mowa o abstrakcyjnych doznaniach.

No więc po około 5 latach zdecydowaliśmy się z moim blogiem na Aventinusa. To już ten czas.

Wymrażanie piwa z punktu widzenia historii

Końcówka wieku XIX, niemieckie miasto Kulmbach na północ od Norymbergi. Jeden z pracowników browaru zostawia beczki z piwem na noc na dziedzińcu przed browarem. Chłop zmęczony jest już pracą i stwierdza najwyraźniej, że jak dzień postoją niczym ostreczowana paleta przed Tesco w lipcu, to nic złego się nie stanie. Dla historii piwowarstwa losy toczą się dzięki temu nieco ciekawiej niż dla dobrze nachmielonej ipki po kąpieli słonecznej na betonie za hipermarketem.

Beczki zamarzają, co odkrywa przełożony pracownika, bo popękały. Jest na niego wściekły i każe mu wypić brązową ciecz mieniącą się pośród lodu w ramach kary. Teraz pewnie każdy wychlałby taką wymrażankę za darmoszkę, ale wtedy wymrażanek nie znano. Do momentu, w którym pracownik spróbował — według tej legendy — pierwszego eisbocka.

Musiał nieźle się skuć, przy czym koźlak lodowy był na tyle smaczny, że postanowiono powtarzać ten proces i sprzedawać tak uzyskane piwo.

Tyle legenda.

W dzisiejszych czasach wymrażanie piwa przeprowadza się nie w drewnianych beczkach, a zamrażanych tankach, z których odciąga się zredukowany, zagęszczony, tęgi płyn. Fizykę znacie, więc tłumaczyć zjawiska raczej nie muszę. Z lodu odciągnięto już IPA, barley wine’y, RIS-y, koźlaki czy sour ale’e. Domowym sposobem uzyskałem ice strong lagera – Kusztosa. Nie polecam za bardzo.

Pierwsze piwa wymrażane, dostępne komercyjnie w Polsce, stworzył Browar Spółdzielczy w 2017 roku. Od tego czasu spółdzielnia z Pucka uznawana jest za najlepszych rzemieślników w tej kwestii, chociaż wczoraj głośno zrobiło się o Browarze Fortuna i ich Komesie Ice Barley Wine. Browary wymrażają regularnie swoje piwa, przeważnie z dobrym skutkiem i taki proces nikogo już nie dziwi.

Schneider Weisse Aventinus Eisbock

Jak już wspomniałem, na Aventinusa czaiłem się latami jak na patokaryna z trójką dzieci na TBS-a. To już nie te czasy, że kupno wymarzonego piwa rozszerza źrenice niczym zielone Mistusbishi przed imprezą w Kartuzach. A jednak… warto było czekać, bo po otwarciu i przelaniu do szkła poczułem się nieco melancholijnie. Brakowało mi tego elementu, towarzyszącemu piciu napoju uznawanego przez większość ludzi za prosty i ordynarny.

Nie wiem, czy dacie temu wiarę, ale piana utrzymała się na tym piwie przez… kilkadziesiąt minut! Dawno nie widziałem podobnego zjawiska. Od pewnego momentu nie redukowała się wcale. Wyglądała przy tym, jak kożuch na cappuccino. Sam płyn o konsystencji syropu, jednak poza wysoką słodyczą można tu wychwycić o wiele więcej.

Aromat to przede wszystkim ciemne owoce. Ubolewam nad tym, że mało intensywne. Trzeba wziąć kilka wdechów, aby wychwycić klimaty z pogranicza dżemu z czarnej porzeczki a czerwonego owocowego wina. W nosie kręcą nieco przyprawy, przez co całość wędruje w kierunku belgijskich dubbli. Z początku sądziłem, że źle się skalibrowałem Harnasiami z puchy podczas remontu przedpokoju u kolegi, ale ta kwestia znalazła potwierdzenie także w smaku.

A smak jest mocarny! Oczami wyobraźni dostrzegam mojego brata, który przy wymrażankach ze Spółdzielczego czy piwach pokroju Weer&Wind Bourbon BA robi taką specyficzną minę upośledzonego miłośnika opoidów, któremu na łeb spadła cegła. To właśnie taką minę zrobiłby przy pierwszym łyku tego piwa.

Gęste, nisko wysycone, napakowane smakami po brzegi. Trudno zacząć od czegoś konkretnego, bo jest to spójna mieszanka. Ciekawostka — minimalnie słonawa, ale ja na słone akcenty w piwach niesłonych jestem nienaturalnie wyczulony. Ten wspomniany pierwszy łyk pomaga zrozumieć zapach, bo dopiero wtedy wszystko się zazębia. Zapach przechodzi w rejon malin i czerwonej porzeczki. Stał się bardziej czerwony niż fioletowy czy czarny.

No to lećmy po kolei. Ogrom melanoidyn, w postaci mocno spieczonych tostów, za nimi karmel (ale nie taki ordynarny i prosty jak ze spartolonej DIPY, a bardziej smak karmelizacji, brązowego cukru). Dalej owoce, ponownie rozgniecione maliny lub dżem z tych owoców, ale i nuta przywodząca na myśl cierpkie wino.

Alkohol przyjemnie podgrzewa przełyk. No właśnie – podgrzewa, ale nie grzeje. Wyczuwalne także wspomniane już przyprawy, przez co w przełyku kręci coś pikantnego, jakby chilli. Absolutne mistrzostwo, klasa światowa. 12% alkoholu, a wyczuwalne tylko jako przyjemne ciepło rozchodzące się po gardle.

Całość to spójna malinowo-opiekana mieszanka, z akcentami brązowego cukru. Charakteryzuje ją wyraźny smak, choć to wszystko bez przesadnej głębi czy wielu poziomów do odkrywania. Każdy element wybrzmiewa tutaj z odpowiednią mocą i to właśnie klucz do znakomitości tego piwa. Doskonałe, choć nieco zbliżone do belgijskich dubbli na sterydach.

Jeżeli wahacie się z kupnem konkretnego piwa od dawna, zachęcam do odhaczania kolejnych pozycji z listy. Po przeczytaniu tego tekstu, będąc następnym razem w sklepie, kupcie po prostu butelkę, do której od miesięcy czy lat się przymierzacie.

To daje satysfakcję, a jeśli piwo będzie tak genialne, jak Aventinus Eisbock, to macie jackpota!

Kolejny na liście jest Orval! A u Was? :)

3 Komentarzy

  1. Właśnie wyrażanka, w przyszłym tygodniu w „moim” sklepie, ze Spółdzielczego. Jaka jeszcze nie zdecydowałem, ale czekam na wyrażanke od 2 lat. Nie, nie chciałem zamawiać. Czekam aż to ona do mnie przyjdzie.

  2. U mnie Aventinus jeszcze czeka w piwnicy :)

  3. Jak Orval to tylko wyleżakowany, tak 2-3 lata od rozlewu. Robi się wytrawniejsze i dochodzą dzikie nuty – mega piwko.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *